Celebrowanie władzy

Dramatyczne apele części środowisk kombatanckich o godne przeżycie kolejnej rocznicy powstania warszawskiego powinny dać wiele do myślenia przedstawicielom każdej władzy, niezależnie od jej charakteru i politycznego zabarwienia

Dramatyczne apele części środowisk kombatanckich o godne przeżycie kolejnej rocznicy powstania warszawskiego powinny dać wiele do myślenia przedstawicielom każdej władzy, niezależnie od jej charakteru i politycznego zabarwienia. Chociaż skrajne żądania niektórych, aby odciąć władze państwowe i lokalne od rocznicowych obchodów, uważam za przesadę. Ciągle świeża jest bowiem pamięć o czasach PRL, kiedy dygnitarze ze względów ideologicznych przez dziesięciolecia ostentacyjnie dystansowali się od obchodów powstańczych rocznic i honorowania żyjących bohaterów. Dlatego kiedy wreszcie sami możemy decydować o sposobie oceniania naszej historii, obecność demokratycznie wybranych władz na wielkich, narodowych obchodach należy potraktować jako ich konstytucyjny obowiązek. Po to między innymi zostały przecież wybrane, aby — niezależnie od swoich politycznych powiązań — reprezentować cały naród, zwłaszcza w chwilach i miejscach dla niego najważniejszych. I kto jak kto, ale dawni AK-owcy doskonale to rozumieją.

Tegoroczna przedrocznicowa frustracja niektórych kombatantów spowodowana więc była nie tyle chęcią umniejszenia rangi obchodów, ile przykrymi doświadczeniami zwłaszcza z kilku ostatnich lat. Pierwszą sprawą absolutnie nie do przyjęcia podczas rocznicowego spotkania nad grobami poległych powstańców jest wykorzystywanie pamięci o nich do bieżącej walki politycznej. Przedstawiciele władzy zbyt często i zbyt nachalnie próbowali bowiem przy tej okazji zbijać dla swojej partii polityczny kapitał. Spotkanie zmieniało się wtedy w wiec poparcia albo dezaprobaty, z charakterystycznymi elementami zachowania tłumu, absolutnie nielicującymi z powagą miejsca. Zamiast zadumy i modlitwy, robił się polityczny show, zwłaszcza że również tam obecne są telewizyjne kamery i przekaz idzie we eter.

Drugi problem to kwestia przesadnej celebry wokół tzw. VIP-ów. Obecność przedstawicieli najwyższych władz państwowych 1 sierpnia choćby na warszawskich Powązkach wiązała się bowiem, zwłaszcza w ubiegłym roku, z licznymi utrudnieniami, a nawet upokorzeniami, które spotykały zarówno żyjących bohaterów Powstania, jak i krewnych tych, którzy w powstaniu polegli. A przecież nie dla polityków ludzie idą tego dnia na cmentarz pod pomnik Gloria Victis. Tymczasem wygrodzenie barierkami szerokiego sektora dla VIP-ów uniemożliwiło podejście do powstańczych grobów tym, którzy najbardziej mieli prawo nad nimi stanąć. Wywołało to słuszne niezadowolenie i cierpkie komentarze pod adresem rządzących, którzy to siebie — a nie autentycznych bohaterów — stawiają w centrum obchodów. Tego, co się działo w ubiegłym roku, nie da się przecież uzasadnić względami bezpieczeństwa VIP-ów. Bo Kaczyński, Tusk czy Gronkiewicz-Waltz to przecież nie Kutschera, żeby AK-owcy knuli zamachy na ich życie. Po co zatem to wszystko? Dlatego w jednej z gazet pojawiły się histeryczne postulaty oddzielania uroczystości państwowych od kombatanckich. Na szczęście jednak władze państwowe i samorządowe w porę obiecały podjąć stosowne samoograniczenia. Nie będzie przemówień polityków ani trąbienia, kto raczył właśnie złożyć wieniec za publiczne pieniądze. To może uratować jedność tegorocznych obchodów i — oby! — skłonić do wyciągnięcia wniosków na przyszłość.

Bo każda władza, która odgradza się chorobliwie od swojej wspólnoty, ostatecznie budzi jedynie frustracje. Zaś kiedy władza zanadto celebruje siebie samą, okazuje się w końcu niepotrzebna i ludzie wolą sobie radzić bez niej. To doświadczenie dotyczy każdej władzy. Duchownej nie wyłączając.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama