Ludzie, których pandemia wygoniła z kościołów, zaczęli właśnie do nich wracać. Nie tyle nawet z powodu oswojenia się z koronawirusem, ile ze względu na to, co wiąże się z rosyjskim najazdem na Ukrainę.
Cytowanie w tej sytuacji porzekadła „Jak trwoga, to do Boga” byłoby uproszczeniem. Bo w Polsce – o dziwo – nie ma paraliżującego strachu przed wojną. Ufamy międzynarodowym sojuszom oraz instynktowi samozachowawczemu rosyjskiego tyrana i jego dworu. Może nawet za bardzo? Władimir Putin bardzo osobiście podchodzi bowiem do odbudowy sowieckiego imperium, w którego rozmontowaniu rola Polski była decydująca. Prowadzi z Zachodem cyniczną grę, w której nie liczy się z niczym. Chce odwrócić kartę Nikity Chruszczowa, który w czasie kryzysu kubańskiego w 1962 r. nie wytrzymał wojny nerwów.
Polska jest w aktualnym konflikcie w sytuacji bardzo trudnej. Prawie całe dostawy uzbrojenia dla Ukrainy przechodzą przez naszą granicę. Nie tylko Węgry nie zgodziły się na coś takiego z obawy przed rosyjskim odwetem. A to przecież na jedno z polskich miast Rosjanie ćwiczyli prewencyjny atak atomowy już w roku 2013. To Polska prawie w całości jest w zasięgu rosyjskich iskanderów z Kaliningradu. W tym kontekście presja na Polskę ze strony naszych sojuszników, aby przekazać Ukrainie wszystkie posiadane przez nas myśliwce MiG-29, była co najmniej pułapką.
Wydawane w Polsce media niemieckich koncernów już kreśliły prowokacyjne scenariusze z „polskimi migami walczącymi nad Ukrainą”. Gdyby tak się stało, wówczas prawdopodobieństwo ostrzału rakietowego jednego z polskich miast sięgałoby – według specjalistów – nawet 80 proc. Stąd deklaracja polskiego rządu o gotowości nieodpłatnego przekazania myśliwców rządowi USA i dostarczenia ich do bazy w niemieckim Ramstein była iście salomonowa! W Niemczech ta deklaracja wywołała burzę, tamtejsze media nazwały ją nawet bezczelną. To pokazuje podejście naszych sąsiadów zza Odry: kiedy zdobywamy się na działanie zgodnie z polską racją stanu, to jesteśmy „bezczelni”! Na szczęście władze USA podeszły do naszych obaw ze zrozumieniem. Ale nawet Ameryka nie chce za bardzo prowokować Putina.
Nasze związki z Ukrainą są szczególne, inne niż Węgrów, Słowaków czy Rumunów. Żywo odczuwamy pobratymstwo z ludźmi, których przodkowie żyli kiedyś z naszymi przodkami w jednej Rzeczypospolitej. W granicach dzisiejszej Ukrainy wciąż żyją setki tysięcy Polaków. Prócz tego, jeszcze przed rosyjską inwazją, przybyło do Polski ponad milion Ukraińców, bez których nie poradziłaby sobie nasza gospodarka. Doceniamy ich pracowitość i honor. Bohaterstwo dzisiejszych obrońców Ukrainy budzi w nas szacunek i zbliża do siebie nawzajem. To wszystko sprawia, że bardziej jesteśmy gotowi pomagać zarówno tym, którzy uciekają do nas przed wojną, jak i tym, którzy zostali, aby walczyć o swoją ojczyznę nad Dnieprem.
Jeśli więc Polacy wracają dzisiaj do świątyń, to wcale nie ze strachu. Ci, którzy się boją, ustawiają się nie w kościołach, tylko w kolejkach po paszporty. Z moich obserwacji wynika, że w kościołach ludzie szukają najpierw głębszego sensu i nadziei wobec doświadczanej kruchości tego świata. Po wtóre, szukają źródeł własnej tożsamości, bo widzą na przykładzie Ukraińców, jak ich wiara i patriotyzm są silniejsze niż rosyjskie rakiety. Po trzecie, szukają poczucia wspólnoty, tak ważnej dla przetrwania w trudnych czasach i tak mocno ostatnio poszarpanej. Po czwarte wreszcie, szukają możliwości zorganizowanego świadczenia miłosierdzia. Wiedzą bowiem, że instytucje kościelne robią to najlepiej i na największą skalę. Młodzież, która często stroni od katechezy i nabożeństw, teraz licznie zgłasza się do placówek parafialnych i diecezjalnych Caritas, bo chce pomagać.
Kościół w Polsce stoi dzisiaj nie tylko przed ogromnym wyzwaniem, ale i przed wielką szansą. Jest to dla nas, parafrazując Ewangelię, „sposobność do składania świadectwa”. Chrześcijańskie świadectwo to nie samo głoszenie kazań, sakramenty i katechizacja. To również dzieła miłosierdzia. Dlatego normalne jest, że uchodźcy znajdują schronienie na każdej chyba plebanii i w każdym zakonie. Wobec skali tego zaangażowania Kościoła umilkły na jakiś czas oskarżenia Kościoła o stworzone i niestworzone grzechy. Bo „miłość zakrywa wiele grzechów”. Pora, abyśmy zrozumieli, że uchodźcy z Ukrainy są dla nas nie ciężarem, ale szansą. Że są szansą dla Kościoła w Polsce w tym Wielkim Poście. I żebyśmy tej szansy nie przepuścili.