Zima mrozi, nie dowozi, w zaspach tkwi...

Dlaczego zima powoduje takie problemy w energetyce?

Jesteśmy uzależnieni od prądu. Prąd to fundament naszej cywilizacji. Siła napędowa codzienności. W normalnych warunkach prąd po prostu jest — jak powietrze. W normalnych warunkach nie zdajemy sobie sprawy, jak bezbronni jesteśmy bez niego. Nie trzeba bomb atomowych, broni biologicznej czy chemicznej albo wirusów grypy — wystarczy wyłączyć prąd, a nasz świat znika. Tak się stało w czasie największej od lat awarii prądu na Śląsku w styczniu tego roku. 80 tys. ludzi w ciągu kilku chwil odbyło podróż w czasie. Do przeszłości.

 

Na ratunek

Deszcz zamarza na wszystkim, czego dotknie. Pada w nocy z 8 na 9 stycznia. Potem deszcz przechodzi w mokry, ciężki śnieg. W lasach, w parkach, na skwerach, przed domami drzewa pękają jak zapałki. Czasem dokładnie na pół, czasem przechylone upadają z trzaskiem na ziemię. Przewody elektryczne dotknięte przez gałęzie powodują zwarcie. Zwarcie automatycznie wyłącza fragment sieci. W miastach takie uszkodzenia wychwytuje się dość szybko. Gorzej na wsiach, gdzie kilometry sieci biegną w lasach, w polach. Wtedy niełatwo odnaleźć miejsce uszkodzenia. Najtrudniej jest w okolicach Częstochowy i na południe od niej. Zlodowaciał rejon zawierciański, myszkowski. We wsiach Czatachowa czy Niegowa ludzie muszą sobie radzić bez prądu już ponad dwa tygodnie.

Awaria na taką skalę oznacza setki domów z zimnymi kaloryferami, z pozamarzaną w rurach wodą, ze świeczkami na stole, z jedzeniem trzymanym w śniegu.

Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Katowicach podaje, że uszkodzonych jest 17 linii wysokiego napięcia, 98 — średniego i 1,6 tys. — niskiego. Takiego lodu nie pamięta nikt. Nieustannie pracuje w terenie 40 ekip. Przez chwilę zagrożony jest Wojewódzki Szpital Specjalistyczny na częstochowskiej Parkitce. Do Domu Opieki Społecznej w Białej Wielkiej k. Lelowa strażacy ściągają agregat prądotwórczy. Najpierw przywraca się dostawy prądu w takich miejscach. Inni muszą radzić sobie sami. Dyrektorzy zamykają szkoły. W klasach jest zbyt zimno.

Przestają kursować pociągi. Od strony dworca PKP w Częstochowie widać idące w górę snopy iskier. To zwarcia na liniach trakcyjnych. W polach stoją pociągi dalekobieżne i te regionalne. — O północy zadzwoniła do nas synowa, że od 5 godzin siedzi w pociągu z Warszawy — opowiada mieszkaniec Częstochowy. — Chcieliśmy po nią jechać, ale biedaczka nawet nie wiedziała, gdzie jest. Znalazła wreszcie kolejarza, ale ten na pytanie, gdzie stoi pociąg, odpowiedział, że jeden Bóg wie...

Wokół lodowata ciemna pustka, szalejąca zamieć i ludzie złapani w pułapkę zimowej nocy. Do mediów dostaje się nagranie rozmowy kierownika jednego z takich unieruchomionych pociągów, który dramatycznym głosem domaga się od przełożonych działań. — Mamy coraz zimniej, w pociągu są dzieci... Zróbcie coś!

Niewiele lepiej jest na drogach. W regionie część dróg jest w ogóle nieprzejezdna, a na pozostałych gruba warstwa lodu, pełno konarów i gałęzi. Sytuacji długo nie daje się opanować, mimo nieustannej pracy 60 solarek. Stacje benzynowe opustoszały jak za czasów benzyny na kartki. Dystrybutory w końcu też na prąd. Ludzie są coraz bardziej poirytowani. Gdy na ich prośbę Wojewoda Śląski odmawia wprowadzenia w rejonie myszkowskim stanu klęski żywiołowej, rozgoryczenie sięga zenitu. W myszkowskim nie ma prądu drugi tydzień. A zanosi się, że będzie i kolejny. Wściekli ludzie nie kryją oburzenia.

— To jest jakaś niewiarygodna sytuacja. Katastrofalna. Dlaczego urzędnicy tego nie widzą?! Uciążliwość codziennego życia to jedno. Ale ogromne straty ponoszą przecież tutejsze firmy. Małe i średnie rodzinne interesy, które pozbawione prądu stoją bezczynnie. Część z nich nie nadrobi już strat. Nikt nie bierze tego pod uwagę? A rolnicy? Hodowcy martwią się o zwierzynę. Ciągi dostarczające paszę i wodę na fermach hodowlanych także działają na prąd. Nikogo nie cieszy to przymusowe wolne, bo zarobią mniej.

 

Jak za króla Ćwieczka...

— Pierwszy raz widziałem deszcz, który na moich oczach zamieniał się w lód. Nocą wyszedłem do ogrodu popatrzeć na stary świerk. Woda na nim tężała, tworząc otoczki z lodu. Każda igła oddzielnie. Jak w misternej robocie jubilerskiej. Rankiem obudził mnie chłód — zimne kaloryfery, w kranach cicho. Sąsiad pokazał mi drzewa pod lasem, które rzędem, jedno po drugim wisiały bezwładnie na liniach wysokiego napięcia. Nie widziałem nigdy, żeby je coś aż tak wygięło w pałąk — opowiada mieszkaniec Kusiąt. —Trzasnęło i po wszystkim. Sześć dni bez prądu.

— Nie mam prądu od dziewięciu dni — udaje mi się wreszcie dodzwonić do przyjaciół, o los których niepokoimy się kilka dni. — Ratuje nas kominek, biwakujemy przy nim całą rodziną — opowiada pan domu. — Na piętrze jest 9 stopni. Dzieciaki siedzą w najcieplejszych swetrach, czapkach i rękawiczkach. Uruchomiliśmy starą kuchenkę na gaz, więc jest na czym ugotować, ale przez chwilę baliśmy się, że i jedzenia zabraknie. Jak porządnie sypnęło, drogi stały się nieprzejezdne. Wiejski sklepik ma niewiele jedzenia. Kasy fiskalne nie działają. Kończą nam się świeczki. Dzisiaj przez wieś przejechała odśnieżarka, więc jadę do Częstochowy po zakupy...

Telefon za trzy godziny: — Nie czekajcie. Nie udało mi się wyjechać nawet ze wsi...

— Mamy gazowy piec, ale bez energii nie ruszy. Nie działają pompy, więc brak wody. Wodę do picia kupujemy w sklepie, a do mycia, do spraw gospodarczych topimy śnieg. Jest brudny, więc cedzimy go przez tetrowe pieluchy. Obmycie się w takim zimnie i ciemnościach to nie lada zadanie — opowiada pani Zofia ze wsi pod Żarkami. — A co robić, jak po 16 robi się ciemno? Siedzimy w jednym pokoju, najlepiej pod kołdrą, i rozmawiamy. Nagadamy się teraz więcej niż przez całe życie. Dzieci się nudzą. Oczy je bolą od czytania czy pisania przy świeczkach. Nie wiem, jak dawniej sobie radzono. Chyba ludzie twardsi byli... a może to sprawa przyzwyczajenia?

— Zaczęło się coś dziać dopiero od wczoraj, jak przyjechała do wsi telewizja — pani Zofia z Czatachowej nie kryje goryczy. — Przedtem przez dwa tygodnie, z wyjątkiem gminy, pies z kulawą nogą do nas nie zajrzał. A teraz proszę — 12 chłopa stawia nowe słupy pod kable. Samochodów się najechało. Tylko na drodze do leśniczówki 7 takich słupów połamało. A w drugim końcu wsi nie lepiej. Wcześniej to nawet telefonów od nas nie odbierali w Myszkowie. Jednak wieś — kogo to obchodzi...

 

Jak dobrze mieć sąsiada*

Ciało bezdomnego mężczyzny znajdują rankiem ludzie w podczęstochowskim Olsztynie. Jego towarzyszkę udaje się uratować. Oboje spali w kontenerach. Ale to na szczęście jednostkowy przypadek. Nie zanotowano innych śmiertelnych. Ludzie z odciętych od cywilizacji wiosek żartują, że brak prądu jednoczy jak nic.

— U sąsiadki jest ciepło, bo ma węglowe piece, więc siedzą u niej nasze dzieci. Boże, broń nas przed grypami, katarami czy zapaleniem płuc. Przecież my wszyscy zmarznięci chodzimy...

U mnie jak w psiarni, ale za to kuchnia gazowa, na butlę znaczy, to się jedzenie dla wszystkich gotuje. W niedzielę zaprosiliśmy na obiad tych, co wiadomo, że tydzień niczego ciepłego w ustach nie mieli...

— Mieszkam w regionie zawierciańskim, a pracuję w Częstochowie. Codziennie dojeżdżam kawał drogi. Ludzie z mojej firmy sami zaproponowali mi pomoc. Zapraszają do domów na nocleg, na obiady. Ktoś przyniósł mi termos... Miło mnie tym zaskoczyli, nie spodziewałam się takiej reakcji. Dzięki temu nie muszę codziennie przemierzać „drogi przez mękę” do mojej zamarzniętej, pozbawionej prądu i wody wsi... — opowiada Monika.

— Co mamy zrobić? Musimy wytrzymać bez prądu, ale potem wystawimy rachunek politykom z regionu, którzy jakoś nie okazywali specjalnego zainteresowania naszym losem. Prawda jest taka, że zostaliśmy sami — opowiada pani Jadwiga. — Odcięci od świata, chociaż ta zima wcale do srogich nie należy — ile to było? Minus 6 stopni... Poradziliśmy sobie sami, bo trudne sytuacje jednoczą Polaków. Ale też dostaliśmy wszyscy nauczkę. Uwierzyć trudno, ale najbardziej w skórę dostali zamożni ludzie. Ci z kuchniami indukcyjnymi, skomputeryzowanymi piecami c.o. Obronili się ci, co w chałupce mieli piecyk na węgiel czy drzewo i starą studnię na podwórku...

— Oj, wielu ludzi by pozamarzało, gdyby nie zapukali do nich sąsiedzi — mówi pani Zofia. — Starzy nawet z chałupy bali się wychodzić na tę ślizgawicę. A chorzy czy niepełnosprawni? Trzeba było ich nakarmić, drzewa do pieca nanieść... Normalnie, zachować się jak człowiek. A dzisiaj zaniesiemy im świece. Ksiądz Proboszcz załatwił dostawę z Caritas. To dla nas duża wyręka. Tak, tak, świece to w Czatachowej towar pierwszej potrzeby...

W chwili oddawania gazety do druku (22 stycznia) ok. 10 tys. ludzi w powiecie myszkowskim nadal nie ma prądu.

* tytuł zaczerpnięty z Jeremiego Przybory

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama