Import putynizmu?

Czy Ukraina pod władzą Wiktora Juszczenki jest zdolna przemienić się w państwo demokratyczne?

Po rewolucji róż w Gruzji i rewolucji pomarańczy na Ukrainie wielu komentatorów zaczęło zastanawiać się, która republika postsowiecka doczeka się jako następna swojej demokratycznej rebelii. Tymczasem pojawiają się pierwsze głosy, że zamiast budować demokrację, władze w Tbilisi i w Kijowie mogą zacząć budować „drugą Rosję".

Od początku roku publicyści zastanawiali się, który z krajów WNP pójdzie jako pierwszy drogą Gruzji i Ukrainy. Projektowano nawet symboliczne nazwy kolejnych zrywów. Rosyjska gazeta „Włast" pisała, że w Kirgizji dojdzie do rewolucji maków, a w Mołdawii do rewolucji winogron. Wybory parlamentarne w tych dwóch krajach zakończyły się, lecz do żadnych rebelii nie doszło. Trzeba więc na serio traktować wypowiedzi prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, który już zapowiedział, że nie dopuści do żadnej rewolucji bananów.

Groźba braku opozycji

Zwycięstwo pomarańczowej rewolucji zostało przypieczętowane wyborem Julii Tymoszenko na stanowisko premiera. Wynik głosowania w Radzie Najwyższej zaskoczył wszystkich: za nową szefową gabinetu opowiedziało się aż 375 z 450 deputowanych. Była to niespodzianka, dlatego że zwolennicy Wiktora Juszczenki stanowili w parlamencie mniejszość. To, co większość mediów okrzyknęła triumfem demokracji, przez pojedynczych publicystów nazwane zostało jednak poważnym sygnałem ostrzegawczym dla ukraińskiej polityki. Jak napisała bowiem wybitna kijowska dziennikarka Julia Mostowaja: „państwu zagraża, że pozostanie ono bez realnej opozycji". Opozycja zaś, jak wiadomo, jest zawsze podstawowym środkiem kontrolowania władzy.

Mostowaja obawia się, że pojawienie się rzeczywistej opozycji na Ukrainie może okazać się niemożliwe. Z czego wynika jej niepokój? Żeby to wyjaśnić, należy zrozumieć, na czym opierał się system władzy stworzony przez ekipę poprzedniego prezydenta Leonida Kuczmy. Otóż jego filarem była osobista kontrola szefa państwa nad strukturami siłowymi, a zwłaszcza nad służbami bezpieczeństwa, które zbierały kompromitujące materiały na poszczególnych polityków, biznesmenów, oligarchów. Jeśli ci ostatni byli lojalni wobec władzy, otrzymywali możliwości bogacenia się, gromadzenia fabryk, ziem, środków z budżetu.

Wszystko odbywało się niezgodnie z prawem, ale było precyzyjnie dokumentowane przez służby specjalne. Te ostatnie zbierały dowody przestępstw, ale nie ujawniały ich, dopóki dany oligarcha pozostawał lojalny wobec prezydenta. Materiały oglądały światło dzienne dopiero w przypadku jego nielojalności.

Ekipa Wiktora Juszczenki odziedziczyła po swoich poprzednikach ogromną dokumentację. Pierwsze kroki nowej władzy pokazują, że zaczęła już robić z tych materiałów odpowiedni użytek. Na początku swego urzędowania Julia Tymoszenko zapowiedziała unieważnienie prywatyzacji kombinatu „Kryworożstal" w Krzywym Rogu. Zaraz po tej zapowiedzi znalazły się, trzymane do tej pory w szufladach bezpieki, dowody, że przetarg został „ustawiony" przez szefa klanu donieckiego Rinata Achmetowa i zięcia Kuczmy - Wiktora Pińczuka. Juszczenko wypowiedział zresztą wojnę oligarchom - i rzeczywiście mają się oni czego obawiać, ponieważ podległe nowemu prezydentowi służby specjalne dysponują wieloma materiałami na ich temat.

W pierwszych dniach premierostwa Julia Tymoszenko oświadczyła, że pod lupę zostanie wziętych aż 3000 prywatyzacji. Jednakże Wiktor Juszczenko szybko ją skorygował, twierdząc, że unieważnionych zostać może zaledwie około 30 przetargów, gdyż - jego zdaniem - nieprawidłowości dotyczą jedynie od 2 do 5 proc. wszystkich prywatyzacji. Komentatorzy uważają, że prezydent nie chce renacjonalizować zbyt wielu zakładów sprzedanych w prywatne ręce, gdyż obawia się odstraszenia zagranicznych inwestorów. Możliwe jest jednak i inne wytłumaczenie - dzięki temu będzie mógł, podobnie jak wcześniej Kuczma, trzymać w szachu wielki biznes zbudowany na lewych transakcjach.

Pomarańczowy kuczmizm?

Cała ukraińska gospodarka przypomina oligarchiczną piramidę. Czy Juszczenko wypowie wojnę wszystkim oligarchom, czy też ukarze tylko tych najpotężniejszych, jak Achmetow czy Pińczuk, a z innymi zawrze nieformalny układ? Mostowaja uważa, że sięgnięcie po instrumenty poprzedniego reżimu jest realną pokusą, jaka stoi przed obecnymi władzami. W różny sposób można bowiem interpretować wypowiedzianą w Doniecku groźbę Juszczenki: „Nadejdzie czas, gdy powiem o każdym opozycjoniście, kto za nim stoi. Jeśli do tego czasu nie będzie on siedział w więzieniu".

Nic więc dziwnego, że w prasie, która sprzyja Juszczence, zaczęły pojawiać się teksty zatytułowane: „Co powinniśmy zrobić, by nie zbudować Rosji?", „Umarł potwór. Niech żyje potwór?", „Pomarańczowy kuczmizm?", „Czy istnieje niebezpieczeństwo SDP -izacji nowej władzy?" (nawiązanie do Socjal-Demokratycznej Partii oligarchy Wiktora Medwedczuka).

O tym, że nie są to ostrzeżenia gołosłowne, świadczy przykład Gruzji. Rewolucja róż miała przynieść temu państwu więcej demokracji. Tymczasem 25 stycznia br. Rada Europy w specjalnej rezolucji skrytykowała nowe władze w Tbilisi za zbyt silną władzę prezydenta, nieliczenie się z opozycją i brak niezależnej władzy sądowniczej. W rankingu wolności prasy, prowadzonym przez organizację „Reporterzy bez Granic", w 2004 roku Gruzja pod rządami Saakaszwilego spadła na 94. miejsce na świecie, podczas gdy rok wcześniej, za panowania Szewardnadzego, znajdowała się na 73. miejscu. Także najnowszy raport Freedom House doniósł, że w dziedzinie praw człowieka w Gruzji w ciągu ostatniego roku nie zanotowano zmian na lepsze. Okazuje się więc, że Saakaszwili wszedł w buty Szewardnadzego.

Sytuację na Ukrainie komplikuje dodatkowo fakt, że wielu niedawnych zwolenników Kuczmy i Janukowycza teraz przechodzi na stronę Juszczenki i odgrywa role prawdziwych demokratów. Niektórzy tak się wkradli w łaski nowych władz, że otrzymali nawet znaczące nominacje. Na przykład gubernatorem chmielnickim został człowiek starego układu Witali Ołujko. Na wieść o tym uczestnicy pomarańczowej rewolucji rozbili miasteczko namiotowe na placu przed siedzibą władz obwodowych w Chmielnickim i zapowiedzieli, że będą protestować tak długo, dopóki Ołujko nie zostanie odwołany. Udało im się dopiąć swego.

Nie wszędzie to jednak tak wygląda. Pewna urzędniczka w Użhorodzie opowiadała mi, że jej szef w pracy bardzo aktywnie agitował na rzecz Janukowycza. Kiedy zwycięstwo Juszczenki było już przesądzone, człowiek ten szybko pojechał do Kijowa, tam zrobił sobie na Majdanie serię fotografii z pomarańczowym szalikiem i plakatami Juszczenki oraz wpłacił sto hrywien na fundusz wyborczy lidera Naszej Ukrainy. Po powrocie do Użhorodu powiesił na ścianach swojego gabinetu zdjęcia z Kijowa oraz powiększoną kserokopię dowodu wpłaty na fundusz Juszczenki i zaczął opowiadać wszystkim, że był nie tylko uczestnikiem, lecz również sponsorem pomarańczowej rewolucji.

Nie wszystko zależy od prezydenta. Wiele zależy od jego ekipy, zarówno od najbliższych współpracowników, jak i od lokalnych przedstawicieli w terenie. Bardzo istotne mogą okazać się też reformy systemowe. Albo nastąpią one w ciągu najbliższych kilku miesięcy - i wtedy jest szansa na jakościową zmianę sytuacji polityczno-społecznej na Ukrainie; albo dojdzie jedynie do wymiany części elit, które dokonają kosmetycznej korekty w systemie władzy - a wówczas spełni się czarny scenariusz Julii Mostowej i zapanuje pomarańczowy kuczmizm. W Polsce powinniśmy życzyć Juszczence, aby jego reformy wolnorynkowe i demokratyzacyjne rzeczywiście się powiodły i aby nowa Ukraina jak najmniej przypominała oligarchiczną republikę Leonida Kuczmy. To leży również w naszym, polskim interesie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama