Obawy środowisk lewackich, że ubiegłoroczna beatyfikacja Jana Pawła II wyznaczona na 1 maja spowoduje zawłaszczenie kolejnej daty przez Kościół, okazały się grubo na wyrost...
"Idziemy" nr 19/2012
Obawy środowisk lewackich, że ubiegłoroczna beatyfikacja Jana Pawła II wyznaczona na 1 maja spowoduje „zawłaszczenie” kolejnej daty przez Kościół, okazały się grubo na wyrost. Niestety! Chociaż atmosfera towarzysząca przygotowaniom do wyczekiwanej beatyfikacji mogła te ich obawy całkowicie uzasadniać. Władze Rzymu spodziewały się bowiem do 3 mln pielgrzymów, w tym samych Polaków miało być około miliona! Czas powoli weryfikował te prognozy. Ale i tak setki tysięcy Polaków docierających do Rzymu na wszelkie możliwe sposoby, aby wziąć udział w beatyfikacji papieża-Polaka, musiały robić wrażenie. Popiskiwania lewackich aktywistów marzących o świętowaniu 1 maja w swoim marksistowsko-feministyczno-antyklerykalnym sosie zostały praktycznie zagłuszone przez to, co było wydarzeniem numer jeden ubiegłej wiosny nie tylko dla Polski, ale i dla świata. I nie mogło być inaczej, skoro w uroczystościach beatyfikacyjnych w Rzymie uczestniczyło ponad 1,5 mln wiernych z całego świata i oficjalne delegacje rządowe kilkudziesięciu państw. Na tym tle uzasadnioną frustrację przeżywali także włoscy komuniści, którzy usiłowali zaistnieć z alternatywną „imprezą” przed bazyliką na Lateranie.
Szansa na trwałe przejęcie daty 1 maja przez środowiska kościelne rzeczywiście istniała. Zwłaszcza że ludzi uczestniczących w uroczystościach beatyfikacyjnych połączyły nie tylko wspomnienia i wspólny świat wartości, ale nierzadko także nawiązane przy tej okazji przyjaźnie. Wiele z nich trwa do dzisiaj. A oprócz tego Jan Paweł II na patrona takiej rekonkwisty pasuje jak mało kto. Bo to nie tylko papież, który zainspirował rozmontowanie komunistycznej dyktatury w Europie środkowej i wschodniej. To również człowiek, który znał ten zbrodniczy system od podszewki – jako filozof i jako obywatel jednego z państw pozostających za żelazną kurtyną. Wystarczy wspomnieć choćby jego walkę o prawa ludzi wierzących, w tym o prawo do jedynego wówczas w Nowej Hucie kościoła. I co chyba najważniejsze, to papież, który sam był podczas wojny robotnikiem w podkrakowskim Solvayu. Doświadczeniami z tamtego okresu potrafił się dzielić nie tylko we wspomnieniach pokonywanej w drewnianych chodakach drogi do kamieniołomu, ale również w poezji, dziełach filozoficznych i encyklikach. Na tym tle można tylko żałować, że podczas gdy nasi adwersarze potrafią kreować na bohaterów nawet faktycznych zbrodniarzy, my ciągle za mało przykładamy się, by właściwie wykorzystać kogoś autentycznie świętego.
Są wprawdzie jakieś – z nazwy tylko ogólnopolskie – uroczystości z okazji rocznicy beatyfikacji Jana Pawła II, na które kard. Stanisław Dziwisz zaprasza świat pracy do Krakowa. Jest pierwszomajowy zjazd „Solidarności” w sanktuarium w Licheniu. Będą Msze Święte dziękczynne za beatyfikacje organizowane w większości katedr i sanktuariów. Ale to wszystko za mało. Rozumiem abp. Józefa Michalika, który owoców beatyfikacji chce szukać bardziej w przeżyciach wewnętrznych niż w spektakularnych wydarzeniach. Wiem, że w zamyśle Stolicy Apostolskiej data beatyfikacji Jana Pawła II – 1 maja ubiegłego roku – została wybrana ze względu na przypadające togo dnia Święto Bożego Miłosierdzia, a nie dla przykrycia lewackich manifestacji. Ale jeśli już nastąpiła taka zbieżność dat, to nie zaszkodziłoby ją bardziej wykorzystać. Może lepiej będzie za rok?
opr. aś/aś