Między prawdą i wojną

Rzadko kiedy my Polacy jesteśmy tak zgodni w uczuciach, jak to było w minionym tygodniu. Ale to tylko uczucia.

Rzadko kiedy my Polacy jesteśmy tak zgodni w uczuciach, jak to było w minionym tygodniu. Ale to tylko uczucia.

Najpierw wysoka wygrana z Izraelem 4:0 w meczu eliminacyjnym do mistrzostw Europy w piłce nożnej. Dla obydwu stron nie był to zwykły mecz. Kapitan zespołu izraelskiego Bibras Natcho po przylocie do Polski postawił sprawę tak, jakby wynik meczu miał być rewanżem za Holokaust. Po polskiej stronie była hiperdelikatność, bo może nawet bardziej od bilansu bramek liczyło się panowanie nad emocjami na boisku i na trybunach. Wszystko poszło dla nas pomyślnie. Możemy być dumni z polskiej drużyny i z naszych kibiców.

Dumni możemy być także z przebiegu wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w USA. Prezydent zachował klasę, a gospodarze oszczędzili nam tym razem upokarzających gestów. Być może dlatego, że w tym samym czasie ktoś zaatakował dwa tankowce na Zatoce Omańskiej. Amerykanie, Saudowie i Brytyjczycy już oskarżyli o ten incydent Iran, który usilnie odcina się od ataku, bo i nie miałby w nim żadnego interesu. Wszystko wskazuje na to, że ten ktoś bardzo konsekwentnie prze do jak najszybszego wywołania wojny z Iranem, w której dla Stanów Zjednoczonych politycznie i wizerunkowo liczyć się będzie każdy sojusznik, choćby taki jak Polska. Podobnie zresztą było w przypadku inwazji na Irak. A pretekst zawsze się znajdzie – od czego są służby!

Nasz prezydent może nie był przyjmowany z takimi honorami, jak choćby prezydent Francji Emmanuel Macron, ale nie oczekujmy od razu za wiele. W podpisanej deklaracji Amerykanie obiecali Polakom tyle, ile obiecać mogli, nie drażniąc za bardzo Rosji. Andrzej Duda ugrał tyle, ile ugrać mógł, i wypowiedział wobec światowych mediów słowa prawdy, które mogły odpowiednio wybrzmieć tylko w Waszyngtonie.

Ile jeszcze potrzeba takich wydarzeń, żeby chwilowe poczucie dumy przemienić w poczucie własnej wartości, jako coś trwałego, coś, co wynika z prawdy? I czy to w ogóle możliwe? Bez poczucia własnej wartości poddani jesteśmy ciągłej huśtawce nastrojów: od dumy i megalomanii aż po upokorzenie i zawstydzenie sobą. Ci, którzy nie mają poczucia własnej wartości, wciąż orientują się na innych, szukając ciągłego potwierdzenia, pochwał i wsparcia.

To, co nas dotyka, abp Stanisław Gądecki nazwał kiedyś „syndromem pokolonialnym”. Tak samo jak właściciele zamorskich kolonii wychowywali tubylców w poczuciu nieudolności, podległości i zawstydzenia ich tożsamością, tak robili z nami przez stulecia zaborcy, z krótką przerwą w latach 1918-1939. Dla Polaków punktem odniesienia ciągle jest Moskwa, Berlin, Bruksela i Waszyngton. Każda z tych central ma u nas swoje stronnictwa. Nie da się tego do końca wytłumaczyć samym tylko geopolitycznym położeniem ani poczuciem realizmu. O wiele mniejsze Węgry są przecież mentalnie bardziej autonomiczne niż my. Ale Węgrzy nie doświadczyli w swojej historii zaborów. Współcześnie zamiast polityki grubej kreski przeprowadzili uczciwą lustrację – podobnie jak inne państwa naszego regionu. Tymczasem nasze przejście od zniewolenia do wolności, jak pisałem w tym miejscu przed pięcioma laty: „dokonało się szczęśliwie bez krwi, a nieszczęśliwie bez prawdy”.

Żyjemy w czasach niedokończonej rewolucji wartości. Dlatego brakuje nam własnych punktów odniesienia. Ciągle jesteśmy instrumentalizowani przez kraje ościenne i ich agentów wpływu.

Dążenie do prawdy w rozliczeniach historyczno-moralnych miało być dla nas niebezpieczne. George Soros mówił, ze prawda obiektywna nie istnieje, Adam Michnik ostrzegał, że „Lustracja jest jak granat wrzucony do szamba”, Lech Wałęsa straszył wojną polsko-polską. I mamy to, co mamy. A czy musi tak być?

Dla ludzi wychowanych w tradycji katolickiej oczywiste jest, że prawda nie musi prowadzić do wojny domowej i rozlewu krwi. Miedzy prawdą i wojna jest miłosierdzie – to ponoć nasza specjalność i powołanie. Ale prawdę trzeba poznać i uznać. Jest ona koniecznym fundamentem życia społecznego, warunkiem poszanowania wszelkich innych wartości. Prawda i miłosierdzie jest punktem odniesienia, bez którego nie da się budować poczucia własnej wartości. Czy nie na to chciał nam zwrócić uwagę św. Jan Paweł II, gdy przed dwudziestu laty wołał: „nie ma przyszłości człowieka i narodu bez miłości, która przebacza”? Dopóki nie nastąpi pojednanie Polaków w prawdzie, dopóty ciągle będziemy przez kogoś rozgrywani. Nie o taką przyszłość Polski nam chodzi.

"Idziemy" nr 25/2019

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama