Moda na morsowanie. Modny staje się post, modny stał się minimalizm. Ładna, elegancka, zapakowana w modny papier asceza, staje się coraz bardziej popularna. I ponoć wyzwala. Nie wiadomo, czy tak jest naprawdę, ale jeśli komuś poprawia zdrowie…
Moda na morsowanie. Modny staje się post, modny stał się minimalizm... Ładna, elegancka, zapakowana w modny papier asceza, staje się coraz bardziej popularna. I ponoć wyzwala. Nie wiadomo, czy tak jest naprawdę, ale jeśli komuś poprawia zdrowie…
Nigdy bym nie przypuścił, że dożyję chwili, gdy zobaczę prawdziwego morsa. Nie, nie takiego olbrzymiego zwierzaka, leżącego na lodzie w fałdach własnego tłuszczu, tylko człowieka, który morsuje. A właściwie ludzi, gdyż była to para morsów. Gdy na zaśnieżonym piasku wykonywali różne gimnastyczne ćwiczenia, nie przypuszczałem nawet, że za chwilę zdejmą ubrania, wykonają kolejne pompki i podskoki, po czym... wejdą do lodowatej wody. Owszem, widziałem już święto Jordanu na wschodzie Polski i chrześcijan dokonujących takiej lodowatej kąpieli z pobudek religijnych, ale mors był dla mnie widokiem nowym. Wspomniana para oprócz lodowatej kąpieli zażywała podziwu widocznego w oku każdego przechodnia. Nikt się jednak nie dziwił, wszak morsowanie staje się coraz bardziej modne. Mnie jednak od razu zrobiło się zimniej niż było, bo to w siarczyście mroźne niedzielne popołudnie się działo. Morsy postały dłuższą chwilę w wodzie i wyszły. Być może zdrowsze, być może bardziej odporne? Nie wiem, ale o walorach zimnych pryszniców słyszałem już dawno, o krioterapii również. Inna rzecz, że niektórych z nas za nic w świecie nie dałoby się wyciągnąć nawet na spacer w lodowate popołudnie, chyba że znalazłby się jakiś wyjątkowy argument za opuszczeniem wygodnego i ciepłego fotela.
No właśnie... dlaczego właściwie raz jest nam łatwiej podjąć jakieś wyzwanie, trud, wyrzeczenie, a innym razem jest to praktycznie niemożliwe? Diabeł tkwi szczegółach, a wyjątkowo ważnym z nich jest intencja. Zakochany mężczyzna będzie wystawał na deszczu pod oknem ukochanej nie po to, żeby deszczówka umyła mu głowę, lecz by zostać wreszcie zauważonym. Chory śmiertelnie człowiek przetrwa ból każdego zabiegu, jeśli tylko dowie się, że uratuje mu on życie. Zasada ta dotyczy szczególnie właśnie zdrowia – czy nie od dawna wiadomo, że skuteczne lekarstwo ma gorzki smak?
Pisanie tego tekstu przerwał mi telefon od znajomego, którego siostra również zaczęła morsować. – To jakaś moda, ponoć duże grupy tam chodzą i to robią – powiedział. Wiem o tym doskonale, bo takie mody dzisiaj są coraz powszechniejsze. Modny staje się post, modny stał się minimalizm, w sensie pozbywania się rzeczy, modne od dawna jest zadawanie sobie bólu po to, by wygimnastykować ciało. W bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego” piszemy o tych zjawiskach jako o formie współczesnej ascezy. Nikt tego tak dzisiaj nie nazywa, bo nie wypada w nowoczesnym świecie użyć staroświeckiego słowa kojarzącego się z religią. Ładna, elegancka, zapakowana w modny papier – asceza staje się coraz bardziej popularna. I ponoć wyzwala. Nie wiem, czy tak jest naprawdę, ale jeśli komuś poprawia zdrowie… Jednak lodowata woda kojarzy mi się źle – z atlantyckimi krami i ogromnym statkiem o dumnej nazwie Titanic. No i ze współczesną cywilizacją konsumpcyjną, której losy mogą potoczyć się podobnie. Choć z drugiej strony... może kubeł lodowatej wody na głowę przyda się każdemu?
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac