Jeśli chce się być niezależnym, trzeba mieć swoje media. O tym zarówno środowiska konserwatywne, jak i kościelne często zapominają. Trzeba budować własne media i wzmacniać te, które istnieją.
Jeśli chce się być niezależnym, trzeba mieć swoje media. O tym zarówno środowiska konserwatywne, jak i kościelne często zapominają. Trzeba budować własne media i wzmacniać te, które istnieją.
Co jeszcze musi się stać, żeby ludzie poszli po rozum do głowy? Być może właśnie zablokowanie kont Donalda Trumpa w mediach społecznościowych okaże się punktem zwrotnym dla przynajmniej części spośród miliardów użytkowników Facebooka, Twittera, YouTube’a i innych. Bo jeśli coś takiego można zrobić z urzędującym jeszcze wówczas prezydentem supermocarstwa, to cóż dopiero z każdym z nas? Warto sobie także uświadomić, że treści prezentowane w mediach społecznościowych podlegają ciągłej obserwacji i selekcji. To nieprawda, że właściciele mediów społecznościowych nie mają swoich interesów i przekonań.
Już przed pięćdziesięciu laty Karl Popper, wobec rosnącego wpływu telewizji, ostrzegał, że jeśli demokracja nie poradzi sobie z telewizją, to telewizja zdławi demokrację. Czymże jednak była telewizja wobec internetowych gigantów z epoki globalizacji? Nie tylko zasięgi mediów społecznościowych, ale także ich swoista interaktywność sprawiają, że ich oddziaływanie na sposób myślenia i postawy ludzi jest o wiele większe. Rozróżnienie między nadawcą i odbiorcą z pozoru ulega w nich zatarciu, każdy może być jednym i drugim. Pojawia się iluzja upodmiotowienia użytkownika, który nie musi być ekspertem, aby być nadawcą. W tym świecie każdy pogląd jest bowiem jednakowo uprawniony. Może prawie każdy.
Ludzie dzisiaj często żyją w medialnych bańkach, w których pozornie wszystko funkcjonuje według ich upodobań. Do tych baniek sączone są odpowiednio sprofilowane pod użytkownika reklamy, informacje i komentarze. Umożliwia to sterowanie ludzkimi decyzjami – nie tylko zakupowymi, ale także życiowymi i politycznymi. Po to internetowi giganci tworzą nasze profile osobowości. Więcej od nich wie o nas chyba tylko Szatan i… Bóg. Żaden z demokratycznie wybranych prezydentów i premierów nie ma takiej władzy nad ludźmi. Decyzje tych potentatów wobec Donalda Trumpa pokazały, ile znaczy choćby i prezydent USA, kiedy go odetną od dostępu do mediów.
Jak zatem ocalić demokrację przed dyktaturą medialnych gigantów? Widać gorączkowe próby wypracowania regulacji prawnych zarówno w Polsce, jak i na poziomie Unii Europejskiej, które miałyby zabezpieczyć polityków i zwykłych ludzi przed medialną samowolą. Nierówną walkę z gigantami, cenzurującymi szczególnie treści konserwatywne i katolickie, od lat toczy Ordo Iuris. Sprawa jest trudna, bo chodzi również o uszanowanie praw właściciela, podobnie jak każdej innej redakcji, do kierowania się swoim systemem wartości, który nie jest prawnie zakazany. Na łamach „Idziemy” też nie wszystko może być publikowane. Komu to się nie podoba, może wybrać inny tygodnik. Podobnie Facebook może mieć swój profil i uprawiać swoją politykę, ale kłopot w tym, że obecnie nie ma realnej alternatywy wobec jego dominacji na rynku. Jak chce się na nim istnieć, trzeba przyjąć jego reguły.
Kolejny raz potwierdza się trafność maksymy wybitnego ekonomisty Miltona Friedmana: „Nie ma darmowych obiadów”. Jeśli chce się być niezależnym, trzeba mieć swoje media. O tym zarówno środowiska konserwatywne, jak i kościelne często zapominają. Pokusa zaniechania inwestycji we własne media i witryny w internecie, „bo wszystko można umieścić na Facebooku czy YouTube’ie”, jest tak samo zwodnicza jak hasło „Po co lotnisko w Warszawie, skoro jest w Berlinie”. Trzeba budować własne media i wzmacniać te, które istnieją. Nie chodzi przy tym o rezygnację z obecności w innych mediach prywatnych i publicznych, ale nie można być zdanym na ich arbitralne decyzje.
Nasz rząd w ramach repolonizacji mediów zdecydował się odkupić od niemieckiego koncernu za pośrednictwem Orlenu dużą pulę prasy lokalnej. Zobaczymy, jakie będą tego efekty. W mediach liczą się bowiem zasięgi, a nie sama liczba tytułów. Wskazuje na to doświadczenie z Polskim Radiem, które mając kilkadziesiąt rozgłośni i pieniądze z budżetu, dociera w sumie do mniejszej liczby słuchaczy niż jedna tylko największa stacja prywatna.
We wspomnienie św. Franciszka Salezego (24 stycznia) papież Franciszek ma ogłosić orędzie na 55. Dzień Środków Społecznego Przekazu, pod hasłem „Chodź i zobacz”. Jest to zachęta, aby „komunikować się, spotykając się z osobami takimi, jakimi są, i tam, gdzie są”. Nie jest to potępienie mediów, bo są one ważnym i koniecznym narzędziem komunikacji. Ale nie mogą być jedynym narzędziem kontaktu ze światem, z drugim człowiekiem i z Bogiem, jeśli nie chcemy utracić człowieczeństwa, zdrowego rozsądku i wiary.
opr. ac/ac