Nie bójmy się ciemności tego świata, jakkolwiek byłaby straszna. Sumienia nam nikt nie odbierze. I nie zaciemni. O ile sami na to nie pozwolimy.
Nie bójmy się ciemności tego świata, jakkolwiek byłaby straszna. Sumienia nam nikt nie odbierze. I nie zaciemni. O ile sami na to nie pozwolimy.
Przyszły wielki artysta, mały Wit Stwosz w wierszu Gałczyńskiego, rzeźbi sowę dla profesora: „Dłutkiem w słoje lipowe/ i w mig: z kawałka drąga/ profesorowi sowę,/ miłującym — gołąbka”. Sowa i gołąb bardzo wyraźnie dzielą więc tę prostą dziecięcą rzeczywistość na dwie odrębne krainy: rozumu i serca. Tak... profesorowi zdecydowanie należy się sowa, która jest symbolem mądrości.
Albo rozum, albo serce. Tak to mamy podzielone stereotypowo, często utożsamy nawet prymat jednego nad drugim z płcią. Że niby mężczyźni to bardziej rozum, a kobiety... wiadomo – serce. Upraszczamy i budujemy tym samym zupełnie pokręcony obraz rzeczywistości. Wielki profesor kojarzy nam się oczywiście z rozumem. Wielki poeta – z sercem. Szkoda... bo zazwyczaj ani sztuce, ani nauce taki podział nie wychodzi na dobre. I schodząc już zupełnie z żartobliwego tonu – o ileż skuteczniej unikalibyśmy przekleństwa ograniczeń i błędów, tak rozumu, jak serca, gdybyśmy godzili się na to, że Pan Bóg dał nam zarówno jedno, jak i drugie. Pewnie ci, którzy uznają jedynie rozum, o wiele rzadziej gardziliby tymi, którzy wierzą w więcej niż „mędrca szkiełko i oko”. I przyjęliby do wiadomości, że wśród najtęższych głów tego świata znajdują się i takie, którym wiara ma wiele do powiedzenia.
O jednej z takich głów można przeczytać w bieżącym numerze „Gościa”. Profesor, uznany na całym świecie specjalista, którego zespół plasuje się na pierwszym miejscu w Europie, jeśli chodzi o wykonywanie nowatorskiego zabiegu przeszczepów rogówki za pomocą komórek macierzystych. Jeden z tych, którymi Polska może naprawdę się szczycić na arenie międzynarodowej. Mówi o swojej miłości. Zarówno tej do żony, jak i tej do Pana Boga. Obie zresztą te miłości zachodzą na siebie. Profesor Edward Wylęgała, bo to o nim mowa, zapytany o jedność małżeńską odpowiada, że wraz z żoną pracują nad nią 32 lata, na 30-lecie małżeństwa poszli razem na Camino i to właśnie poleca wszystkim parom: nie po to, żeby zobaczyć ocean, ale „żeby pogadać, przemodlić własne sprawy, rano napić się razem kawy”. W czasie takiej właśnie wędrówki on sam – jak stwierdza – dowiedział się, że nadal, po trzydziestu latach wraz z żoną mogą „iść sobie razem, modlić się i rozmawiać”. Przepis na sukces związku? Ja tak to odczytuję. Od strony praktycznej wydaje się, że ma to ręce i nogi. A że dotyczy dwojga świetnie wykształconych ludzi, uczestniczących codziennie w Eucharystii... wątpliwości nie mam żadnych, skąd płynie ich siła. I ich zdrowy rozsądek... To zdrowy rozsądek zapewne każe profesorowi okulistyki odpowiedzieć na pytanie, czy Pan Bóg ma oczy, stwierdzeniem, iż ma, ale na pewno inne, potrafiące zajrzeć do duszy człowieka: „Boimy się ciemności, ale ważniejsze niż realny wzrok jest spojrzenie naszej duszy. Często człowiek wszystko świetnie widzi, a nie potrafi odróżnić dobra od zła, bo jego »oko Boga«, czyli sumienie, jest chore”. Dobrze powiedziane. Sumuję postulatem: nie bójmy się ciemności tego świata, jakkolwiek byłaby straszna. Sumienia nam nikt nie odbierze. I nie zaciemni. O ile sami na to nie pozwolimy.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
***
opr. ac/ac