Nie będzie szkoły w Piekle [N]

Likwidacja wiejskich szkół zakreśla coraz szersze kręgi - przyczyną nie są kwestie merytoryczne, ale wyłącznie finansowe

Likwidacja wiejskich szkół zakreśla coraz szersze kręgi. Mimo protestów rodziców, nauczycieli i reprezentującej lokalną społeczność pani sołtys z Piekła, radni powiatu sztumskiego podjęli decyzję o zamknięciu szkoły

Co będzie z atrakcyjnym budynkiem szkoły po jej likwidacji? Pójdzie na sprzedaż? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Rzeczywiście chodzi o pieniądze, a tych lokalnym samorządom, zwłaszcza biednych obszarów, brakuje na wszystko.

Można jednak było ludziom dać szansę. Odłożyć likwidację chociaż klas łączonych dla najmłodszych 0-I, II-III oraz przedszkola dla pięciolatków (od września już obowiązkowego), aby rodzice i sołtys poszukali możliwości powierzenia prowadzenia szkoły stowarzyszeniu, które mogłoby pozyskiwać brakujące środki. Takie były postulaty mieszkańców.

— Co zrobił samorząd w Sztumie dla ratowania szkoły? Niech pokażą dokumenty. Czy zaoferowano społeczności Piekła pomoc prawną w przekształceniu szkoły? — pytał publicznie Wojciech Książek, szef Gdańskiej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”, broniący jak lew razem ze związkowcami tej placówki. Po co w ogóle jest samorząd lokalny, czy głównie od likwidacji, odsuwania od siebie problemów, spraw ludzi?

Protestujących nawet nie poinformowano, co powiatowy samorząd zamierza zrobić z pięknym budynkiem szkoły, wyposażonym w doskonałe zaplecze kuchenne, piękne sale, pokoje gościnne i salkę gimnastyczną.

Temat likwidacji szkoły nie pojawił się w kampanii wyborczej przed wyborami do samorządu w 2010 r., gdy radni zabiegali o względy ludności. — Nie powiedziano nam, że likwidacja szkoły jest w ogóle możliwa. To nikomu z naszej miejscowości nawet nie przyszło do głowy — mówi z rozpaczą jeden z mieszkańców Piekła.

Wieś jest biedna. Wielodzietne rodziny bez nadziei na lepsze życie i jakąkolwiek pracę na miejscu. — Z rodzicami bywa różnie. Jedni bardzo się o szkołę upominają, innym jest to obojętne. Nie organizują się — przyznaje jeden z nauczycieli. Nikt nie poleci z kłonicą upomnieć się o swoje.

— Nie ma poczty, do najbliższego przystanku kolejowego 12 km. Drogi do wsi rodem z lat 50. XX wieku. A teraz nie będzie już nawet szkoły — stwierdza przewodniczący Regionu Gdańskiego „S” Krzysztof Dośla i zapowiada na połowę maja manifestację w Gdańsku. Wie, że tych ludzi nie można pozostawić samych.

Jak Ślimak z „Placówki”

Szkoła w Piekle ma patriotyczne tradycje. Teren pod budowę oddał jeden z mieszkańców, aby podtrzymać tu polskość, która pod naporem zbiorowości niemieckiej mogła się rozpłynąć. Oddany do użytku w 1937 r. „Dom Polski”, wybudowany wysiłkiem miejscowych Polaków w rejonie należącym do Wolnego Miasta Gdańska, mieścił: szkołę, ochronkę, izby mieszkalne dla nauczycieli i kaplicę. Ta szkoła była kuźnią polskości. Kłuła w oczy niemieckich nacjonalistów, wywoływała ataki bojówek, które prześladowały mieszkańców Piekła za polskość. Ks. Franciszek Rogaczewski, który szkołę uroczyście poświęcił, został rozstrzelany w Stutthofie. Kierownika szkoły Jana Hinza zamordowano w 1939 r. pod Wejherowem. Zginęło wielu innych.

Ironią losu jest to, że szkołę przed wojną lokalna społeczność wybudowała dla 24 uczniów, teraz nie opłaca się jej utrzymywać dla 50. Dzieci będą więc wożone do Zespołu Szkół w Czerniowie tam i z powrotem — 36 km!

— Droga wiedzie przez tereny zalewowe blisko Wisły. To może być przyczyną przerw w nauce — martwi się Książek, wieloletni nauczyciel i były wiceminister edukacji narodowej, znakomicie zorientowany w lokalnej topografii. Zachodzi w głowę, jak radni ze Sztumu mogli się zgodzić na dowożenie na taką odległość dzieci w wieku 5-9 lat. Dlatego związkowcy, rodzice i sołtys gminy Piekło walczyli o pozostawienie w szkole przynajmniej oddziałów dla najmłodszych, chociażby jako filii szkoły w Czerniowie. Dobrze wiedzą, że współpraca nauczycieli z Czerniowa z rodzicami dzieci dowożonych z Piekła będzie teraz utrudniona.

Czy szkoła w Piekle źle uczyła? — Skądże. Mimo łączonych klas 0-I, II-III, IV-V i samodzielnej już klasy VI, zajmowaliśmy pierwsze albo drugie miejsce w gminie w wynikach nauczania — mówi Danuta Markowicz, nauczycielka likwidowanej szkoły. — Były zajęcia pozalekcyjne. Jako pierwsza szkoła w gminie wprowadziliśmy naukę dwóch języków obcych: angielskiego i niemieckiego. Dzieci mogły na miejscu zjeść śniadanie i obiad. Miały do dyspozycji piękne boisko. Markowicz dodaje, że kontakt z rodzicami był bardzo dobry, bo wszyscy mieli do siebie blisko. To była szkoła bezpieczna.

Jej likwidacji sprzeciwił się również pomorski kurator oświaty. Mógł jednak wydać tylko opinię. Likwidację szkół ułatwia przeforsowana przez resort zmiana w prawie oświatowym. Do zamknięcia szkoły niepotrzebna jest już zgoda kuratora. Teraz o wszystkim mają decydować wyłącznie samorządy.

I decydują. W ciągu ostatnich pięciu lat zlikwidowano 3 tys. szkół.

Według statystyk Ministerstwa Edukacji Narodowej, samorządy zgłosiły do zamknięcia kolejnych 335. Przewodniczący oświatowej „Solidarności” Ryszard Proksa informuje, że z sygnałów, jakie docierają do związku, wynika, że zamknąć mogą nawet 500 szkół. I mówi wprost, że ogół społeczeństwa nie jest informowany o pełnym zakresie reform przeprowadzanych przez resort edukacji ani o ich skutkach. — Samorządy narzekają, że brakuje im pieniędzy, ale nie protestowały, gdy z centrali zrzucano na nie zadania bez zabezpieczenia odpowiedniej puli środków. Nie ryzykowały wypadnięciem z łask partyjnych kolegów ulokowanych we władzach „wyżej”, aby się nie narażać — dodaje Proksa.

„Edukacja to nie kłopotliwy wydatek z budżetu państwa, to inwestycja w przyszłość społeczeństwa, w rozwój gospodarczy kraju i dobrobyt każdego obywatela” — napisali związkowcy w liście otwartym do społeczeństwa. Prawie żadna gazeta listu nie wydrukowała.

Gdzie ta równość szans?

Gdy z powodów demograficznych czy finansowych zamknie się szkołę, a nawet kilka, w dużym mieście nie rodzi to aż takich problemów jak wówczas, gdy zamyka się szkoły na wsi. Są sytuacje, kiedy likwidacja szkoły może spowodować regres cywilizacyjny całej społeczności. Szkoła jako instytucja pełni przecież nie tylko funkcję edukacyjną, często jest także jedynym ośrodkiem kultury, sportu i miejscem integracji.

Związkowcy z „Solidarności” piszą w liście do społeczeństwa: „Edukacja jest dobrem ogólnonarodowym. Obrona wspólnego dobra wymaga wspólnych działań”. Ale jak mają obronić szkołę mieszkańcy małego Piekła? Zorganizowana w Sztumie pikieta zgromadziła dzięki wsparciu „Solidarności” 150 protestujących. To dużo jak na taką miejscowość. Za mało jednak, aby być skutecznym. Takim szkołom jak w Piekle potrzebna jest pomoc na szerszą skalę. Małe społeczności same sobie nie poradzą. Społeczeństwo powinno się wreszcie zastanowić, na jaki program i na jakich ludzi głosuje. Zrozumieć, że głos każdego obywatela ma swoją wagę. To nie truizm. Jak nisko żeśmy upadli, jeśli w unieważnionych w Wałbrzychu wyborach można było kupić głos wyborcy za cenę butelki taniego wina?

W Warszawie pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, o którego prawo do bycia w tym miejscu walczono latem z takim poświęceniem, ludzie trzymali transparent z napisem „Polsko, obudź się”. No właśnie...

Przeciwko zamykaniu szkół protestuje nie tylko „Solidarność”, ale również największy oświatowy związek zawodowy — ZNP. Podkreśla się, że to nie rachunek ekonomiczny powinien być podstawą zmiany sieci szkół. Głównym uzasadnieniem powinno być to, co stanowi istotę publicznego systemu szkolnictwa w Polsce — równość szans. Krytyczna jest Federacja Inicjatyw Oświatowych, która pokazuje, jak niespójna jest polityka edukacyjna w kraju. W opinii prezes Federacji Aliny Kozińskiej-Bałdygi, każda szkoła na wsi powinna być uratowana, bo jej zamknięcie oznacza degradację miejscowości. W wyniku likwidacji wiejskich szkół w mieście dochodzi do tworzenia placówek molochów, z setkami anonimowych uczniów w zatłoczonych klasach. — Szkoły powinny być miejscami działalności edukacyjnej, kulturalnej i przedsiębiorczości — podkreśla Kozińska-Bałdyga.

Zapomina się o tym, że dziś również wychowawcza rola szkoły powinna być większa, bo zmuszani przez pracodawców do większej dyspozycyjności rodzice mają dla dzieci coraz mniej czasu.

Za mało wydajemy pieniędzy na oświatę. Rządowa subwencja na ucznia jest w tym roku co prawda większa i wynosi 4,7 tys. zł, podczas gdy w ubiegłym było to nieco ponad 4,3 tys. zł, ale koszty utrzymania szkół przez samorządy wzrosły, bo wszystko podrożało.

Dlatego samorządy chętnie oddają zarządzanie szkołami organizacjom, które przyjmując do pracy kadrę nauczycielską, nie mają obowiązku kierować się zasadami Karty Nauczyciela. Wystarczy umowa cywilno-prawna. A u progu szkół czekają już na zatrudnienie bezrobotni absolwenci, godzący się pracować za mniejsze wynagrodzenie i wyższe pensum. Konkurencja na rynku pracy powinna istnieć, to oczywiste. Ale czy w ten sposób nie niszczy się odbudowywanego mozolnie prestiżu zawodu nauczyciela, nie burzy całej drabiny jego zawodowego awansu, który został wprowadzony po to, aby lepiej uczył?

Już dziś samorządy stoją przed dylematem: zatrudniać nauczyciela o wysokich kwalifikacjach, który kosztuje więcej, czy taniego i gorszego?

W taki właśnie sposób sprytnie omija się zapowiedziane w exposé premiera obietnice podwyżek dla nauczycieli. One są często na papierze. Tylko tam, gdzie obowiązuje Karta Nauczyciela. W szkołach, które jej zapisów nie muszą respektować, nauczyciele mogą pracować za miskę ryżu. Jest jak u Orwella: są równi i równiejsi. Ale książki Orwella przestały już być lekturą obowiązkową...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama