Dziś Tunezja i Francja. Jutro Polska? "Czarny piątek" - dzień trzech krwawych zamachów to ostatni dzwonek, aby narastającą falę islamskiego terroryzmu potraktować poważnie
Dziś Tunezja i Francja. Jutro Polska? Jeden dzień, trzy krwawe zamachy. „Czarny piątek” to ostatni dzwonek, by narastającą falę islamskiego terroryzmu potraktować poważnie.
W Tunezji w ataku uzbrojonego mężczyzny na plaży w pobliżu hotelu w mieście Susa śmierć poniosło co najmniej 39 osób, a około 40 zostało rannych. Celem byli zachodni turyści wypoczywający w tym kraju. Wśród zabitych są turyści z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Belgii, Norwegii i Irlandii. Według polskiego MSZ nie było wśród nich Polaków.
Brytyjski mężczyzna zraniony w ramię opowiadał, jak uciekał do morza, żeby się schronić: „Słyszałem wystrzał z broni, spojrzałem na żonę, podniosła się i zaczęła biec. Kula uderzyła mnie w ramię. Moja żona pobiegła do hotelu. Zobaczyłem mężczyznę przypadkowo strzelającego do leżących na plaży ludzi”. Robyn Kriel, turystka z Walii, opowiadała o zakrwawionych ciałach leżących na piasku i ludziach z sąsiednich hoteli, skaczących przez płoty po to, by schronić się w innym, bardziej bezpiecznym miejscu oddalonym o kilka kilometrów od miejsca ataku.
Sprawcą okazał się 23-letni Saifedin Rezgui, student wydziału inżynierii na uniwersytecie w Kairuan. Zamachowiec nigdy nie był za granicą. W rejestrach tunezyjskiej policji nie ma śladu, żeby chociaż zapłacił mandat. Na swoim profilu na Facebooku pisał, że uwielbia rap i jest fanem klubu Real Madryt. W ostatnim roku zaczął się jednak zmieniać — na FB zamieszczał liczne wpisy popierające Państwo Islamskie i jego działalność.
Tunezyjskie władze w odpowiedzi na zamach podjęły decyzję o zaostrzeniu polityki bezpieczeństwa. Zamkniętych ma zostać m.in. 80 meczetów, w których głoszona jest najbardziej radykalna islamska ideologia. To nie pierwszy atak islamskich fundamentalistów na turystów w tym kraju. W marcu w zamachu w stołecznym muzeum Bardo zginęły 23 osoby, w tym Polacy.
Wcześniej tego samego dnia świat zszokowały doniesienia z Francji. Pojawiły się informacje o zamachu na terenie zakładów gazowych w Saint-Quentin-Fallavier, około 30 km na południowy wschód od Lyonu. Bramę zakładów staranował samochód. Nieco później nastąpiła eksplozja zbiorników z gazem. Jedna osoba zginęła, a co najmniej dwie zostały lekko ranne. Według źródeł mężczyzna, który przedostał się na teren zakładów, miał islamistyczny sztandar w ręku.
Na miejscu ataku znaleziono pozbawione głowy ciało mężczyzny. Zatrzymano sprawcę, 35-letniego Yassine'a Salhiego. Był on notowany przez francuskie służby w latach 2006—2008 w związku z radykalizacją. Według mediów, przyznał się do przynależności do Państwa Islamskiego (IS). Ofiarę zidentyfikowano jako szefa przedsiębiorstwa z okolic Lyonu, pracodawcę Salhiego.
Salhi powiedział, że zabił swojego szefa na parkingu, zanim przybył na teren zakładów gazowych w Saint Quentin-Fallavier. Wywołał tam eksplozję zbiorników z gazem. Zatrzymano go, gdy próbował spowodować kolejną. Po dokonanym zabójstwie Salhi zrobił sobie zdjęcie z odciętą głową swojego pracodawcy.
Z kolei w Kuwejcie celem ataku, w którym zginęło 25 osób, a 202 zostały ranne, był szyicki meczet Imama Sadika. Według świadków, zamachowiec samobójca zdetonował pas z ładunkami wybuchowymi w świątyni, w której modliło się w tym czasie wielu wiernych. Do zamachu przyznała się grupa o nazwie Prowincja Nadżd, stowarzyszona z Państwem Islamskim. Grupa ta przyznała się do zamachów na meczety szyickie w Arabii Saudyjskiej w ostatnich tygodniach.
Kuwejckie MSW zidentyfikowało zamachowca jako Fahda Suleimana Abdul-Muhsena al-Qabaę. Jak poinformowano, przyleciał on do Kuwejtu w piątek o świcie, zaledwie kilka godzin przed zdetonowaniem ładunków wybuchowych. Zamachowiec krytykował szyitów, zarzucając im, że obrażają islam. Zapowiadał, że mogą spodziewać się „odwetu”.
Dżihadyści z Państwa Islamskiego opublikowali w sieci pośmiertne oświadczenie zamachowca. Oświadczenie, które składa się głównie z wersetów z Koranu, rozpowszechniono za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Wszystkie te wydarzenia łączy jeden wspólny mianownik — fascynacja bądź realna współpraca z Państwem Islamskim, fanatycznym tworem powstałym na Bliskim Wschodzie (tereny Syrii i Iraku). Data zamachów także nie jest przypadkowa — w ten tragiczny weekend przypadała rocznica ogłoszenia przez islamistów powstania kalifatu na terenach kontrolowanych przez IS.
Rok, który upłynął od tego czasu był pełen krwawych i tragicznych zdarzeń. Zajmowane kolejne miasta w Syrii i Iraku, mordowanie tysięcy chrześcijan, Kurdów i szyitów, obcinane głowy innowiercom i publikacja tych nagrań w internecie. Odpowiedź pogrążonych w chaosie miejscowych władz oraz państw zachodnich (jedynie nieskuteczne naloty) jest zbyt słaba, by powstrzymać ten krwawy marsz.
— To zagrożenie narasta, a my, obawiam się, że nie doceniamy nie tylko siły Państwa Islamskiego, ale także jego ideologii i oddziaływania. Jest ono modne zwłaszcza wśród ludzi młodych, którzy wyruszają na dżihad — zwraca uwagę prof. Daniel Boćkowski z Zakładu Bezpieczeństwa Międzynarodowego Uniwersytetu w Białymstoku.
W szeregi IS garną się nie tylko islamiści na Bliskim Wschodzie. Także z Europy. Szacuje się, że z krajów takich jak Wielka Brytania, Francja czy Niemcy wyjechało od kliku do kilkunastu tysięcy ludzi, by walczyć w szeregach Państwa Islamskiego. Stąd bardzo duża aktywność islamistów w internecie. Chełpią się niszczeniem zabytków, brutalnymi egzekucjami, obcinaniem głów niewiernym, kolejnymi masakrami. Chwalą zdobyczami. Im większy rozgłos, tym większy efekt propagandowy.
Ostatnie wydarzenia dobitnie pokazują, że problem islamskiego terroryzmu nie dotyczy już tylko Afryki Północnej czy Bliskiego Wschodu. Tkwi w samym sercu Europy. Większość zamachów dokonywana na naszym kontynencie — ostatnie, ale i wcześniejsze na „Charlie Hebdo” czy żydowską gminę w Brukseli — jest autorstwa rodzimych terrorystów. Totalne fiasko poniosła polityka multi-kulti prowadzona przez wiele europejskich krajów. Setki tysięcy muzułmańskich imigrantów nie tylko nie zintegrowało się ze społeczeństwami, które ich utrzymują, ale szczerze ich nienawidzą. Dzisiaj przez Europę przetacza się fala dyskusji na temat kolejnych tysięcy imigrantów, którzy uciekając przed wojną w Afryce i na Bliskim Wschodzie chcą tu zamieszkać. Unia Europejska, która przygotowała w tej sprawie projekt, chce zmusić wszystkie kraje członkowskie (w tym Polskę) do przyjęcia na swoje terytorium imigrantów. Czy to oznacza, że problemy, z którymi dziś borykają się Francja czy Wielka Brytania, mogą stać się w bliskiej przyszłości udziałem Polski?
— Fakt, że nie ma w Polsce muzułmańskich dzielnic, w których lęgną się islamiści gotowi obcinać nam głowy, nie oznacza, że dramat terroru islamskiego grany jest tylko na zachodnich scenach. Najbardziej deprymującym odkryciem po ostatnich zamachach w Europie zachodniej był fakt, że dokonali ich NASI terroryści. Żaden desant z Iraku czy Afganistanu. Przeciwnie — to byli nasi sąsiedzi. Tu się urodzili, tu chodzili do szkół, mają nasze paszporty. Ale nie mają naszych serc — podkreśla Marek Orzechowski, autor książki Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy.
Niestety wydaje się, że europejscy politycy ciągle nie dostrzegają powagi sytuacji. Do tej pory ich specjalnością było uciekanie od problemu. Odpowiedzią na ataki islamistów były zawsze powtarzane jak mantra słowa o religii pokoju, terrorystach, którzy są marginesem itp. Tak jest i tym razem. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron komentując atak w Tunezji, oświadczył, że jego źródłem nie jest islam, lecz „wynaturzona ideologia”.
Problem w tym, że niestety nie jest to żaden margines. Terroryści cieszą się poparciem kolejnych tysięcy (jeśli nie dziesiątek czy wręcz setek tysięcy), którzy mieszkają w Berlinie, Londynie, Madrycie, Paryżu czy Sztokholmie. Jednak w imię źle pojętej poprawności politycznej nie tylko nic z tym problemem nie zrobiono, ale nawet bano się o tym mówić. Jeśli się to szybko nie zmieni, problem będzie tylko narastał, a ataki w Europie będą się powtarzać.
opr. mg/mg