Liturgia - wszystko, co Boże

Rozmowa o bogactwie liturgii i potrzebie wierności przepisom liturgicznym

O bogactwie liturgii i potrzebie wierności przepisom liturgicznym z księdzem kanonikiem dr. Andrzejem Grzelakiem, liturgistą, referentem liturgicznym w Kurii Metropolitalnej w Gnieźnie, prowadzącym ćwiczenia z liturgiki w Prymasowskim Wyższym Seminarium Duchownym, a od 16 lat proboszczem w gnieźnieńskiej parafii pw. Chrystusa Wieczystego Kapłana rozmawia Monika Białkowska

 

Na początek trochę przewrotne pytanie: Gdyby ktoś chciał iść tylko na jedną liturgię w roku i zapytałby Księdza o zdanie, jaką odpowiedź by usłyszał?

- Odpowiedziałbym bez wahania, że powinien iść na liturgię Wigilii Paschalnej. To właśnie ona jest szczytem, najważniejszą liturgią całego roku, spotkaniem Zmartwychwstałego Jezusa z Kościołem.

A niedziela?

- Niedziela to dzień, w którym ze sprawiedliwości powinniśmy mówić Bogu „dziękuję”. W niedzielę nie przychodzimy do kościoła po to, żeby się namodlić — bo modlić się możemy wszędzie. Przychodzimy, żeby być włączonymi w ofiarę Jezusa i razem z Nim oddawać cześć Bogu. To oddawanie Bogu czci w ofierze Jezusa Chrystusa jest jedynym skutecznym uwielbieniem, które jest w stanie dotrzeć do Nieskończonego Boga i które jest Go godne. Dopiero wtedy, kiedy doskonale — to znaczy w Chrystusie — oddajemy Bogu cześć i mówimy Mu nasze „dziękuję”, ku naszemu zdumieniu wypraszamy sobie światło i moc. Tego nie da się wytłumaczyć — o tym trzeba się przekonać.

Mogę powiedzieć, że dziś wiem to bardzo dobrze: zupełnie inaczej wygląda życie człowieka, który regularnie uczestniczy we Mszy św., inaczej tego, który do kościoła przychodzi od czasu do czasu, a jeszcze inaczej tego, który do kościoła nie chodzi w ogóle. Chociaż wszyscy mają jednakowo wspaniałe myśli, pragnienia i życiowe plany, spełniają się one tylko wtedy, gdy człowiek otwarty jest na wolę Bożą, docierającą do nas przez paschalne misterium Chrystusa, przez Eucharystię.

Przez liturgię?

- Przez liturgię właśnie. Wprawdzie wszystko, co dzieje się w kościele, jest uwielbieniem Boga, ale nie każda forma kultu jest liturgią. Liturgia to modlitwa skuteczna, którą zanosi do Ojca sam Chrystus, a nas czyni jej uczestnikami. Liturgią jest Msza św., sakramenty, obchody roku liturgicznego, Liturgia godzin i błogosławieństwa. To działanie Boga, w które my zostajemy włączeni, to dzieło Jezusa Chrystusa. Bez Niego liturgia nie jest możliwa. On jest w liturgii obecny zawsze i na pewno — jest pośród nas, uobecniany przez kapłana.

Jeśli liturgia jest dziełem Bożym, co może w niej człowiek?

- Liturgia wymaga od człowieka trzech rzeczy. Pierwszą z nich jest właściwe przygotowanie, minimum niezbędnej formacji. Ułatwia to reforma liturgiczna — liturgia sprawowana jest w językach narodowych, jest w niej miejsce na wezwania i komentarze, jest obficie zastawiony stół słowa Bożego. Wszystko to sprawia, że możemy zdać sobie sprawę, z tego, co przeżywamy: że właśnie tu i teraz obecny jest Chrystus.

Drugim warunkiem dobrego przeżywania liturgii jest wewnętrzne nastawienie. W liturgii trzeba uczestniczyć pobożnie, z wewnętrzną gotowością do przyjmowania Bożych darów. Kiedy kapłan rozkłada ręce w geście oranta, Jezus włącza nas w swoje dziękczynienie i w swoją ofiarę przed Ojcem.

Trzeci wreszcie warunek to czynny udział. Owo „czynny” oznacza przyjmowanie daru słowa, modlitwę, udział w ofierze i zjednoczenie w Komunii św.

Czy to samo dotyczy każdego księdza?

- Kapłan musi mieć świadomość odpowiedzialności za wspólnotę i celebrować tak, żeby inni przy nim odkrywali święte tajemnice. Problem w tym, że kiedy kapłan skupi się na podpowiadaniu ludziom, w jaki sposób powinni przeżywać liturgię, może zabraknąć mu czasu, by on sam również dał się porwać jej bogactwu. Trzeba pamiętać o tym, że najpiękniejszą katechezą, jaką kapłan głosi na temat Eucharystii, jest sposób, w jaki on sam ją sprawuje. Kapłan jest tym, który powinien być pierwszym skupionym, pierwszym zasłuchanym, pierwszym milczącym — i w ten sposób świadczyć o liturgii i wprowadzać wiernych w jej misterium.

Św. Benedykt nazywał liturgię „Teatrem Jednego Widza”...

- A ja lubię, kiedy nazywa się ją „służbą Bożą”. Liturgia poza tym, że jest działaniem Boga, jest również odpowiedzią całego Kościoła — odpowiedzią wiary i uwielbienia. Aby ta odpowiedź była właściwa, musi być bezinteresownie piękna. Chodzi tu o piękno ludzkich postaw, o podążanie za rytmem liturgii, o odpowiednie śpiewy, o milczenie. Liturgia nie znosi pośpiechu. Nie może być wykładem ani koncertem, nie potrzeba w niej doznań artystycznych ani bogactwa informacji — potrzeba jak najpiękniejszego uwielbienia Ojca z Chrystusem i w Chrystusie. I wszystko temu uwielbieniu musi być podporządkowane.

Argumentu, że liturgia nie znosi pośpiechu, używają zwykle księża, którzy głoszą czterdziestominutowe kazania... Czy to nie jest zachwianie proporcji?

- Jest. Moim zdaniem kazanie nie powinno być dłuższe niż 10—15 minut, aczkolwiek boję się mówić to kategorycznie. Jestem księdzem ponad 30 lat i wygłosiłem w życiu wiele kazań, ale gdyby ktoś zapytał, jakie powinno ono być, odpowiedziałbym, że nie wiem. Dobre jest to, które pomoże ludziom przyjąć Boże dary, po prostu. Oczywiście trzeba się liczyć z proporcjami liturgii i nie zagadać Mszy św., trzeba się też liczyć z możliwościami percepcyjnymi człowieka.

Zdarza się, że księża, szukając sposobów na przyciągnięcie uwagi, wpuszczają na ambonę świeckich, na przykład z poruszającym świadectwem...

- Przepisy liturgiczne w tej kwestii są jednoznaczne: po Ewangelii homilię może wygłosić tylko kapłan celebrans. Może go zastąpić inny kapłan albo diakon, natomiast nie wolno w tym miejscu zabierać głosu nikomu innemu. Jeśli zdarzy się, że jest potrzeba oddania głosu członkowi rady duszpasterskiej, siostrze zakonnej, osobie świeckiej, która pragnie dać świadectwo, klerykom — można to zrobić, ale wyłącznie w ramach ogłoszeń duszpasterskich, po Komunii.

Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o homilie, to najtrudniejsze wydaje się głoszenie kazań do dzieci — tu najbardziej widać naszą niedoskonałość i braki. Przepytujemy, domagamy się głośnych aklamacji, powstaje hałas, który ostatecznie mija się z celem.

Jeśli o dzieciach mówimy — jaki model ich uczestnictwa we Mszy św. uważa Ksiądz za najlepszy? Zapraszać je do przodu, czy pozwolić uczyć się liturgii od rodziców?

- Obecność i rola rodziców są w tej kwestii bezwzględnie najważniejsze, to ich postawy kształtują postawy dziecka. Niejednokrotnie obserwuję sytuacje, kiedy małe dzieci klękają, próbując — jeszcze niezdarnie — naśladować rodziców. W naszej parafii zapraszamy dzieci przed ołtarz tylko na czas homilii. Nie są dopuszczane do czytania słowa Bożego, dopiero od gimnazjum mogą być lektorami. Zapraszamy je za to do procesji z darami, do modlitwy powszechnej, do scholi. Natomiast w trakcie samej liturgii, poza homilią, dzieci są z rodzicami. Pozostawione samym sobie w dziecięcej gromadzie byłby pozbawione przykładu właściwych zachowań.

Zdarza się, że to właśnie obecność dzieci prowokuje księży do rozwijania treści z homilii w innych miejscach liturgii. Słyszymy wtedy opowieści: „Oto Jezus, Baranek Boży, ten, który bardzo nas kocha. On przychodzi do nas, żeby zaprosić nas do udziału w swojej uczcie. Błogosławieni jesteśmy wszyscy, których wezwał na tę ucztę”...

- Spotkałem takiego księdza... Ale jakakolwiek ingerencja w tekst liturgiczny jest niedozwolona. A Kongregacja Kultu Bożego wymaga od nas takiej pracy z dziećmi, by mogły one jak najszybciej uczestniczyć we Mszy św. w taki sposób, w jaki uczestniczą w niej dorośli.

Musimy pamiętać, że liturgia nie jest własnością człowieka. Kościół otrzymał ten depozyt i ma go strzec. Wszystkie sformułowania w Mszale, by mogły być wprowadzone do użytku liturgicznego, muszą być zatwierdzone przez Stolicę Apostolską. Zdarzyło się już w Polsce, że biskupi sugerowali, żeby po wezwaniu do przekazania znaku pokoju wprowadzić aklamację „Pokój nam wszystkim”. Przyjęto to w czasie Konferencji Episkopatu, niektórzy pospieszyli się i przekazali zalecenia w swoich diecezjach, tymczasem Stolica Apostolska tej aklamacji zabroniła. Podobnie rzecz ma się z aklamacją „Bogu niech będą dzięki”, wygłaszaną gdzieniegdzie po homilii. To nie jest drobiazg, to autentyczne nadużycia, niedopuszczalna prywatyzacja liturgii.

A jeżeli ksiądz układa pieśń, która śpiewany jest podczas liturgii? Nie narusza w niczym tekstów liturgicznych, dokłada tylko śpiew przed homilią: wezwanie Ducha Świętego albo błogosławieństwo ewangeliarzem?

- Ani jedno, ani drugie nie jest właściwe. Liturgia nie jest naszą własnością, jest wyraźna zasada, że w liturgii nie wolno nam niczego dodawać, niczego opuszczać ani niczego zmieniać. Po Ewangelii nie ma miejsca na żadne dodatkowe modlitwy czy pieśni. Ewangeliarzem błogosławić ma prawo wyłącznie biskup.

Pieśń ułożona z najszlachetniejszych nawet pobudek nie ma prawa być wykonywana w ramach liturgii. Problem śpiewów jest niestety bardzo poważny. Właściwe śpiewy to antyfony zapisane w formularzach liturgicznych. Mogą być one zastąpione przez inne pieśni, zatwierdzone przez kompetentne władze. W Polsce mamy kilka śpiewników, którymi wolno jest posługiwać się podczas liturgii — wszystkie inne pieśni wprowadzane są do liturgii bezprawnie. Nikomu i pod żadnym pretekstem nie wolno jest tego robić na własną rękę. Bardzo niepokojące są też śpiewy wykonywane podczas zawierania sakramentu małżeństwa i podczas pogrzebów — ckliwe i wzruszające, ale na pewno nie liturgiczne.

Wprawdzie wszyscy jesteśmy uczestnikami liturgii, ale to kapłan odpowiada za jej kształt. Co możemy zrobić my, świeccy, jeśli jesteśmy świadkami nieprawidłowości?

- Był w Kościele okres liturgii improwizowanej, kiedy nie było jeszcze tekstów liturgicznych. Ale nawet wówczas nie była to improwizacja całkiem dowolna, bo cała wspólnota była strażniczką świętego misterium. I nadal nią pozostaje. Trzeba to jasno i odważnie powiedzieć: przed nadużyciami musimy się bronić. Liturgia jest depozytem strzeżonym przez cały Kościół. Jeśli spotykamy się z nadużyciami, powinniśmy się do nich odnosić. Rozmawiać z danym księdzem, odwoływać się do diecezjalnych komisji liturgicznych, do biskupa, który powinien sprawę rozpatrzyć, zachowując dobro obu stron, ale przede wszystkim dobro liturgii. To nasz wielki brak i słabość — że nie potrafimy i często nie mamy odwagi bronić tradycji Kościoła w tym zakresie. Wszystkie prywatne dodatki, modlitwy, śpiewy mogą być bardzo dobre, nie podważam ich wartości — ale ich miejsce jest poza świętą liturgią Kościoła.

Poza liturgią, czyli gdzie?

- Po jej zakończeniu albo na nabożeństwach. To właśnie na nich jest miejsce na kreatywność ludzką, na inicjatywę, na prywatne formy pobożności. Nabożeństwa trzeba docenić! Łączymy je często z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, i dobrze, bo natura Kościoła sprawia, że wszyscy wraz ze świętymi włączeni jesteśmy w modlitwę Chrystusa, więc zawsze modlimy się z Nim i w Nim, nawet, jeśli zwracamy się do Matki Bożej czy świętych.

Nabożeństwa, a więc to wszystko, co nie jest liturgią, to pobożne ćwiczenia zrodzone z potrzeby serca człowieka, nie muszą być sprawowane we wspólnocie. Różnią się od liturgii tym, że modlitwa na nich zanoszona nie jest w imieniu całego Kościoła, ale każdy modli się we własnym imieniu.

Podkreślał Ksiądz wcześniej, jak ważne w liturgii jest piękno. Czy nie jest to pojęcie zbyt obszerne, zbyt subiektywne?

- Czujemy różnicę między kiczem a pięknem. Kicz nie jest właściwy w liturgii. Nasz dramat polega na tym, że generalnie parafie są dość ubogie i nie stać ich na przykład na porządne instrumenty czy na zatrudnianie organistów z prawdziwego zdarzenia. Była o tym mowa na zjazdach liturgistów, mówiliśmy o potrzebie stworzenia centrów liturgicznych, miejsc wymiany myśli i doświadczeń, ale na razie niestety takiego centrum przy episkopacie nie ma. Mamy kilku producentów szat i naczyń liturgicznych, które są zgodne z wymogami przepisów liturgicznych.

Szaty i naczynia to jedno — ale zbliża się Wielkanoc, więc pewnie znów w Wigilię Paschalną słyszeć będziemy o „owocu pracy pszczelego rodu” podczas błogosławienia paschału z plastiku...

- Na to również powinniśmy zwracać uwagę. Żeby rozumieć liturgię, musimy rozumieć jej język. Symbole nie są tylko znakami, ale czymś więcej, niosą ze sobą niewidzialną rzeczywistość. Paschał uobecnia światło Chrystusa Zmartwychwstałego. Jego istotą jest to, że płonąc, spala się — jak człowiek, który przyjmuje światło Chrystusa i niesie je innym, spalając się w tym dziele. Dlatego paschał nie może być wypełnioną oliwą rurą z PCV. Musi być świecą, woskową kolumną. Za to na ołtarzu liturgia dopuszcza już i świece, i oliwne lampki, więc tam brak woskowej świecy nie jest nadużyciem.

Kicz do kościoła sam nie przychodzi, ktoś musi go kupić. Czy formacja w tym względzie nie powinna się odbywać już na poziomie seminarium?

- Powinna — i takie próby są czynione. Ale w seminarium wykładów jest dużo, a czasu mało. Diakoni często myślami są już poza seminarium. Są zajęcia ze sztuki sakralnej, czasem liturgista też coś powie na ten temat, ale to wszystko za mało i niestety raczej okazjonalne.

Trudno jest być dobrym księdzem. My wszyscy, którzy mamy wpływ na kształt liturgii, mamy odsłaniać jej bogactwo dla każdego człowieka, samemu pozostając niewidocznymi. Ludzie wychodząc z kościoła powinni myśleć o tym, co zostawił im Chrystus, a nie o księdzu...

To wyższa szkoła jazdy...

- Zgadza się — ale obowiązuje nas wszystkich. Dla rozwoju duchowego człowiek potrzebuje środowiska liturgicznego. Szatan o tym wie, dlatego bardzo chce nas osłabić. Wie, że taki „popsuty” ksiądz może wiele zaciemnić. Kiedy pytać ludzi, dlaczego stracili wiarę, najczęściej odpowiedzą: „bo ksiądz”. Ale to trochę tak, jakby ktoś nie lubił nauczyciela fizyki, więc kwestionowałby prawo powszechnego ciążenia. Nauczyciel może rzeczywiście być do niczego, ale czy przez to przestajemy podlegać prawom fizyki? Objawienie Boże jest obiektywne, niezależne od księdza.

W naszym kościele mamy mozaikę Chrystusa w białej szacie z Apostołami w szatach różnokolorowych. Białe światło jest pełnią — kolory to nic innego jak światło białe, rozszczepione przez pryzmat. Pełnia jest tylko w Chrystusie i żaden człowiek nie jest w stanie jej wyrazić. Nie można więc mieć pretensji do księdza, który nie ukazuje nam całego Jezusa w Jego pełni i bogactwie — on nie jest w stanie tego uczynić, ani on, ani żaden inny człowiek. Niezależnie więc od słabości innych, my musimy mieć odwagę obiektywnie stanąć nie wobec księdza, ale wobec Chrystusa i Jego krzyża, wobec tej rzeczywistości, która jest obiektywna i zbawcza — na liturgii.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama