Jesteśmy świadkami kolejnej batalii politycznej o obsadę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. O co ta walka?
"Idziemy" nr 30/2010
Z posłem Jarosławem Sellinem (Polska Plus), kandydatem do KRRiT z ramienia PiS, rozmawia Radek Molenda
Jesteśmy świadkami kolejnej batalii politycznej o obsadę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. O co ta walka?
Kilkanaście lat funkcjonowania Rady pokazało, że od jej składu w dużej mierze zależy eksponowana bądź marginalizowana w mediach lewicowa lub prawicowa wrażliwość. Rada ma wpływ na rady nadzorcze i zarządy publicznych spółek medialnych, może więc sterować politycznie tym, jakie będą media.
Wszystkie ważne decyzje, np. dotyczące obsady władz mediów publicznych, muszą być podejmowane przez KRRiT stosunkiem 2/3, czyli w praktyce czterema na pięć głosów. Oznacza to, że do jej funkcjonowania potrzebne jest zawiązywanie koalicji, stwarzanie większości. Ważne jest, jaka to będzie większość i czy członkowie Rady są „na krótkim pasku politycznym” i słuchają instrukcji z zewnątrz, czy też spełniają ustawowy wymóg niezależności politycznej.
O większości proponowanych do Rady kandydatów wypowiada się Pan pozytywnie.
Podstawowym kryterium jest dla mnie znajomość problematyki radia i telewizji, a Jan Dworak tę wiedzę ma. W mniejszym stopniu, ale dotyczy to także powołanego już Krzysztofa Lufta.
Ale nie zapewni to apolityczności Rady?
Apolityczności ani od KRRiT, ani od mediów nie oczekuję, ponieważ politykę pojmuję jako służbę dobru publicznemu. Więcej nawet – myślę, że media, zwłaszcza publiczne, powinny o polityce opowiadać i pomagać ludziom ją rozumieć. Natomiast ważne jest, by Rada była apartyjna, czyli nie nastawiona na partykularne interesy środowisk partyjnych. I tu moje pytanie: czy te merytorycznie odpowiednie osoby będą w stanie oprzeć się „instrukcjom” partii, które je do Rady rekomendują? A rekomendacje partyjne muszą mieć, skoro kandydatów do Rady wyłania Prezydent, Sejm i Senat.
Co niebezpiecznego jest w proponowanej przez PO nowelizacji ustawy medialnej?
Właśnie to, że wprowadza – najsilniejsze jak dotąd – systemowe, ustrojowe upartyjnienie mediów publicznych. Według tej ustawy rada nadzorcza TVP ma liczyć siedmiu członków, a rada Polskiego Radia – pięciu. Dla pozoru oddania mediów środowiskom pozapolitycznym mają oni być rekomendowani przez uczelnie wyższe. Ale nie wszyscy. Trzech dla TVP i dwóch dla PR desygnują ministrowie skarbu, finansów i kultury, czyli teraz bez wyjątku ludzie z PO! W ten sposób Platforma zapewnia sobie pakiet kontrolny, bo bez członków „od ministrów” rada nadzorcza nie może podjąć żadnych istotnych decyzji.
Dla mnie cel takich działań jest oczywisty: wyrzucić PiS i ludzi z nim kojarzonych z mediów publicznych i zamienić ich na ludzi związanych czy kojarzonych z PO, ewentualnie w ramach koalicji z SLD czy PSL.
Członkowie partii obecnie rządzącej koncentrowali się dotychczas na nakłanianiu do niepłacenia abonamentu. Czy nowelizacja precyzuje sprawę finansowania mediów publicznych?
O tym nie mówi nic. I to jest według mnie największy mankament tej nowelizacji. Dziś największym problemem mediów publicznych nie jest skład ich kierownictwa, na czym koncentrują się plany ustawodawcze PO, ale to, że media te nie mają za co funkcjonować i wypełniać swoich zadań. Pięć lat temu, gdy odchodziłem z KRRiT, z abonamentu czerpaliśmy rocznie ponad 900 mln zł na realizację misji publicznej. Można było wtedy mieć wobec TVP i PR duże oczekiwania. W tym roku uda się ściągnąć nieco ponad 400 mln zł. W rezultacie TVP1 i TVP2 nie dostają obecnie z abonamentu ani złotówki, ponieważ pieniądze te muszą być przeznaczane wyłącznie na ośrodki regionalne i kanały tematyczne TVP. Jedynka i Dwójka z konieczności funkcjonują jak telewizje komercyjne – TVN i Polsat. Osłabianie finansowej kondycji mediów publicznych z jednej strony, a z drugiej narzekanie, że ich misja nie jest realizowana, to hipokryzja.
opr. aś/aś