"To nie jest kraj dla młodych ludzi?"

Ponad 20 mln Polaków żyje na obczyźnie. Stanowią oni ok. 1/3 naszego narodu

"Tryby" nr 1/2013

Izabela J. Murzyn

„To nie jest kraj dla młodych ludzi?”

Ponad 20 mln Polaków żyje na obczyźnie. Stanowią oni ok. 1/3 naszego narodu. Tak wynika z danych zgromadzonych przez organizacje polonijne oraz Ambasady RP na całym świecie. Oczywiście, liczby te dotyczą wszystkich fal emigracji. O ile przyczyny wyjazdów Polaków po II wojnie światowej oraz w latach PRL były oczywiste, o tyle zastanawiające wydają się pobudki współczesnych emigrantów, czyli tych, którzy opuścili już „wolną” Polskę.

"To nie jest kraj dla młodych ludzi?"

Rzecz dotyczy czasów po 1989 r., czasów upadku tzw. „żelaznej kurtyny”, która dzieliła naszą rzeczywistość na Polskę i resztę świata. Wtedy właśnie pojawiła się możliwość swobodnych wyjazdów. Tych dłuższych i krótszych. Jednak (fakt ten rozczarowuje najbardziej) Polacy zaczęli wyjeżdżać na dłużej. A rok 1989 dla dużej części narodu nie był początkiem budowania silnej i bezpiecznej ojczyzny, tylko po prostu okazją do ucieczki. Rozpoczęła się wówczas nasza „nowa – młoda” narodowa emigracja.

Kolejna istotna data to 1 maja 2004 r., czyli moment, w którym Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Dzień ten był poprzedzony „naszym” wielkim, wszechogarniającym entuzjazmem. Powtarzano o korzyściach, nowych perspektywach, o powrocie do Europy (mimo że Polska jest krajem leżącym w centrum Europy i wtedy też była…). Jedną z szans, która niewątpliwie kusiła Polaków, była możliwość wyjazdów zarobkowych w ramach krajów UE. Rozpoczęła się emigracja, która bardzo różni się od poprzednich. Jest to tzw. emigracja zarobkowa. Szacuje się, że od 2004 r. z Polski wyjechało ok. 1,9–2,5 mln osób.

Co sprawiło, że tak wielu rodaków postanowiło opuścić swój kraj w momencie, w którym miały pojawić się w nim nowe perspektywy?

Wyjeżdżają przede wszystkim młodzi

Przyjrzyjmy się zatem osobom, które decydują się na wyjazd. Są to ludzie zarówno ze wsi jak i z miasta. Nie ma określonej tendencji w odniesieniu do pochodzenia. Wydaje się, że bardzo ważną pobudką, jaką się kierują jest praca i lepsze zarobki. Są też tacy, którzy za granicą szukają doświadczenia, chcą poznać kulturę i język.

Jednak należy podkreślić, że to brak szansy na stabilne i w miarę opłacalne zatrudnienie spowodowały, że od 2004 r. Polacy zaczęli masowo wyjeżdżać z kraju. Na emigrację najczęściej decydują się ludzie młodzi (19-30 lat), rozpoczynający swoją karierę zawodową, szukający doświadczenia. Są też przykłady rodzin, w których jeden ze współmałżonków wyemigrował w celach zarobkowych. Z danych zgromadzonych przez GUS wynika, że większość polskich emigrantów ma wykształcenie średnie ogólnokształcące. Osoby mające wyższe wykształcenie stanowią ok. 30 proc. emigrantów.

Natomiast jeśli chodzi o branże, w których Polacy znajdują zatrudnienie, to przede wszystkim budownictwo, przemysł, gastronomia, hotelarstwo i opieka nad osobami starszymi i dziećmi. Tylko 15 proc. wyjeżdżających znalazło zatrudnienie zgodne ze swoimi kwalifikacjami.

Pozostali pracują poniżej własnych umiejętności, część z nich po roku lub dwóch zaczyna z reguły ponownie szukać zatrudnienia w zawodzie.

Niełatwy start

Początki mają to do siebie, że są trudne. Zwłaszcza takie. Nowy język, otoczenie, kultura i wielka niewiadoma. Nie ma się co oszukiwać: aby wyjechać, trzeba mieć w sobie dużo odwagi i determinacji. – Spędziłem prawie 4 lata w Hiszpanii, różnie bywało. Jechałem do pewnego miejsca pracy, ale okazało się, że zostałem na lodzie. Znalazłem inne zajęcie, potem znowu inne. Za każdym razem było to przez agencję, umowa na czas określony. Zero pewności. Sytuacja zmusiła mnie do wykazania sporej inicjatywy, bo na nikogo nie mogłem liczyć. Rodzina w Polsce myśli, że pieniądze i praca leżą na ziemi, że jestem zarobiony. Ja nawet czasem nie miałem nic w lodówce, nie jeździłem na święta – wspomina Artur, który zdecydował się na powrót do kraju.

Znamienne dla emigracji jest też to, że to życie w innym kręgu kulturowym. Oczywiście, że są miejsca, których znakiem rozpoznawczym jest ogromna wielokulturowość, np. Londyn. Znakomita większość emigrantów z Polski wyjechała właśnie tam. Pamiętam wywiad, który przeprowadziłam dla tygodnika „Niedziela” z ks. kan. Ryszardem Juszczakiem, wieloletnim opiekunem Polonii angielskiej, proboszczem seniorem parafii św. Andrzeja Boboli w Londynie. Scharakteryzował on w nim trzy fale emigracji polskiej do Anglii: po II wojnie światowej, tzw. emigrację solidarnościową oraz tą najnowszą. Powiedział wówczas, że ci, którzy wyjeżdżają teraz „(…) są bardzo różni i bardzo liczni. Nazywam ich emigracją za dobrobytem. To przede wszystkim ludzie młodzi – samotni i całe rodziny. Niektórzy z nich traktują wyjazd z Polski jako ucieczkę spod presji rodziny i środowiska. Jadą sami, giną w wielkim molochu, jakim jest Londyn (…)”. O ile emigranci z poprzednich fal organizowali ośrodki polonijne (najlepszym przykładem jest wspomniana Parafia św. Andrzeja Boboli w Hammersmith w Londynie), szukali wspólnych spotkań i z czasem utworzyli lokalną społeczność polską, o tyle ci współcześni po prostu giną w tłumie.

Zalety i skutki uboczne

Zamieszkanie w miejscu, które pod względem obyczajów, tradycji czy sposobu myślenia „tubylców” różni się od naszego, ma zarówno zalety jak i wady. Emigranci „zapuszczający” korzenie na obczyźnie, zaczynają wchodzić w relacje z społecznością lokalną. Wpływ takich kontaktów jest obustronny. Pewien dziennikarz z polonijnego portalu relacjonował, Polacy nauczyli Anglików zbierać i jeść grzyby, bo dotychczas w Anglii znane były tylko te grzyby dostępne w sklepach. W Holandii natomiast niektórzy przejęli od Polaków zwyczaj święcenia pokarmów w Wielką Sobotę. A czego uczą się Polacy? Obok przydatnych umiejętności, chłoną też negatywne wzorce. Nierzadko przejmują „nowoczesny” styl życia tuziemców z Zachodu, np. swobodę seksualną. Ulegają pozorom tzw. wyzwolenia, nowe warunki oszałamiają i ogłupiają... Skutki tego są opłakane, dosłownie. Wiele rozbitych małżeństw, przypadkowych „międzynarodowych” związków, zranionych ludzi.

Zostać czy wrócić?

Przychodzi moment, w którym trzeba podjąć decyzję. Zostać czy wrócić? Jeśli zostać – to z czymś, jeśli wrócić – to do czegoś. Zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku rzeczywistość rzadko okazuje się kolorowa.

Jaka część emigrantów decyduje się na powrót? Bardzo ciężko podać dokładne liczby. Z badań przeprowadzonych przez Instytut Badawczy ARC Rynek i Opinia wynika, że mniej niż połowa Polaków w ciągu ok. czterech lat od wyjazdu chce na stałe wrócić do kraju.

Wielu emigrantów wraca po dwóch – trzech latach, zazwyczaj ci, którzy wyjechali w celu zdobycia doświadczenia i nauki języka. Podstawowym powodem, dla którego kupują bilet do Polski, jest zwyczajna i ludzka tęsknota za rodziną, bliskimi i otoczeniem, w którym dorastali. Samotność na obczyźnie doskwiera bardzo. Częstym zjawiskiem jest poszukiwanie przez Polaków pracy w Polsce jeszcze w czasie ich pobytu za granicą. Rozsyłają cv…i czekają na pozytywną odpowiedź, tygodniami, miesiącami, czasami latami utrwalając poczucie tymczasowości. Powrót jest wówczas zdeterminowany tym, czy uda się znaleźć pracę w ojczyźnie.

Nie brakuje i takich, którzy szybko pakują walizki i wracają po kilku miesiącach czy tygodniach. Wiąże się to z rozczarowaniem samym wyjazdem. Bywa, że rzeczywistość drastycznie różni się od oczekiwań. Zdarzały się przypadki, że Polacy za granicą zupełnie nie mogli się odnaleźć. Niemożność znalezienia pracy, brak pieniędzy. Bywało, że niektórzy kończyli na dworcach lub w noclegowni. Powrót okazywał się wówczas jedynym ratunkiem.

Są też dobre historie, tzn. takie, w których Polakom się udało spełnić swoje oczekiwania: „Ja wyjechałam jakieś cztery lata temu do UK. Najpierw pracowałam w fabryce produkującej telewiozry LCD, a później w fabryce Coca-coli. Na początku było trudno: nowi ludzie, nowy świat, no ale przynajmniej byłam z kolegą. Stać mnie na wymarzone wakacje, gadżety, na początku obiecywałam sobie, że wrócę, ale jak na razie cały czas odkładam to na przyszły rok i tak co roku...” – pisze na forum dla Polonii Marta.

Nasza narodowa walka dzisiejsza i wczorajsza

Kiedyś jako naród walczyliśmy o prawo do emigracji. Teraz, aby przetrwać, musimy z nią powalczyć albo wyjechać. Można dopatrywać się w tym paradoksu, żartu… jednak nikomu sensownie myślącemu nie jest do śmiechu bo Polacy nadal w znakomitej większości wyjeżdżają w celach zarobkowych a nie turystycznych.

Kryzys gospodarczy w Polsce się pogłębia. Ceny podstawowych produktów rosną, zarobki stoją w miejscu. Wszyscy zadają sobie pytanie, jaki będzie rok 2013? I tutaj kończy się optymizm: – Polska gospodarka będzie w 2013 r. przechodziła głęboką recesję – stwierdził, jeszcze w 2012, ekonomista prof. Krzysztof Rybiński. Prognozy nie są optymistyczne. Ubogi obywatel oznacza ubogie państwo… Ale przecież państwo będzie musiało się z czegoś utrzymać. Sięgnie więc do kieszeni i tak już biednego obywatela, zubożając go jeszcze bardziej. Politycy będę szukać pieniędzy w wyższych podatkach i niższych świadczeniach. Koło się zamknie i bardziej rozpędzi – prawdopodobnie jeszcze więcej osób opuści Polskę za chlebem. Ci, którzy już są za granicą, nie wrócą.

W grudniu 2012 roku na Uniwersytecie Warszawskim została zorganizowana konferencja pt. ,,Czy to jest kraj dla młodych ludzi? Szanse, wyzwania i perspektywy młodego Polaka”. Grono fachowców podjęło debatę o możliwościach, jakie mają młodzi ludzie w Polsce. Wnioski nie były optymistyczne.

Jaka jest zatem recepta na naprawę naszej rzeczywistości? – Jedyna szansa na to, że w Polsce dojdzie do pewnego przełomu, to jest naprawdę ciężka recesja, która wymusi bardzo głębokie reformy, bo po prostu nie będzie pieniędzy – podkreśla prof. Krzysztof Rybiński.

Ewentualne zmiany, które mogłyby poprowadzić ku dobremu, będą wymagać dużej świadomości społecznej wszystkich obywateli, nie tylko polityków. Czy społeczeństwo będzie na to gotowe? Czy uda nam się wreszcie zbudować „kraj dla młodych ludzi”? Chciałabym wierzyć, że tak. Nasza gotowość wyrażać się będzie w przekonaniu, że półśrodki nie rozwiążą problemów. Doraźne rozwiązania, napisane na kolanie reformy oddalają jedynie widmo recesji, która nastąpi wcześniej czy później. Jeśli później, będzie dla nas wszystkich o wiele bardziej dotkliwa. I nie jest to żadne politykowanie, ale prosta interpretacja suchych ekonomicznych wskaźników i słupków.

Rzeczywista naprawa Polski wymaga solidarnego poświęcenia się wszystkich obywateli, nie tylko tych najbiedniejszych. Takie rozwiązania są bolesne, ale trzeba pamiętać, że to tak jak z ropiejącą raną. Nie wystarczy zalepiać ją plastrami. Aby się zagoiła, trzeba ją porządnie zdezynfekować i oczyścić.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama