Każda piędź ziemi na terenie obozu w Mauthausen-Gusen jest przesiąknięta krwią niewinnych ofiar hitlerowskiego bestialstwa. Tym większe osłupienie musi wywoływać informacja, że na teren byłego obozu wjechały kilkanaście dni temu buldożery
Ci, którzy trafiali do Mauthausen-Gusen z Auschwitz, twierdzili że są gotowi wracać tam na kolanach. Bo Auschwitz to „piekło na ziemi”, ale Gusen nazywano „piekłem piekła”. Dziś zamienia się ono w plac budowy za cichym przyzwoleniem austriackich władz.
„Doszło do bezprecedensowych aktów dewastacji zabudowań i terenu byłego obozu koncentracyjnego w Gusen. Do tej pory nigdzie w Europie do czegoś takiego nie doszło” – oświadczyła kilka dni temu wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Magdalena Gawin. Te słowa brzmią szczególnie dramatycznie w kontekście faktu, że Mauthausen-Gusen to jedno z największych miejsc zagłady Polaków w czasie II wojny światowej i obóz, w którym wymordowano kwiat polskiej inteligencji. Jak ustalił były więzień Gusen, historyk Stanisław Dobosiewicz, zginęło tam około 27 tys. Polaków.
Obóz Mauthausen-Gusen leży zaledwie 20 km od pięknego, majestatycznego austriackiego Linzu. Ten kontrast musiał ścinać z nóg ludzi uwięzionych w kacecie: z jednej strony ponure obozowe mury i śmierć czyhająca się na każdym kroku, a dosłownie kawałek za bramą wymuskana, schludna, pachnąca świeżością i porządkiem sielankowa rzeczywistość austriackich wsi i miasteczek. Paradoksalnie jednak właśnie w tej pocztówkowej krainie zlokalizowano jeden z najstraszniejszych obozów koncentracyjnych na mapie hitlerowskiego zorganizowanego ludobójstwa. Jak w każdym kacecie, tak i w Mauthausen-Gusen więźniowie doświadczali ekstremalnych warunków bytowych: nieustannego bicia i maltretowania na różnorakie sposoby, głodowych racji żywnościowych, chorób i wszechobecnego brudu. Tym jednak, co szczególnie wyróżniało austriacki obóz, była wyjątkowo wyczerpująca – nawet jaka na nieludzką „obozową” normę – praca, wykonywana w ekstremalnie trudnych warunkach. Główny obóz, założony w 1938 r., zlokalizowano bowiem w sąsiedztwie największego austriackiego kamieniołomu granitu, Wiener Graben. Jeszcze cięższą pracę wykonywali więźniowie zmuszeni do wykuwania w tutejszych skałach tuneli na potrzeby podziemnych fabryk zbrojeniowych. Śmiertelność wśród więźniów była ogromna. Szczególnie złą sławą cieszyły się, „schody śmierci” w kamieniołomach. Wędrówkę nimi w przejmujący sposób opisał b. więzień Gusen Stefan Krukowski: „Większość (…) nie była w stanie wynieść na własnych barkach głazów po sławnych 186 stopniach (...), a następnie biegiem przebyć z nimi jeszcze przestrzeń mniej więcej tysiąca dwustu metrów. Powrotną drogę, po «załadunek», odbywali przepisowym kłusem, przy czym szczególnie dawały im się we znaki «holendry», nietrzymające się nóg drewniane chodaki. Na stopniach esesmani i kapowie poganiali tak, że nierzadko na skutek potknięcia się i upadku kogoś biegnącego w pierwszych szeregach, w dół toczyła się lawina ciał, nabierając coraz większego rozpędu i zbierając wciąż nowe ofiary. Dla wielu takie przejście było ostatnie. Tych, którzy mieli połamane nogi, dobijali stróże porządku, jako że człowiek ze złamaną nogą nie stanowił żadnej wartości jako środek transportu”.
Hitlerowska machina śmierci zwiększyła jeszcze bardziej swoją efektywność w 1940 r., kiedy przy Mauthausen utworzono podobóz Gusen, który od samego początku planowany był jako miejsce planowanej eksterminacji polskiej inteligencji w ramach „Inteligenzaktion”. Potwierdzają to również badania historyków, którzy wskazują na niemieckie źródła, gdzie obóz w Gusen już w okresie budowy nazwany był „obozem zagłady dla polskiej inteligencji”. Do Gusen trafiło także wielu polskich duchownych, działaczy społecznych oraz powstańców warszawskich – w niektórych momentach Polacy stanowili ponad 90 proc. więźniów obozu. Zginęli tu m.in. przedwojenny Komendant Główny Policji i wiceprezydent Warszawy Marian Borzęcki, polski teolog ewangelicki, pastor, Edmund Bursche, senator Tomasz Brzeziński, pionier kinematografii, konstruktor i wynalazca Kazimierz Prószyński, malarz i grafik Stefa Filipkiewicz, błogosławieni: Marceli Callo, ks. Józef Cebula, ks. Włodzimierz Laskowski – i tę listę można ciągnąć bardzo długo.
To właśnie w Gusen rozegrała się przejmująca scena męczeństwa zakonnika Edmunda Kałasa, który został wywołany podczas apelu i zakatowany na śmierć przez esesmanów za odmowę publicznego wyznania, że Adolf Hitler jest Bogiem. Dziś trwa jego proces beatyfikacyjny.
Bez żadnej przesady można więc powiedzieć, że każda piędź ziemi na terenie obozu w Mauthausen-Gusen jest przesiąknięta krwią niewinnych ofiar hitlerowskiego bestialstwa. Tym większe osłupienie musi wywoływać informacja, że na teren byłego obozu wjechały kilkanaście dni temu buldożery. Na dawnym placu apelowym – tym samym, gdzie zginął sługa Boży Edmund Kałas – ma być podobno budowane osiedle domów mieszkalnych. I to niestety nie pierwsza tego typu sytuacja w powojennej historii Gusen. A przecież na terenie obozu istnieje nadal izba pamięci oraz zachowany piec krematoryjny. Tylko jak długo jeszcze tak będzie?
Zaalarmowana kolejnymi doniesieniami z Austrii grupa polskich i żydowskich historyków oraz osób zajmujących się pielęgnowaniem pamięci na temat II wojny światowej wystosowała dramatyczny list do Wolfganga Sobotki, ministra spraw wewnętrznych Republiki Austrii, w którym apeluje o podjęcie stanowczych działań na rzecz powstrzymania dewastacji terenu dawnego obozu koncentracyjnego Gusen. „Zbulwersowani niszczeniem historycznych miejsc zagłady dziesiątków tysięcy naszych rodaków zwracamy się do Pana o podjęcie pilnych działań zmierzających do zatrzymania systematycznego wymazywania z przestrzeni publicznej Republiki Austrii pozostałości po obozie koncentracyjnym KL Gusen” – napisali sygnatariusze listu, wśród których są m.in. prezes IPN Łukasz Kamiński, dyrektor Muzeum Historii Polski Robert Kostro, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotr M.A. Cywiński, naczelny rabin Polski Michael Joseph Schudrich, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich prof. Dariusz Stola i były ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss.
I nie są to gołosłowne zarzuty. Na dowód autorzy listu dołączyli doń fotografie, które „ukazują, jak dawne budynki obozowe (w tym dawna brama główna, więzienie i strażnica SS) zostały po wojnie przekształcone w prywatne wille i domy”. Te zdjęcia budzą grozę – w miejscu, gdzie ludzie ginęli setkami, gdzie męczono, katowano, dobijano, wleczono po ziemi więźniów, dziś są starannie przystrzyżone gazony, rabatki, a w oknach firanki. Jak gdyby nigdy nic, jakby nic tutaj się nigdy nie wydarzyło. Autorzy listu podkreślają, że „fizycznej degradacji” ulegają poobozowe zabudowania, które pozostają w rękach prywatnych właścicieli, stając się normalną częścią miasteczka Gusen. Do innych w ogóle nie ma dostępu, ponieważ stawiane są tam ogrodzenia, które uniemożliwiają dostęp do materialnych pozostałości po obozie. Dlatego właśnie sygnatariusze apelu domagają się „zaprzestania dalszej dewastacji pozostałości po KL Gusen, objęcia ich skuteczną ochroną konserwatorską oraz oznaczenia właściwego dla zabytków historycznych”. Tak jak ma to miejsce w przypadku macierzystego obozu Mauthausen.
Na tym jednak nie koniec – Austriacy dokonują także zamazywania pamięci o obozie Gusen. Praktycznie w ogóle nie używa się już przyjętej powszechnie przez historyków i samych byłych więźniów nazwy Mauthausen-Gusen. Tak jakby istniało tylko bardziej „międzynarodowe” Mauthausen. Wiceminister Magdalena Gawin oświadczyła, że w ostatnim czasie parokrotnie rozmawiała z władzami austriackimi na ten temat, wskazując, że zdają one sobie sprawę z tego, iż Gusen to miejsce zagłady polskiej inteligencji. „Jednak nazwa obozu zniknęła z austriackiej ustawy rządowej o miejscach pamięci. Nazwa systemu obozów brzmiała KL Mauthausen-Gusen, a nie tylko KL Mauthausen” – powiedziała Gawin.
Ta kwestia również została poruszona w liście historyków i muzealników do austriackich władz. Domagają się oni „ochrony historycznej nazwy obozu dla przyszłych pokoleń Europejczyków” i zmiany nazwy na ,odzwierciedlającą historyczna prawdę, „KZ Gedenkstaette Mauthausen-Gusen/Mauthausen-Gusen Memorial”. Apelują także o powołanie przy Urzędzie Federalnym Międzynarodowej Rady – instytucji, która zadba o właściwą ochronę obozu Mauthausen-Gusen i jego „silniejsze” wpisanie w „kontekst europejskiego dziedzictwa kulturowego”. Tym bardziej że Austriacy zobowiązani są do tego szczególnie – jak naród, z którego wywodzi się przecież wielu współsprawców hitlerowskiego ludobójstwa.
opr. ac/ac