Marzenie o powrocie do świata takiego, jaki był przed pandemią, jest nierealne. To, co było, już nie wróci, nawet gdyby szczepionka okazała się skuteczna, bezpieczna i łatwo dostępna dla wszystkich – na co w świetle ostatnich faktów się nie zanosi.
Marzenie o powrocie do świata takiego, jaki był przed pandemią, jest nierealne. To, co było, już nie wróci, nawet gdyby szczepionka okazała się skuteczna, bezpieczna i łatwo dostępna dla wszystkich – na co w świetle ostatnich faktów się nie zanosi.
Kryzys stał się w naszych czasach faktem oczywistym i nie omija także Kościoła. Tym, którzy nie chcą tego przyznać, polecam najnowszą książkę papieża Franciszka „Powróćmy do marzeń”. Już we wstępie Ojciec Święty przestrzega nie tylko przed lekceważeniem współczesnego kryzysu, ale także przed fatalistycznym podejściem do niego, chociaż przyznaje, że kryzysów „takich, jak ten, przez który właśnie przechodzimy” nie sposób uniknąć. Zwraca jednak uwagę: „Z tego kryzysu możemy wyjść lepsi lub gorsi. Możemy się cofnąć lub stworzyć coś nowego”.
Uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że powodem aktualnego kryzysu w Kościele jest pandemia COVID-19. Chociaż trzeba się zgodzić z przewodniczącym Komisji Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej (COMECE) kard. Jean-Claudem Hollerichem, że pandemia przyśpieszyła laicyzację Europy o dziesięć lat. Być może nawet więcej! Samo to zjawisko trwało i dokonywało się od dawna, pandemia zaś stała się tylko dodatkowym katalizatorem, który sprawił, że eksplodowało ono w krótkim czasie ze zwielokrotnioną siłą.
Wielu spośród tych, którzy w czasie pandemii przestali pojawiać się co niedziela w kościołach, raczej już do nich nie wróci. Zasmakowali w dyspensach i transmisjach liturgii, przez które – mimo najlepszej woli – traci ona swoją istotę, upodabniając się do innych przekazów. Zdalne nauczanie, które objęło także lekcje religii, osłabiło i tak nadwyrężoną relację dzieci i młodzieży z duszpasterzami. Nasila się proces rezygnacji uczniów z katechezy. Po stronie młodych dorosłych odpowiada mu rezygnacja z zawierania sakramentalnych małżeństw oraz rozdmuchana w mediach moda na apostazję.
Pandemia nakłada się na inne procesy związane z przemianami cywilizacyjnymi. Gwałtowny rozwój techniczny sprawia, że człowiek częściej ma do czynienia z wytworami własnego umysłu i rąk, niż ze stworzoną przez Boga naturą, przez co raczej siebie gotów uważać za stwórcę. Rosnąca zamożność daje ludziom poczucie samowystarczalności, bo prawie wszystko mogą sobie kupić, nie wyłączając leczenia i opieki, od wszystkiego się ubezpieczyć. Osłabianiu religijności sprzyja także rozluźnienie więzi społecznych i rodzinnych oraz masowe migracje, które powodują wyrwanie człowieka z jego środowiska wiary.
Do tego dochodzą działania zamierzone i zaplanowane ze strony sił, którym zależy na osłabieniu chrześcijaństwa. Z premedytacją kreują one czarny obraz Kościoła jako instytucji czysto ludzkiej, która jest narzędziem zniewolenia, wyzysku i ludzkiej krzywdy, a do tego pasożytuje na państwowych dotacjach i… chroni pedofilów. To prawda, że duchowieństwo nie jest bez winy, ale nie na tę skalę. Próby ciągłego prostowania kłamstw i manipulacji o Kościele są mało skuteczne, a ludzie w pandemii bardziej podatni są na demagogię niż na rzeczowe argumenty. Pokazał to boleśnie „Strajk kobiet”. Jesteśmy dzisiaj w zupełnie innym miejscu niż przed rokiem.
Marzenie o powrocie do świata takiego, jaki był przed pandemią, jest nierealne. Podkreśla to także Ojciec Święty. To, co było, już nie wróci, nawet gdyby szczepionka okazała się skuteczna, bezpieczna i łatwo dostępna dla wszystkich – na co w świetle ostatnich faktów się nie zanosi. Podobnie zresztą nie ma już powrotu do świata z czasów Jana Pawła II czy ks. Franciszka Blachnickiego – jak trafnie zauważa u nas bp Jacek Grzybowski. Kościół z niezmiennym przesłaniem Chrystusa i doświadczeniem wieków musi iść do świata takiego, jaki jest, gotów dawać świadectwo wiary i dobierając odpowiednio język jej przekazu.
Trzeba mieć wiele roztropności, pokory i odwagi, aby bez żalu zrezygnować z tego, co ludzkie, po to, aby ocalić to, co Boże. Mnie np. nie przeszkadzają kobiety jako lektorki i akolitki – wręcz przeciwnie – choć dotąd było inaczej. Może trzeba trochę spuścić z tonu z pokutującym tu i ówdzie nadmiernym klerykalizmem? Może nie ma sensu dłużej utrzymywać tzw. Funduszu Kościelnego, o którym pisze prof. Kazimierz Dadak, z którego niespełna połowa ze 170 mln zł przeznaczona jest na Kościół katolicki, całe odium zaś spada tylko na nas?
Szczególnie teraz mamy być roztropni jak węże, które według tradycji biblijnej potrafi ą odrzucić ogon, aby ratować głowę (por. Mk 10, 16). Kościół w Polsce musi na nowo odczytać swoje priorytety: o co trzeba walczyć, a z czego można zrezygnować bez żalu. Zapatrzeni w Krzyż Chrystusa, mamy wszystko, abyśmy z każdego kryzysu wychodzili mocniejsi i lepsi.
opr. ac/ac