Co zrobić z wytartym różańcem, poświęconym medalikiem czy obrazami z wizerunkami świętych?
„Szczęść Boże. Mam pytanie do księdza o stanowisko Kościoła w sprawie rzeczy poświęconych, przeznaczonych do wyrzucenia. Mam w domu stare obrazy, które nie nadają się już do powieszenia na ścianie. Rodzice uczyli mnie, że to, co poświęcone, a da się spalić, to palimy. Ale co zrobić ze szkłem z obrazu albo ze starymi łańcuszkami, medalikami, które były święcone? Z góry dziękuję za odpowiedź. Małgorzata”.
Z takim problemem zetknął się zapewne każdy. Rzeczy się zużywają, ulegają zniszczeniu. Bywa, że do współczesnego wystroju wnętrza nie pasują stare, wyblakłe obrazy (choć spotyka się sytuacje, że takowe traktowane są jak cenne pamiątki po rodzicach, dziadkach, pradziadkach itd.; odnawia się je, „przepakowuje” w nowe ramy). Wytarte różańce (co zawsze nobilituje właściciela i bez wątpienia może być powodem do dumy!) zastępowane są nowymi, stanowiącymi pamiątki z wizyt w sanktuariach maryjnych Europy, z pielgrzymki do Ziemi Świętej itd. Problem, na który zwraca uwagę pani Małgorzata, chciałbym poszerzyć o dylematy innej Czytelniczki, która niedawno pytała, co robić np. z kartkami świątecznymi (zawierającymi motywy religijne), obrazkami przedstawiającymi świętych czy nawet archiwalnymi numerami katolickich tygodników, gdzie na pierwszej stronie był umieszczany np. wizerunek Jezusa Miłosiernego. Wyrzucić na śmietnik i patrzeć, jak religijne motywy walają się na równi z innymi odpadkami? Coś tu nie gra...
Na początek kilka uwag na temat - jak to ogólnie mówimy - święcenia dewocjonaliów.
Katechizm Kościoła Katolickiego (pkt. 1667-1672) mówi o sakramentaliach. Co to jest? Najkrócej mówiąc: są to ustanowione przez Kościół święte znaki, które z pewnym podobieństwem do sakramentów (choć nimi nie są!) wywołują skutki, przede wszystkim duchowe. Skuteczność sakramentaliów wynika z wiary i modlitwy Kościoła oraz z głoszenia słowa Bożego. Zostały ustanowione przezeń dla uświęcenia posług w Kościele, stanów życia, okoliczności życia chrześcijańskiego. Uzdalniają do przyjęcia łaski i dysponują do współpracy z nią. Mogą to być błogosławieństwa (osób, posiłków, przedmiotów, miejsc), które są odwołaniem się do Bożej łaskawości, prośbą o Boże towarzyszenie, duchowe wsparcie. Można je powtarzać (np. błogosławiąc dzieci wychodzące rano do szkoły). Są też błogosławieństwa mające charakter - wg terminologii liturgicznej - upraszczający. Mogą obejmować osoby, a także przedmioty i miejsca związane z wieloraką działalnością człowieka. W takim też duchu błogosławi się np. przybory szkolne, sale gimnastyczne, mosty, pojazdy mechaniczne. Nie wyłącza się ich ze sfery „świeckiej”. Istnieją też inne rodzaje błogosławieństw - mają one już charakter inny - trwały, czyli sprawiający. Poprzez nie przedmiot lub miejsce zostają wyłączone z użytku powszechnego, świeckiego i przeznaczony tylko do użytku sakralnego. Tak jest w przypadku dewocjonaliów. Po poświęceniu stają się znakami Bożej obecności w świecie (choć nie na sposób sakramentalny). Nabywamy je, jak każdą inną rzecz, ale po poświęceniu nie wolno ich już sprzedawać (co najwyżej można komuś taką rzecz podarować), przeznaczać do użytku niesakralnego. Takie działanie byłoby słusznie określone jako świętokradztwo. Katechizm naucza, że polega ono „na profanowaniu lub niegodnym traktowaniu sakramentów i innych czynności liturgicznych, jak również osób, rzeczy i miejsc poświęconych Bogu” (KKK 2120).
Co zatem zrobić, gdy poświecony przedmiot (dewocjonalia) nie jest w moim guście, został uszkodzony, uległ zniszczeniu? Część wiernych nieodpowiedzialnie podrzuca takie przedmioty, pozostawiając je w kościołach. Wtedy problem, co z tym zrobić, przechodzi na księdza. Jest to nieeleganckie i nie rozwiązuje sprawy. Taką rzecz należy po prostu spalić. Jeśli jest niepalna, zdemontować. Jeśli jest to jakiś stary łańcuszek, medalik itp. - złożyć w godnym miejscu, gdzie nie będzie nikomu zawadzał. Szkło z obrazu, metalowe części - zniszczyć. A co ze starymi „świętymi” obrazkami? Gdy nie można ich spalić, trzeba w jakiś sposób je zabezpieczyć, owinąć w papier, by nie epatować na równi z innymi śmieciami. Trudno magazynować w domu setki szpargałów, przekładać je z kąta w kąt. Trudno wyliczyć wszystkie sytuacje - wydaje się, że mając w sobie ducha zdrowej pobożności i roztropność, sami potrafimy sobie odpowiedzieć na podobne pytania.
Czasem ludzie pytają: „co zrobić z niepotrzebną wodą święconą?”. Można ją wylać w miejscu, które nie jest deptane (spotkałem się z sytuacją, że ktoś przyniósł ją i wylał pod krzyżem, przydrożną figurką). Czy można to zrobić podlewając kwiat? OK. Ale już na pewno nie wylewając do sedesu. Byłaby to profanacja.
Problemem, który dziś staje się coraz bardziej bolesny w poganiającej Europie, to zamykanie nikomu niepotrzebnych świątyń, sprzedawanie ich i przeznaczanie na cele świeckie. Niestety, odsetek wiernych, którym świątynia jeszcze jest do czegoś potrzeba, maleje. Dziś w Holandii, Francji czy Anglii nikogo już nie dziwi restauracja, pub, hotel, biblioteka, supermarket czy dyskoteka w odsakralizowanym budynku kościoła. Dziś na różnego rodzaju giełdach za bezcen można kupić elementy wystroju świątyń, fragmenty ołtarzy, rzeźby, obrazy, organy. Sporo z nich trafia do Polski. Jak to wszystko rozumieć? Czy mamy do czynienia z profanacją?
Trzeba powiedzieć, że problem nie jest nowy, choć powrócił w nowej odsłonie. Od cesarza Józefa II Habsburga rozpoczął się proces podporządkowywania Kościoła katolickiego państwu austriackiemu. Działania cesarza historia określa mianem józefinizmu, choć same reformy zapoczątkowała wcześniej jego matka - Maria Teresa. Już wtedy wiele budynków kościelnych i klasztornych zostało przekazanych na cele społeczne - utworzono w nich szkoły, domy dziecka, przytułki i szpitale. Państwo skonfiskowało również część ziem należących do Kościoła, przejęło funkcję udzielania ślubów i właściwie uczyniło z kapłanów urzędników.
Ale teraz powód desakralizacji świątyń jest inny... Ludzie sami ich nie chcą. Dla nas, Polaków, to ciągle jeszcze szok!
Kodeks Prawa Kanonicznego na mocy kanonu 1222 zezwala biskupowi diecezjalnemu na przekazanie budynku sakralnego na cele świeckie, kiedy nie nadaje się już do sprawowania w nim kultu, nie ma możliwości odrestaurowania go oraz kiedy występują inne poważne racje, wskazujące na zamknięcie kościoła. Prawo kościelne zwraca jednak uwagę na konieczność „zadbania o dobro dusz”, przejawiające się w zapewnieniu wiernym innego miejsca odpowiedniego do sprawowania kultu. Analogiczną sytuację uwzględnia też art. 8 ustęp 3 obowiązującego Konkordatu, który dopuszcza przeznaczenie miejsc świętych na inny użytek: „z ważnych powodów i za zgodą kompetentnej władzy kościelnej”. Zapis ten umożliwia np. desakralizację w sytuacji, gdy stan techniczny budynku kościoła jest dobry, ale diecezja nie posiada odpowiednich funduszy na jego utrzymanie. Póki co, u nas nie ma mowy o takiej sytuacjach, ale już np. we Francji, w Anglii czy Holandii są one dość częste - od lat świątynie niszczeją, konfesjonały zasnuwają pajęczyny. Nie ma kapłanów i nie ma wiernych, którzy byliby zainteresowani korzystaniem z posług religijnych. Nie ma perspektyw na zmianę. Przerażająca to wizja. Wręcz apokaliptyczna... Zbolali takim decyzjami wierni (nieliczni, niestety) tłumaczą, że prosty administracyjny gest nijak się ma np. do bogatej w symbole, liturgiczne znaki uroczystej czynności konsekracji świątyni. Świętość, ot tak, niczym za pstryknięciem palców, zostaje - jak ktoś napisał w wielkim żalu - „odświęcona”?! Trudno jest oszacować ból tych, którzy wiele lat modlili się w kościele, teraz zaś działa w nim sklep, restauracja...
Wspomniany wyżej kanon 1222 dwukrotnie podkreśla, że odsakralizowany kościół może być przeznaczony tylko na „właściwy” cel. Nowe przeznaczenie miejsca powinno być „czyste, uczciwe, szlachetne i przede wszystkim godne”, co dyskwalifikuje przeznaczanie byłych kościołów na tzw. domy publiczny. OK. Jasna sprawa. Tam, gdzie budynki służą jako biblioteki, sale koncertowe, szkoły, przedszkola czy nawet mieszkania - da się to jakoś zaakceptować. A jeśli w byłym kościele urządza się supermarket, pub, dyskotekę? - a takich przykładów jest niemało... To już boli.
Obyśmy nigdy w Polsce nie musieli stawać przed takimi wyborami.
Echo Katolickie 26/2018
opr. ab/ab