Obywatelom wolno coraz mniej

Zwolennicy ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie nie chcą w ogóle podejmować rzeczowej dyskusji - dla nich wszyscy, którzy chcieliby coś zmienić w ustawie to barbarzyńcy

Pisząc na temat szkodliwej ustawy dotyczącej przemocy w rodzinie („Ustawa przeciwko rodzinie”, „Rzeczpospolita” z 30 VII), wspomniałem, że jej przeciwnicy mogą być ogłoszeni zwolennikami bicia dzieci. „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Ukazały się przynajmniej dwie większe polemiki z moim tekstem oparte na tej metodzie, napastliwe i nierzetelne. W czołowych dziennikach wystąpili Kazimierz Bem i Jarosław Makowski („Przemoc jest grzechem”, „Rzeczpospolita” z 9 VIII) oraz Magdalena Środa („Barbarzyństwo trzyma się mocno”, „Gazeta Wyborcza” z 4 VIII; ta redakcja wszelako mi repliki nie proponowała).

Oto próbka, sam początek polemiki pp. Bema i Makowskiego: „Dotykanie dziecka przez rodziców w miejsca intymne można nazwać czułą miłością, bicie po twarzy uczeniem pokory, a zamykanie w komórce ochroną przez złym światem... Taki poziom debaty w tekście „Ustawa przeciw rodzinie” opublikowanym w „Rzeczpospolitej” zaproponował prof. Michał Wojciechowski, biblista, etyk”. Obrzydliwe zmyślenia, bo przecież niczego takiego nie napisałem. Kto tu zaniża poziom? Autorzy piszą głównie o tym, co ich zdaniem z mojego artykułu wynika, a nie o tym, co w nim jest.

Co dolega ustawie

Czytelnicy owych wypowiedzi mogli dostrzec ich agresywny i mało rzeczowy ton. Wiedzą też, że „kto kogo przezywa, ten sam się tak nazywa”. Wrzawa maskuje jednak istotę problemu. Konkretne argumenty przeciwko nowej ustawie, przytaczane przeze mnie i przez innych krytyków, zostały pominięte lub zlekceważone. Koniecznie trzeba je więc przypomnieć:

1. Twierdzenie, że ustawa broni dzieci przed katowaniem (czemu towarzyszą emocjonalne opisy cierpień dzieci), stanowi nadużycie, gdyż prawie wcale nie zmienia ona przepisów karnych. Te istnieją od dawna. Ustawa może nawet takim dzieciom zaszkodzić, gdyż funkcjonariusze będą przeciążeni sprawami błahymi.

2. Ustawa uznaje rodzinę za środowisko podejrzane, wymagające nadzoru. Tymczasem rodzina jest społecznością bardziej podstawową i to dzięki niej ludzie znajdują udane życie, a nie dzięki władzy państwowej (wiara w troskę państwa o szczęście obywateli zatrąca o śmieszność). Przez tę ustawę państwo wkracza zbyt daleko w sferę, którą powinien regulować obyczaj i edukacja.

3. Ustawa poszerza pojęcie przemocy z aktów kryminalnych na każde stanowcze skarcenie, na zwykłego klapsa i nie tylko. Określenia użyte są nieprecyzyjne, tak że nietrudno będzie normalne zabiegi wychowawcze uznać za przemoc (bo przecież mogą subiektywnie naruszać czyjeś poczucie godności, nietykalność cielesną czy powodować cierpienia moralne). Prowadzi to do paraliżu wychowania. Tę możliwość oponenci obśmiewają, gdy tymczasem publikacje ministerialne już pojęcie przemocy poszerzają, zaliczając do niej nawet stałe krytykowanie! Pojęcia przemocy psychicznej i nękania są szczególnie pojemne i nieostre.

4. Podobna ustawa w Szwecji przyniosła właśnie tego rodzaju interpretacje, a przede wszystkim brak zaufania w rodzinach, masowe zabieranie dzieci przez urzędników i wielokrotny wzrost agresywnych zachowań dzieci — natomiast znęcanie się nad dziećmi w rodzinach patologicznych nie stało się rzadsze. Te fakty są często ukrywane.

5. Ustawa tworzy ogromny aparat biurokratycznego nadzoru nad rodzinami, od gminy do ministerstwa (rzekomo małym kosztem).

6. Ustawa pozwala założyć rodzinie sekretną teczkę, zwaną ładnie „niebieską kartą”, w przypadku samego podejrzenia lub donosu; już wtedy państwo może interweniować (pp. Bem i Makowski na to: „Cudownie, gdyby właśnie tak było!”).

7. Funkcjonariusze państwowi mogą bez wyroku sądowego zabrać dziecko z domu: w zasadzie, gdy zachodzi zagrożenie życia lub zdrowia — ale w przypadku błędu czy złośliwości nie poniosą odpowiedzialności.

8. Osłabionym rodzinom potrzebna jest pomoc, a nie nadzór, kary i rozdzielenie. Pracownicy socjalni powinni być tu pomocnikami, a nie nadzorcami i szpiegami.

9. W rezultacie w około dziesięciu punktach, które w artykule pokrótce wyliczyłem, ustawa jest sprzeczna z Konstytucją RP. Nic dziwnego, że przeciwni ustawie byli rzecznicy praw obywatelskich Andrzej Zoll i Janusz Kochanowski. Ciekawe, że prawnik dr Bem nie miał na ten kluczowy temat niczego do powiedzenia.

Jest w tym metoda

Nie wydaje mi się, żeby zlekceważenie tych kwestii było przypadkiem. Po pierwsze, zwolennicy ustawy nie mają na te argumenty sensownej odpowiedzi, więc milczą, wyśmiewają albo krzyczą. Po drugie, uprzedzają w ten sposób półoficjalnie, że żadnej normalnej dyskusji nie będzie. Jeden z moich oponentów (p. Makowski) jest bądź co bądź szefem „think tanku związanego z Platformą Obywatelską”.

Kto więc ktoś zaskarży ustawę do Trybunału Konstytucyjnego — a to należy koniecznie uczynić — zostanie oblany pomyjami. Sędziom Trybunału również się może dostać, gdyby okazali niezależność od propagandy. Episkopatowi takoż. Każdego, kto się wychyli, czekają obelgi i pomówienia. Jest to odmiana nożyc cenzorskich.

Pp. Bema i Makowskiego już cytowałem. Również p. Środa nie przebiera w słowach: „barbarzyństwo”, „troglodyta”, sugestie, że jestem zwolennikiem tortur! Czy to już jest mowa nienawiści, czy jeszcze nie? Z wypowiedzi, które umieszcza w cudzysłowie, kilka w moim tekście nie figuruje lub jest zniekształconych. Tak w kategoriach rzetelności naukowej (wszak p. Środa jest profesorem, i to etyki), jak i publicystyki, jest to niedopuszczalne.

A swoją drogą, jeśli już klaps jest barbarzyństwem, to gdzie umieścić na skali potępienia cięcie na kawałki czy trucie dzieci przed narodzeniem, zwane z cudzoziemska aborcją? A przecież p. Środa ją popiera.

Taki ton jest tym bardziej znamienny, że w swoim artykule skupiałem się na ustawie i jej wadach, a nie wspominałem nazwisk ani nawet cech jej zwolenników, lecz charakter ideologii, jaką reprezentują. Polemiki polegają natomiast na atakach personalnych.

Manipulowanie Biblią...

Pp. Bem i Makowski obszernie zajęli się kwestią, którą wspomniałem zwięźle, jako dość oczywistą. W Piśmie Świętym znajduje się mianowicie parę wypowiedzi, które dopuszczają karanie dzieci fizycznie. Dla teologów epoki politycznej poprawności jest to nie do zniesienia. Twierdzą więc, że te wypowiedzi nie są wiążące.

Zamiast dowodu przytaczają inne przykłady, wyrywając z kontekstu parę zdań z Biblii, które rażą dzisiejsze poczucie moralne. Takie zdania należy uznać za nieaktualne, ale nie dlatego, że się dzisiejszym ludziom nie podobają, lecz na podstawie racji wynikłych z tejże Biblii (autorzy powołują się z przekąsem na moją książkę „Etyka Biblii”, ale chyba jej nie czytali, bo sprawa jest tam dokładnie wyjaśniona). Pismo Święte to nie menu w restauracji, z którego można wybierać wedle gustu.

W Starym Testamencie nieaktualne są prawa karne, cywilne i obrzędowe dawnego Izraela. Przede wszystkim dlatego, że sami autorzy ksiąg biblijnych spisywali je jako prawo dla swojej społeczności, a nie jako zasady wiecznotrwałe! Mogą być nieaktualne i inne zdania, jeśli Nowy Testament je unieważnia, w Piśmie Świętym jest rozwój. Nie obowiązują przepisy przeciwne nadrzędnym zasadom sprawiedliwości i miłości, gdyż prawda Pisma Świętego tkwi w całości.

Żadna z tych okoliczności tu nie zachodzi. Zdania na temat karania dzieci pochodzą z pouczeń mędrców, pojętych jako zasady stałe. Nowy Testament też wspomina karcenie dzieci, przy czym używany tu czasownik grecki paideuo (z pochodnymi) w pierwszym znaczeniu odnosi się do chłosty. List to Efezjan 6, 4: „Nie doprowadzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karceniu i upominaniu w Panu”.

Tekst, który cytowałem: „Kto kocha swego syna, często ćwiczy go rózgą” (Syrach 30, 1 i pięć miejsc podobnych), zawiera oczywiście, co zaznaczyłem, element obrazowej przesady. Wynika jednak z niego jasno, że karanie może być wyrazem miłości, gdyż ta wcale nie polega na pobłażaniu. Nowy Testament, List do Hebrajczyków 12, 6: „Kogo bowiem miłuje Pan, tego karze, batoży każdego syna, którego przyjmuje”. Załóżcie Bogu niebieską kartę, zamiast przedstawiać jego lukrowaną wersję! Nawet łagodny Jezus batem wypędził kupców ze świątyni.

Obaj autorzy podają się za teologów, a sprzyjają w gruncie rzeczy etatyzmowi, permisywnej pseudopedagogice wywodzącej się od Rousseau, która idealizuje dzieci, jak też marksizmowi, od jego „klasyków” wrogiemu normalnej rodzinie widzianej jako przeszkoda dla postępu. Tymczasem nasze pociechy bywają skłonne do złego i wychowując je z miłością trzeba je czasem stanowczo skarcić, choćby oderwana od życia gromada posłów liberalno-lewicowych chciała tego zabronić.

Zresztą nie tylko Biblią dwaj autorzy manipulują, statystyką także. Przytoczyli ostatnie wskaźniki dzietności z Polski (katastrofalne 1,53) oraz Holandii, Szwecji i Norwegii, gdzie funkcjonują podobne ustawy (1,66; 1,94 i 1,90), sugerując ironicznie, że nadzór państwowy sprzyja dzietności. Tymczasem te trzy kraje są bardzo bogate, a u nas rodzice masowo rezygnują z drugiego i trzeciego dziecka z powodu ubóstwa. Kraje owe udzielają rodzinom dużej pomocy materialnej, w Polsce nikłej (a wielu chce ją ograniczyć, bo to kłopot dla przeciążonego opłacaniem funkcjonariuszy budżetu). Przede wszystkim jednak na Zachodzie jest sporo imigrantów muzułmańskich. Jeśli dziesięć Europejek ma łącznie piętnaścioro dzieci, zaś jedna muzułmanka sześcioro, średnia wyjdzie prawie dwoje!

Sposób myślenia autorów, kombinujących chrześcijaństwo z postępem jako kategorią nadrzędną, dobrze streszcza tytuł ich artykułu „Przemoc jest grzechem”. Mamy tu terminy z różnych słowników: przemoc z ideologii non violence, grzech z Biblii. Jeśli na sposób ustawy przez przemoc rozumieć karcenie, jest to jawna nieprawda.

Ciekawe też, że autorom nie przeszkadza więcej przemocy ze strony władzy. A to właśnie jest istotą tej antyrodzinnej i antywolnościowej ustawy, jak wielu innych w ustroju biurokratycznym: władzy wolno coraz więcej, obywatelom mniej. W polityce, gospodarce, edukacji, rodzinie...

źródło: „Rzeczpospolita” z 26 VIII 2010. Publikacja za zgodą autora.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama