Tusk i mit Wokulskiego

O polityce wschodniej Polski i Unii Europejskiej

Moskwa czy Kijów - tak w przybliżeniu wygląda zasadniczy dylemat polityki wschodniej Unii Europejskiej.

Co najmniej od kilku lat Bruksela żywi przekonanie, że tylko dostawy rosyjskiego gazu i ropy są w stanie ustabilizować europejski rynek surowców energetycznych.

W Ukrainie większość Europejczyków widzi przede wszystkim kłopotliwego sąsiada, który ma wielkie oczekiwania i niewiele do zaoferowania.

Dokładnie odmienna była polityka Polski. I w polityce europejskiej nasze zdanie dotyczące priorytetów na Wschodzie było coraz częściej ignorowane. Nowy polski rząd wyciągnął wnioski z tej sytuacji, wkładając dużo wysiłku w odbudowanie poprawnych relacji z Rosją. Czy znaczy to jednak, że powinniśmy stać się „dobrymi" Europejczykami i wyznawać zasadę: przede wszystkim Rosja?

Jakie interesy?

Oczywistą zasadą w polityce międzynarodowej jest stare powiedzenie Benjamina Disraelego, że państwa nie mają wrogów i przyjaciół, tylko interesy. Zanim przeorientujemy naszą politykę, należy więc odpowiedzieć, jakie interesy łączą nas z Rosją, a jakie z Ukrainą. Odpowiedź na to pytanie jest o tyle trudna, że od czasów Wokulskiego Polacy żywią się mitem wielkiego rosyjskiego rynku. I opowieściami o handlu ze wschodnim sąsiadem. Przypominanie, że rynek rosyjski jest mniejszy od hiszpańskiego (bo o wielkości rynku decyduje wielkość produktu krajowego i siła nabywcza ludności), przegrywa z siłą stereotypu i umiejętną propagandą rosyjską. Tymczasem wlokąca się od dwóch lat awantura o polski eksport mięsa dotyczyła handlu o skali ok. 200 min dolarów. W całości polskiego eksportu rolnego jest to wielkość nieznacząca. Był to zaledwie symbol dążenia Rosji do innego traktowania nowych i starych krajów Unii Europejskiej i testowanie, na ile Bruksela będzie solidarna z nowymi członkami. Kiedy okazało się, że europejska solidarność zadziałała, to w interesie Rosjan leżało wycofanie się z embarga. Zwłaszcza że polski eksport jest kierowany głównie do obwodu kaliningradzkiego, który z braku polskich produktów rolnych zaczął mieć kłopoty aprowizacyjne.

Ropa i gaz

Głównym elementem polsko-rosyjskiego handlu jest cały czas eksport rosyjskiej ropy i gazu. Nasze rafinerie zainwestowały spore pieniądze w instalacje do przerobu rosyjskiej ropy, która jest wprawdzie marnej jakości, ale za to wciąż jest najtańsza, tyle że to Polska jest w tym handlu na mocniejszej pozycji. Po kupieniu przez Orlen rafinerii na Litwie i w Czechach jesteśmy największym klientem Rosji. Przez Gdańsk eksportowane jest co najmniej 10 min ton ropy, której Rosjanie nie zdołają przesłać inną drogą, a najważniejszym rurociągiem eksportowym Rosji pozostaje wciąż biegnący przez Polskę rurociąg Przyjaźń. Natomiast dzięki istnieniu naftoportu w Gdańsku Polska może w każdej chwili zrezygnować z zakupów rosyjskiej ropy.

Wbrew kolejnej legendzie, nie jesteśmy też tak dramatycznie uzależnieni od rosyjskiego gazu. Importowany gaz ziemny nie jest dla Polski surowcem energetycznym tylko chemicznym. Na potrzeby naszych domów - kuchenek i pieców gazowych - w zasadzie wystarczy gazu wydobywanego w Polsce

i sprowadzanego przez Niemcy. Blokada rosyjskiego eksportu poskutkowałaby zamknięciem zakładów azotowych (Puławy, Police, Tarnów...) i kryzysem w sektorze ciężkiej chemii. Dotkliwym i kosztownym gospodarczo, ale niezagrażającym podstawom funkcjonowania państwa. Także i w tej dziedzinie mamy więc spore - największe spośród państw regionu - pole do manewru.

Polski eksport przemysłowy

Z kolei polski eksport przemysłowy do Rosji jest stosunkowo niewielki. Dobrze byłoby go zwiększyć, ale warto pamiętać o ograniczeniach rynku rosyjskiego. W tym i o doświadczeniach inwestujących w Rosji polskich firm. A na przykład firma Atlas produkująca materiały budowlane pomału wycofuje się z Rosji, bo nie ma woli władz rosyjskich, by wesprzeć ją w walce z masowym podrabianiem jej produktów. Jako partner gospodarczy Rosja jest więc dla Polski stosunkowo mało atrakcyjna.

Interesy polityczne

Jeśli chodzi o interesy polityczne, to w relacjach polsko-rosyjskich mamy niemal wyłącznie pola konfliktów. Zasadniczy dotyczy przyszłości obszaru dawnych republik sowieckich. W polskim interesie, zarówno gospodarczym, jak i politycznym, leży wzmacnianie niepodległości Ukrainy, Białorusi, Mołdowy czy Gruzji. Rosjanie przeciwnie, wkładają bardzo wiele wysiłku w utrzymanie tych państw we własnej strefie wpływów. Pole dialogu jest tutaj niezwykle ograniczone, podobnie jak w wypadku tarczy antyrakietowej. Dziesięć amerykańskich rakiet obronnych w Polsce nie stanowi najmniejszego zagrożenia dla Rosji. Chodzi o to, by w Europie Środkowej nie pojawiły się amerykańskie instalacje militarne, gdyż ich obecność unieważnia marzenia o powrocie wpływów politycznych Rosji do regionu. Tu również możemy i powinniśmy prowadzić dialog, nie mając specjalnej nadziei na przekonanie Moskwy do naszych racji.

Rosyjskie myślenie polityczne wróciło do stylu imperialnego, natomiast polskie myślenie polityczne powinno zmierzać do tego, by Polska przestała być krajem peryferyjnym NATO i UE poprzez przesunięcie granic tych organizacji na wschód. Sprzeczność interesów jest absolutnie nie do pogodzenia. Podobnie rzecz ma się w kwestii polityki energetycznej. Jak powiedziałem wyżej, mamy w tej dziedzinie spore pole do manewru. Z drugiej jednak strony, zdecydowanie sprzeczne z polskimi interesami jest budowanie gazociągu pod Bałtykiem czy próby przejęcia austriackimi rękami węgierskiej spółki paliwowo-energetycznej MOL. Celem Polski - o ile ma się liczyć w regionie i w Europie - musi być w tej materii maksymalne zróżnicowanie źródeł dostaw. Możemy współpracować, nie możemy natomiast przyjąć rosyjskiego dyktatu. Dlatego dla rządu polskiego ważny jest projekt gazociągu Amber, prowadzącego przez państwa bałtyckie i Polskę do Niemiec. Jest to wspólny projekt rosyjsko-europejski, dający obu stronom wystarczające zabezpieczenia przed próbami narzucenia woli partnera. Dlatego również powinniśmy dążyć do stworzenia środkowoeuropejskiego sojuszu firm energetycznych, który dawałby im szansę przeciwstawienia się dyktatowi wielkich państwowych koncernów rosyjskich. Nie bez znaczenia jest aspekt ekonomiczny tej polityki. Jeśli źródła dostaw surowców są zróżnicowane, żaden z partnerów nie może manipulować dowolnie cenami, a to zdarza się nagminnie zarówno Rosjanom w odniesieniu do naszego regionu, jak i Arabom w odniesieniu do Europy Zachodniej.

Pole porozumienia?

W istocie oznacza to jednak, że pole porozumienia z Rosją także w tej materii jest bardzo niewielkie. To samo dotyczy historii i tzw. sfery wartości. Dla Rosjan rok 1612, czyli data wygnania Polaków z Kremla, ma znaczenie fundamentalne. To historyczna legitymacja zarówno dla antydemokratycznej tradycji samodzierżawia, jak i dla specjalnej i wspartej o silny resentyment antykatolicki roli Cerkwi prawosławnej w rosyjskim życiu publicznym. Podobnie jest z drugą kluczową dla Rosjan datą - rokiem 1945. Dla nich to koniec Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, w efekcie której Rosja Sowiecka uwolniła świat od zmory faszyzmu. Dla nas to zamiana okrutnej okupacji hitlerowskiej na łagodniejszą, ale bardziej demoralizującą sowiecką, i początek epizodu PRL-u, którego chcielibyśmy nie pamiętać.

Ilekroć poważnie rozmawiamy z Rosjanami o naszych interesach i naszej współpracy, dochodzimy do jednej konkluzji - możemy współpracować w dziedzinie kultury. Tak wspólne słuchanie Okudżawy i Wysockiego, oglądanie filmów Wajdy i Michałkowa, względnie dobra wzajemna znajomość języków i mentalności to duża wartość. I powinniśmy z niej korzystać. Ale wiązanie nadziei z moskiewską wyprawą Donalda Tuska na wielki przełom w relacjach polsko-rosyjskich jest szkodliwym błędem. Przełom możliwy jest tylko pod jednym warunkiem. Takim, że jedna ze stron zrezygnuje ze swoich długofalowych celów i interesów politycznych. O zamiarze reorientacji polityki rosyjskiej nie słyszałem. Reorientacja polskiej polityki byłaby niewybaczalnym błędem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama