O co chodzi w duszpasterstwie związków niesakramentalnych?

Z cyklu "Dlaczego kocham Kościół"

Nawet ci, którzy całym sercem przyjmują naukę Pana Jezusa o nierozerwalności małżeństwa, zwykli uważać ją za twardą, a nawet rygorystyczną. Myślę, że Cyprian Norwid miał więcej racji, kiedy uważał, że jest wręcz przeciwnie: że Chrystusowy nakaz, aby mąż i żona byli sobie wierni aż do śmierci, jest pełen delikatności i czułości. Poeta zwierzał się w październiku 1856 Marii Trębickiej:

Architekt, który zamiast grubej belki kładzie przez grzeczność delikatny kijek, grubianinem jest straszliwym, zabijając ludzi, na których, przez ową delikatność jego, dach się wali. Gdy przeciwnie, grubą belkę kładąc, bardzo jest delikatny.

Obraz poziomej grubej belki świetnie oddaje sens tego zabezpieczenia, jakim jest wspólna pewność małżonków, że są czymś jednym na dobre i na złe, w doli i niedoli. Jak wiadomo, zadaniem takiej belki jest brać na siebie obciążenia idące od dachu i sufitu i przenosić je na ściany oporowe. Te obciążenia, zmierzające do obrócenia domu w ruinę, działają w każdym domu, niemniej jednak dobry architekt potrafi je nie tylko opanować i zneutralizować, ale jeszcze wykorzysta je do tego, żeby pracowały na rzecz trwałości domu.

W małżeństwie taką belką, która przenosi siły destrukcyjne na ściany oporowe, jest nie podlegające odwołaniu nastawienie małżonków, że oni ślubowali sobie wierność nie do pierwszego poważnego kryzysu, ale aż do śmierci. Bo z małżeństwem jest dokładnie tak jak z domem: nie uniknie się w nim różnych oddziaływań destrukcyjnych, chodzi tylko o to, żeby przemieniać je w siły konstruktywne, umacniające więź między małżonkami.

DUSZPASTERSTWO ZWIĄZKÓW NIESAKRAMENTALNYCH

Przypomniał mi się ten obraz Norwida w związku z wątpliwościami na temat duszpasterstwa związków niesakramentalnych, jakimi podzieliła się kiedyś ze mną pewna porzucona mężatka. (Nawiasem mówiąc, warto zauważyć głęboką mądrość tego brutalnego określenia: „porzucona mężatka” — od razu się rozumie, że porzucić małżonka jest czymś po prostu nieludzkim). Ona nie kwestionowała tego, że dzięki temu duszpasterstwu dzieje się wiele dobra. Do żywego dotknęło ją, kiedy na jej argument, że przecież „nasz związek jest sakramentalny i nierozerwalny”, mąż zareagował szyderstwem, tłumacząc, że Kościół otacza opieką duszpasterską pary niesakramentalne i wcale nie potępia następnych związków.

Niestety, taka jest prawda, że samo istnienie duszpasterstwa związków niesakramentalnych może być czynnikiem ośmielającym niektórych małżonków do myśli o rozwodzie i o budowaniu związku nowego, niesakramentalnego. Sam otrzymywałem listy od osób, które planowały korzystanie z takiego duszpasterstwa, zanim jeszcze weszły ostatecznie w nowy związek, budowany na gruzach małżeństwa sakramentalnego. Nasza zdolność do uspokajania własnego sumienia nawet w trakcie popełniania grzechu i do posługiwania się w tym celu samym Bogiem, zdaje się nie mieć granic.

Na listy tych osób odpowiadałem to, co same usłyszałyby natychmiast po nawiązaniu kontaktu z duszpasterzem związków niesakramentalnych: że związek taki, jeżeli dopiero się zaczyna, trzeba po prostu rozwiązywać, bo nauka Pana Jezusa na ten temat jest jednoznaczna. Właśnie tam przypomniano by im, żeby nie rozdzielać tego, co sam Bóg złączył.

Analogicznie ludzie nie chodzący do spowiedzi próbują nieraz poprzez powołanie się na ten sakrament rozgrzeszać się bezbożnie z grzechu, który dopiero zamierzają popełnić. Myślą sobie: „jeżeli to jest grzech, to się kiedyś z niego wyspowiadam”. Komuś, kto rzeczywiście korzysta z sakramentu pokuty, taka myśl nawet by do głowy nie przyszła. Przecież to jest szyderstwo z Pana Boga liczyć na Jego miłosierdzie w trakcie popełniania grzechu. „Nie łudźcie się, Bóg nie dozwoli z siebie szydzić” - ostrzega przed takim nadużyciem słowo Boże (Ga 6, 7).

Rzecz jasna, z faktu, że spowiedź pojawia się w czyjejś bezbożnej argumentacji, nie wynika, że jest to instytucja dwuznaczna. Podobnie nie dewaluuje duszpasterskiej opieki Kościoła nad osobami żyjącymi w związkach niesakramentalnych ta okoliczność, że ktoś szuka w tym fakcie usprawiedliwienia dla budowania swojego własnego związku jednoznacznie niezgodnego z nauką Ewangelii.

PRAWDA MOŻE NIE AŻ TAK TRUDNA

Niestety, w szukaniu religijnych usprawiedliwień dla nowego związku niektórzy posuwają się aż do tego, że próbują posłużyć się samym Bogiem. „To Pan Bóg doprowadził do tego, żeśmy się spotkali i stali małżeństwem” - mówią nieraz ludzie, którzy porzucili ślubnego męża lub ślubną żonę. „Nasza miłość jest tak piękna, że to po prostu niemożliwe, żeby Pan Bóg był jej przeciwny”, „Sam Pan Bóg tak wszystko urządził, żebyśmy byli razem” - któż nie słyszał takich i podobnych przejawów dobrego samopoczucia z ust ludzi, którzy próbują nie pamiętać o tym, że tego, co Bóg złączył, człowiek niech nie waży się rozdzielać.

Odnoszę wrażenie, że posługiwanie się w takich sytuacjach argumentacją religijną świadczy o czymś więcej niż o braku dobrego smaku. Przecież jest to już nie tylko wzywanie Boga nadaremno, to już jest wzywanie Go na fałszywego świadka tego, że zło nie jest złem. Zatem jest to coś gorszego niż zuchwałe liczenie na Boże miłosierdzie. Ludzie, którzy tak się zachowują, obwieszczają wszem wobec, że w tym wymiarze swojego życia spodziewają się wręcz Bożej pochwały, a więc nie potrzebują przebaczenia za grzech rozbicia małżeństwa sakramentalnego i związania się z kimś innym poza łaską Chrystusa. Mimo woli przypominają się słowa psalmisty: „W głębi serca bezbożnika nieprawość doń przemawia, nie ma on przed oczyma Bożej bojaźni. Bo zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi swej winy, by ją mógł znienawidzić” (Ps 36).

Na szczęście są to postawy relatywnie rzadkie, a duszpasterstwo związków niesakramentalnych na pewno nie jest ich przyczyną. Zanim jednak spróbuję uzasadnić to ostatnie twierdzenie, warto przywołać spostrzeżenie Jana Pawła II, że moralna sytuacja takich związków może być bardzo różna. Papież pisze o tym w adhortacji „Familiaris consortio”:

Zachodzi różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanonicznie małżeństwo. Są wreszcie tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne” (nr 84).

Księża, którzy poświęcają się duszpasterstwu ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych, stanowczo twierdzą, że duszpasterstwo to byłoby czymś absurdalnym, gdyby miało prowadzić do dewaluacji sakramentu małżeństwa i do przeświadczenia, jakoby w małżeństwach katolików bez ślubu kościelnego nie było nic niewłaściwego. Jeden z nich wyznał mi, że zanim wciągnął się w to duszpasterstwo, bardzo obawiał się zarówno tego, czy nie będzie to mimowolnie przyczyniało się do rozmywania prawdy o sakramencie małżeństwa, jak również tego, że trudno mu będzie wobec tych ludzi - może zrażonych do takiego nauczania Kościoła - bronić prawdy o nierozerwalności małżeństwa. Okazało się, że obawy te były niepotrzebne. Osoby korzystające z jego posługi duszpasterskiej — powiedział — „mają wielką świadomość zła, które w ich życiu się wydarzyło, a którego byli współautorami. Pomimo różnych, często bolesnych doświadczeń z pierwszego małżeństwa, istnieje ogromna świadomość, że sakrament małżeństwa jest czymś ważnym i źle dzieje się, jeżeli nie dochowuje mu się wierności. Najważniejszym momentem w duszpasterstwie małżeństw niesakramentalnych jest chyba świadomość zła, które się wydarzyło, a z którym przychodzi się pod krzyż Pana Jezusa”.

W trakcie spotkań duszpasterskich z całą jasnością mówi się o znaczeniu sakramentu małżeństwa oraz o ważności przysięgi złożonej kiedyś przed ołtarzem Chrystusa. To dlatego ludziom, którzy dopiero zaczynają nowy związek, podpowiada się, że przecież jeszcze czas się wycofać i że dla nich obojga lepiej będzie, jeśli nie będą utrwalali swojego odejścia od nauki Pana Jezusa.

MACIERZYŃSKA TROSKA KOŚCIOŁA

Natomiast ludzie, którzy w nowym związku mają już dzieci i wobec tego powinni je wspólnie wychować, nieraz - w wyniku uczestnictwa w takim duszpasterstwie - dochodzą do uznania swojej winy za rozpad poprzedniego małżeństwa i starają się przepraszać za nią Boga, a jeśli to możliwe - również swojego małżonka z wcześniejszego związku, który się rozpadł. Ponieważ osoby te nie są dopuszczone do komunii i z czasem zaczynają z tego powodu doświadczać nieraz wielkiej duchowej udręki, Kościół czuje się zobowiązany do podania im ręki i przyjścia do nich ze słowem otuchy i pociechy. Przypomina o tym Kongregacja Nauki Wiary w liście z 14 września 1994:

Pasterze powinni dokładać wszelkich starań, aby osoby te poczuły miłość Chrystusa i macierzyńską bliskość Kościoła; przyjmować ich z miłością, wzywać do ufności w miłosierdzie Boże i wskazywać im z roztropnością oraz szacunkiem konkretne drogi do nawrócenia oraz uczestnictwa w życiu wspólnoty kościelnej.

Znamienne, że słowa te znalazły się w dokumencie, którego głównym celem było przypomnienie biskupom i księżom, żeby nawet z okazji zbliżającego się wtedy roku jubileuszowego nie łagodzić tradycyjnych zasad dotyczących niedopuszczania katolików żyjących w związku niesakramentalnym do spowiedzi i komunii świętej. Kongregacja wyjaśnia: „Autentyczne rozumienie i prawdziwe miłosierdzie nigdy nie powinny być bowiem oderwane od prawdy”. Dokładnie w tym samym duchu pisał Jan Paweł II w adhortacji „Familiaris consortio”:

Kościół jednak na nowo potwierdza swoją praktykę, opartą na Piśmie Świętym, niedopuszczania do komunii eucharystycznej rozwiedzionych, którzy zawarli ponowny związek małżeński. Nie mogą być dopuszczeni do komunii świętej od chwili, gdy ich stan i sposób życia obiektywnie zaprzeczają tej więzi miłości między Chrystusem i Kościołem, którą wyraża i urzeczywistnia Eucharystia. Jest poza tym inny szczególny motyw duszpasterski: dopuszczenie ich do Eucharystii wprowadzałoby wiernych w błąd lub powodowałoby zamęt co do nauki Kościoła o nierozerwalności małżeństwa” (nr 84)

W tej samej adhortacji Papież gorąco wzywał do zwiększenia duszpasterskiej troski o takie osoby:

Wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, skoro mogą, owszem, jako ochrzczeni, powinni uczestniczyć w jego życiu. Niech będą zachęcani do słuchania Słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do wytrwania w modlitwie, do pomnażania dzieł miłości oraz inicjatyw wspólnoty na rzecz sprawiedliwości, do wychowywania dzieci w wierze chrześcijańskiej, do pielęgnowania ducha i czynów pokutnych, ażeby w ten sposób z dnia na dzień wypraszali sobie u Boga łaskę. Niech Kościół modli się za nich, niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama