Ryba Ludojad. Mój tata pisze i czyta

To, że mam innego tatę niż inne dzieci, zauważyłam, kiedy miałam siedem lat...

Ryba Ludojad. Mój tata pisze i czyta

Maciej Rybiński

Ryba Ludojad

format: 14 x 20,2 cm
stron: 352
ISBN: 978-83-7595-345-9

"Ryba Ludojad" to wybór felietonów Macieja Rybińskiego - legendarnego dziennikarza i felietonisty, opublikowanych w 'Rzeczypospolitej' w latach 2008/2009. Każdy z nich odnosi się do ciągle aktualnych postaw i zjawisk społecznych. Teksty Macieja Rybińskiego pełne mądrość, ciepła i humoru są przykładem niezależności myślenia i odwagi w głoszeniu własnych poglądów. Autorem wyboru jest Dominik Zdort, dziennikarz prasowy i telewizyjny, szef działu Opinie w 'Rzeczpospolitej?' Książka zawiera ilustracje Andrzeja Krauzego.



fragment:
Aleksandra Rybińska

Mój tata pisze i czyta

To, że mam innego tatę niż inne dzieci, zauważyłam, kiedy miałam siedem lat. Nauczycielka zapytała dzieci w klasie, co robią ich ojcowie. Jeden był inżynierem i budował mosty, drugi miał fabrykę, w której produkował wędliny. W końcu przyszła kolej na mnie. Długo się zastanawiałam, nim odpowiedziałam: „Mój tata pisze i czyta”. Dzieci wybuchły śmiechem wraz z nauczycielką, która mnie poinformowała, że to nie jest zawód.

Bardzo się wtedy wstydziłam za tatę. Nie rozumiałam, dlaczego tak jak inni ojcowie nie wychodził do biura z teczką w ręku, by przewracać tam papierki z lewej na prawą, albo chociaż nie zamiatał ulicy, jak starszy pan, którego codziennie mijałam w drodze do szkoły. Zamiast tego siedział przy maszynie do pisania i stukał nieprzerwanie w klawisze. „Co on tam pisze?” – zastanawiałam się.

Głowiłam się także, skąd tata tyle wiedział. Na każde pytanie znał odpowiedź. Kiedy nie rozumiałam czegoś w szkole, wracałam do domu i pytałam go. Z wyjątkiem matematyki, nigdy się nie mylił. Czasami jeździł nawet do szkoły i pouczał moje nauczycielki. „Ta twoja wychowawczyni jest idiotką i robi wam wodę z mózgu” – mówił. Bardzo mi to imponowało. Wpajał mi od początku, że to, co mi mówią inni, nie zawsze jest prawdą. „Myśl samodzielnie” – przekonywał.

Tata nie szanował żadnych autorytetów, nie lubił porządku i podporządkowywania się. Było to bardzo fajne i bardzo demoralizujące. Zapewniło mi długoletnią niechęć zespołu nauczycielskiego. Ale nauczyło mnie też krytycznego myślenia. Bo tata był człowiekiem całkowicie niezależnym. Dla niego wolność była największym dobrem. Nie zmieniał poglądów w zależności od koniunktury i wysokości wynagrodzenia. Nie poddawał się presji większości i poprawności politycznej. I dzięki niemu ja też tego robić nie potrafię.

Nigdy nie zapomnę, jak przywiózł mojej nauczycielce w liceum w Bonn Quo vadis? Sienkiewicza, by się dokształciła i przestała wmawiać młodzieży, że Szczypiorski to najwspanialszy polski pisarz.

A jak gotował! Wciąż pamiętam metaliczny dźwięk garnków i zapachy unoszące się w naszej kuchni, kiedy wracałam ze szkoły do domu. I ojca w fartuchu podlewającego jakąś pieczeń w piekarniku. Może to była kaczka z pomarańczami, a może polędwica w cieście, którą tak lubił? To on nauczył mnie gotować. I miłości do dobrej kuchni, szczególnie francuskiej, jeszcze zanim zdążyłam ją poznać podczas moich podróży. Do dziś żałuję, że nie pomyślałam o tym, by poprosić go o przepis na zupę gulaszową, która tak mi smakowała i którą przyrządzał każdej zimy.

Brakuje mi też naszych wspólnych wieczorów, spędzonych na dyskusjach, czasami o zupełnie absurdalnych rzeczach. Tatę wszystko interesowało. Od stoicyzmu po latające spodki. Nasze mieszkanie zawsze było zawalone książkami. Było ich tyle, że nie mieściły się na regałach. A tata wszystkie je znał na pamięć. Czytał ciągle i wszędzie, nawet przy jedzeniu, co mamę bardzo irytowało. Podobnie jak jego zamiłowanie do bluesa, którym mnie zaraził. Potrafiliśmy godzinami słuchać płyt i zachwycać się muzyką. Mama wtedy uciekała. Leadbelly, B.B. King i Screaming Jay Hawkins w połączeniu z naszym buczeniem byli dla niej nie do zniesienia.

Ale najbardziej brakuje mi taty poczucia humoru. Śmiech zawsze rozlegał się w naszym domu. Tata nie tylko pisał felietony, on je opowiadał. Każdy posiłek był zakrapiany anegdotami, których znał tysiące, na każdą okazję. Przewijały się w nich różne ciekawe postacie, które kiedyś spotkał na swej drodze. Uwielbiał żydowskie szmoncesy i folklor warszawski. Czasami podczas obiadu czytał mi z opowiadań Wiecha, powodując, że ze śmiechu nie mogłam jeść.

Dopiero dziś zdaję sobie sprawę, jak wiele czerpałam z tych wspólnych chwil i jak wielki miał na mnie wpływ. Przez niego nie potrafię się dziś oprzeć słodyczom i uwielbiam oglądać zawody w curlingu w telewizji. Nie wspominając o zamiłowaniu do powieści Singera i tanich horrorów z wampirami i żywymi trupami. I to niekoniecznie w tej kolejności.

Wspomnienia tych wspólnych chwil zostaną ze mną na zawsze, tak jak taty felietony.

Aleksandra Rybińska, córka

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama