Rozmowa z Krzysztofem, bezdomnym, o jego codziennym życiu
Rozmowa z Krzysztofem, bezdomnym, o jego codziennym życiu
rozmawia Szymon Bojdo
Nie widzieliśmy się przez miesiąc. Co się z tobą wtedy działo?
– To, co się wydarzyło, było dla mnie tragedią. Myślałem, że w jakiś sposób załatwię sobie leczenie, bo jestem alkoholikiem, niestety szpital odmówił przyjęcia i zacząłem od nowa pić. Potem zostałem pobity. Gdyby nie jakaś kobieta, która akurat przechodziła obok, prawdopodobnie ci panowie by mnie zabili. Otrząsnąłem się i zacząłem myśleć. Chociaż zawsze byłem przy Bogu, to niekiedy od niego odchodziłem, przeklinałem, bo kiedyś byłem innym człowiekiem: kulturalnym, szanowanym. Jednak alkohol zniszczył moje życie, doprowadził mnie do dna. Jeszcze nie odbiłem się od tego dna. Teraz siedzę i próbuję rozmawiać z Bogiem, tylko nie wiem czy to, co mówię, dociera do niego.
Co chciałbyś Mu opowiedzieć?
– Ja nie muszę Mu chyba nic mówić, bo On jest wszędzie i widzi wszystko. Widzi, co się ze mną dzieje, jak się zaczynam zmieniać. W tej chwili nauczyłem się jednego: pokory. Od czterech lat jestem na ulicy, w tym trzy lata w Austrii. Nie ma tu żadnego porównania. Podejście do bezdomnych w Polsce jest takie jak do psa, albo nawet gorsze, bo pies ma lepsze warunki niż ja. Nie mam do kogo się zwrócić o pomoc, bo wszędzie słyszę: miałeś, to trzeba było sobie zapewnić byt.
Na dworcu kolejowym jest miska z wodą dla psów. A czy osoba bezdomna może gdzieś się napić?
– Jeśli ja chcę sobie napełnić butelkę wodą, muszę chodzić i prosić. Idę na jakąś budowę, niekiedy w jakimś sklepie uprzejma pani mi naleje wody. To jest krępujące, bo ja nigdy nie byłem nauczony prosić i żebrać. Inaczej było w Austrii, gdzie wylądowałem bez dokumentów, tylko ze znajomością języka, jak rozbitek na morzu, ale Austriacy są przychylnie nastawieni do Polaków. W Polsce traktuje się mnie jednak gorzej niż psa: nie mogę usiąść nawet w poczekalni, żeby się ogrzać, śpię na trawie, bo nie mam gdzie. Policja przyjeżdża codziennie, kontroluje moje dokumenty, jakbym był przestępcą. Nieraz przysnę na ławce, bo całą noc marznę, więc próbuję odespać w dzień.
Opowiedz od początku, bo mówiłeś, że kiedyś miałeś dobre warunki materialne. Na ulicy znalazłeś się z dnia na dzień?
– U mnie sytuacja była specyficzna. Trafiłem do więzienia i po wyjściu z niego okazało się, że zostałem z niczym. Miałem firmę, dwie kamienice, nie musiałem się martwić o pieniądze, ale już w trakcie pobytu w więzieniu zorientowałem się, że nie będę mieć nic. Dlatego zdecydowałem się na wyjazd do Włoch. Jechałem na gapę przez całą niemal Europę. Miałem tam pracować u kogoś, kogo znałem, pracy jednak na dłużej nie było. Popracowałem dwa miesiące, a gdy wracałem do Polski, okradziono mnie pod Innsbruckiem, z dokumentów, pieniędzy, rzeczy. Zostało tylko to, co miałem na sobie. Osiadłem tam na trzy lata. Półtora roku byłem na ulicy, potem przygarnął mnie ktoś, kto widział, że śpię na moście. Przychodził on wtedy do mnie, lubił ze mną porozmawiać. Dzięki znajomości niemieckiego jakoś się dogadywaliśmy, potem wziął mnie do swojego domu, pod warunkiem że nie będę pić i sprowadzać kolegów, a palić będę na tarasie. Moim obowiązkiem było posprzątanie mieszkania raz w tygodniu i robienie zakupów.
Powiedziałeś, że już w więzieniu wiedziałeś, że zostaniesz z niczym. Nie mogłeś jakoś przygotować się do tej sytuacji?
– Trzeba powiedzieć sobie wprost: każdy pobyt w więzieniu rujnuje psychikę, czy trwałby miesiąc, dwa lata, czy sześć. Zmienia się tam myślenie. Nigdy nie byłem bardzo wierzący, ale w więzieniu wielokrotnie czytałem Biblię. Różne rzeczy odnajdywałem tam dla siebie, choć zawsze byłem dość buntowniczy. Nigdy nie pozwalałem gnębić słabszych, na przykład sześćdziesięcioletniego dziadka, który siedział parę miesięcy za jazdę po pijanemu na rowerze po swoim polu. Dwóch rzeczy nikomu nie życzę: choroby i więzienia. Nie nawróciło mnie więzienie. Czegoś natomiast nauczyło mnie życie na ulicy, bo „ulica nie tuczy – ulica uczy”. Pokory, szacunku, współpracy. Ja potrafiłem się podzielić ostatnim papierosem.
Opowiedz o grupach wśród bezdomnych.
– Ja na przykład, będąc bezdomny w Insbrucku, odseparowałem się od Polaków. Wolałem zadawać się z Rosjanami, Austriakami. Większość Polaków charakteryzowało jedno: interesowało ich tylko, żeby się napić. Jak można żyć tam 7 czy 17 lat i nie poznać języka niemieckiego, a żyć tylko z dnia na dzień, iść, ukraść i tylko od rana myśleć o tym, żeby się napić? Ja próbowałem z tego wyjść, półtora roku nie piłem, dzięki między innymi polskiemu kapelanowi, który opiekuje się kliniką, który pomaga wyjść z nałogu tym, którzy tego naprawdę chcą. Mnie może do końca nie wyszło. A w Polsce jest tak: są ci, którzy są z wyboru na ulicy; są ci, którzy nie chcieli być, ale sytuacja życiowa czy rodzinna zmusiła ich do tego, oraz są ci, którym to się spodobało. Grupy są różne. Jeśli chodzi o jakąś solidarność, skonsolidowanie danej grupy – nie ma takiego układu. Układ jest jeden: jak ktoś ma pieniądze, to wkoło niego znajduje się od razu kilka osób, które próbują to wykorzystać. Ulica to jest prawo dżungli, choć nie trzeba mieć tu siły fizycznej, wystarczy tylko myśleć i obserwować. Ja niekiedy siedzę i się śmieję, bo widzę jak moi pobratymcy z ulicy, gdy zobaczą, że ktoś ma trochę pieniędzy, od razu się wokół niego zbierają. A na drugi dzień może nawet umierać na trawniku i nikt do niego nie podejdzie.
A czy widziałeś kiedyś, żeby ktoś na ulicy naprawdę się przyjaźnił, wspierał?
– Miałem przyjaciela w Innsbrucku, tylko też okazał się fałszywy. Człowiek wykształcony, pół-Niemiec, znał kilka języków. Pracował w pięciogwiazdkowych hotelach jako barman, kucharz. Pewnego dnia postanowiłem zadziałać, bo jemu właśnie spodobało się takie życie: picie i, przepraszam, robienie pod siebie. Pojechaliśmy kiedyś do takiego motelu, gdzie właściciel potrzebował kucharza i barmana. Po rozmowie i przedstawieniu dokumentów, które miał ze sobą, właściciel zaproponował wynagrodzenie, pokój, wyżywienie. To ja od razu zapytałem, czy może i dla mnie praca by się nie znalazła? Zaproponował mi pracę w ogrodzie. Dał nam 300 euro na kupienie sobie ubrań, doprowadzenie się do porządku. Mój „przyjaciel” zniknął z tymi pieniędzmi w sklepie. Znalazł się po tygodniu w gorszym stanie, niż był. Potem miałem wyrzuty sumienia, choć właściciel motelu nie miał do mnie pretensji, widywałem go czasami, gdy mieszkałem na małej stacji kolejowej. Ale od tego momentu przestałem ingerować w życie innych.
O czym marzysz teraz?
– Chcę stabilizacji, jakiejkolwiek pracy. Mam problemy z nogami, z alkoholem. To drugie to może powód, dla którego wielu się ode mnie odwróciło. Miałem też wspaniałych kolegów, dobrze sytuowanych, na wysokich stanowiskach. Teraz mało kto ze mną rozmawia z tego względu, że ja po prostu zszedłem na dno. A chciałbym wrócić do jakiejś normalności. Już nie marzę o tym, co miałem kiedyś, bo wiem, że to nie wróci. Marzę tylko o szarym, spokojnym, zwykłym życiu. Mieć swój kąt, dach nad głową. Ale nie wiem, jak to zrobić.
Mówiłeś o chorobach nóg, one są chyba częste wśród bezdomnych?
– To jest polineuropatia, wiadomo, od alkoholu.
Skąd znasz takie medyczne określenia?
– Zdawałem trzy razy na medycynę. Zdałem, ale nie dostałem się z powodu braku miejsc. To były inne czasy, moja rodzina była sanacyjna, nikt nie należał do partii. Jak ja zapisałem się do partii, żeby zyskać punkty na studia, to dziadek mnie z domu wyrzucił na dwa tygodnie, musiałem spać u drugich dziadków. Ten pierwszy był chorążym u Piłsudskiego, to przed wojną była funkcja. Jakaś inna była ta moja rodzina, ale to się wszystko rozpadło, zwłaszcza po śmierci mojej mamy, która potrafiła utrzymać całą rodzinę w karbach i dawać wszystkim nadzieję i otuchę i pomagać. Jak jej zabrakło, to wszystko prysło.
Kto Tobie teraz daje nadzieję?
– Szczerze mówiąc, to chyba tylko Bóg. Nawet dzieci nie chcą ze mną rozmawiać. Nie dziwię się im z jednej strony, bo kim jest teraz ich ojciec? Golas, śpi na trawnikach. Na co im taki ojciec? Mają się za niego wstydzić? Nie próbuję się nawet z nimi kontaktować, bo po wyjściu z więzienia miałem same nieprzyjemności z tego powodu.
Jak to możliwe, że się od Ciebie odwrócili?
– Nie wiem. Kiedyś gdyby ktoś powiedział mojej córce coś złego na tatę, to by mu oczy wydrapała, a dzisiaj nie chce ze mną rozmawiać.
Tęsknisz za nimi?
– Bardzo. Jak można nie tęsknić za swoimi dziećmi? Ja nie mówię o kobietach, bo miałem w sumie trzy związki. Może były nieudane, może to była moja wina, nie potrafiłem o to zawalczyć. Ale za dziećmi to zawsze będę tęsknił. To przecież moja krew.
Często mówisz też, że tęsknisz za Austrią. Dlaczego?
– Bo tam jest inna mentalność, inne podejście do bezdomności. Organizacje charytatywne działają tak, że nigdy nie musiałem iść do apteki, szukać żadnego leku. Dmuchałem w alkomat, dostawałem leki. Raz w miesiącu cały komplet rzeczy. Codziennie rano mam świeże śniadanie, mogę się ogolić, wykąpać. Obiad dwudaniowy, kolacja, noclegownia. Pomógł mi jeden Austriak, też alkoholik, wytłumaczył, gdzie jest ogrzewalnia, gdzie pracują streetworkerzy. Byli to wspaniali mężczyźni, bo głównie panowie, w wieku 20-30 lat. Kiedyś jeden z nich miał zniszczone buty. Zapytałem go, dlaczego nie weźmie sobie z magazynu, były tam markowe buty. On odpowiedział, że to buty dla bezdomnych. Ale jakie podejście zwykłych ludzi tam jest: jak mieszkałem przez pół roku na tym moście, to już byłem jak maskotka. Może ktoś wierzyć albo nie: budziłem się rano i miałem czasem pieniądze podłożone pod głowę. Termos z kawą, jakieś siatki z rzeczami. Na święta ludzie zapraszali do domu. Wstydziłem się pójść, to oni przychodzili i siadali ze mną. Z dziećmi! Dzieci przychodziły czasami z rodzicami, a po chwili wracały, dawały 5, 10 euro z uśmiechem na ustach. Gdy karetka zabrała mnie na parę dni, bo przesadziłem z piciem, to oni mnie nawet szukali! Gdy wróciłem, pytali mnie: „Gdzie byłeś?”.
A tutaj musisz „orać”. Co to znaczy?
– Żebranie. To taka nazwa bezdomniaków. Od rana wstajesz i myślisz, nie mając złotówki w kieszeni, trzeba chodzić po ulicy, nauczyć się, do kogo można podejść, do kogo nie. Niekiedy możesz usłyszeć: „A chcesz oberwać?”. Ja nie twierdzę, że ktokolwiek musi cokolwiek mi dać. Nie musi, jeśli to robi, to z dobrego serca i własnej, nieprzymuszonej woli. Ja nigdy nie byłem obrażony, gdy ktoś mi powiedział prosto w twarz: „Nie dam, bo nie chcę”. Nie lubię tylko takich odzywek: „Spadaj do roboty”, „Weź się za siebie”, „Doprowadź się do porządku”. W jaki sposób mam to zrobić? Gdzie się umyć, gdzie wykąpać, ogolić? Wszedłbym do byle jakiej toalety i się ogolił, nawet codziennie. Ale jak wchodzę do centrum handlowego to ochrona momentalnie mnie przegania. A komu to przeszkadza, że stoję pięć minut przed lustrem, że chcę być czysty, że nie chcę śmierdzieć? Teraz zamknęli mi najlepszy mój lumpeks, gdzie za dwa złote można było kupić spodnie. Muszę szukać nowego, bo nie oszukujmy się, jeśli człowiek się nie myje przez tydzień i śpi na trawie, to od samego potu już jest fetor.
Przecież są noclegownie, ogrzewalnie. Jest ich za mało?
– Za mało to mało powiedziane. Imigrantom daje się mieszkania, a polskim bezdomnym nic. Znam takie ogrzewalnie: trzy krzesła i mały grzejnik. Wyobraź sobie: mróz minus 20, mały grzejnik i metalowe krzesło. Co to jest? Domy opieki. Moim zdaniem to jest jakaś obłuda. Byłem w takim ośrodku. Pracowałem w kuchni po 14 godzin na dobę, siedem dni w tygodniu. Za mój pobyt płaciła opieka społeczna. Ale ja nie narzekałem, że muszę pracować, chciałem pomagać, tym bardziej że ten dom miał taką ideę, że miał być to „dom rodzinny”. Jednak jeśli ktoś ci ciągle dokucza, obrzuca obelgami, to w końcu to się znudzi. Nie dziwię się, że ludzie z takich domów uciekają. Zostają ci, którzy naprawdę nie radzą sobie w realnym świecie.
Co powinno się zmienić? Co państwo czy społeczeństwo powinno dać osobom bezdomnym?
– Społeczeństwo – trochę więcej zrozumienia. Bo nie każdy jest z własnego wyboru na ulicy, ja nie chciałem. Państwo powinno się zająć właśnie tymi wszystkimi ośrodkami. Nie ma żadnej opieki lekarskiej. Ja pojechałem do lekarza i jak usłyszał, skąd przyjeżdżam, potraktował mnie jak śmiecia. Nawet nie wypisał mi recepty na leki na nadciśnienie.
Jaki będzie Twój kolejny krok?
– Teraz marzę o jednym: żeby stąd wyjechać. Rodzina się ode mnie odcięła i chyba mają rację. Chociaż jest mi przykro, bo myślałem że w tych chwilach, kiedy będzie mi ciężko, będę mógł liczyć na rodzinę. Może to dlatego, że oszukiwałem, kłamałem, piłem, przyznaję się do tego. Tylko trzeba każdemu wybaczyć i wierzyć w to, że się zmieni. Natomiast we mnie nikt nie wierzył, a to mnie tylko dobija. Wiem, że ucieczka w alkohol to nie rozwiązanie, ale co ja mam zrobić? Czasami mam dosyć, nawet mi się nie chce orać. Usiądę, siedzę jak taki muł, jak bezmózgowiec. A nigdy nie uważałem się za takiego. Chciałem coś po sobie zostawić – nie da się tego zrobić, jak już się raz wpadnie w nałóg. Nie wiem, gdzie popełniam błąd, mimo że bardzo chcę się zmienić. Układam taką piramidę jakby z klocków i kiedy już dojdę do szczytu, zauważam, że jeden klocek na dole jest źle ułożony, próbuję go wyrównać i wszystko się wali i na tym polega moje życie. Miejmy dla siebie trochę szacunku, nie obrażajmy siebie nawzajem. Chciałbym pracować, ale kto przyjmie takiego starego, schorowanego dziadka, co ledwo chodzi. Potrzeba młodych i silnych. Dlaczego mnie pobito? Dlaczego okrada się bezdomnego, który ma ledwo 10 złotych w kieszeni? Tego nie rozumiem.
opr. ac/ac