Przemienienie Pańskie - aby dobrze odczytać sens tego wydarzenia, trzeba sięgniąć głęboko do kontekstu biblijnego
Niezrozumienie procentuje uproszczeniami moralizatorskimi (w praktyce często spotykana kaznodziejska figura retoryczna, deformująca przekaz ewangeliczny i czyniąca go niezrozumiałym: Jezus się przemienił, więc i my winniśmy się przemieniać). Pojawia się też triumfalizm w ukazywaniu osoby Mesjasza, zupełnie ignorujący biblijny kontekst wydarzenia (Jezus - potężny władca, pełen majestatu, posiadający nieograniczoną władzę; my, będąc blisko Niego, jakoś w tej rzeczywistości się „załapujemy”). Ani jedno, ani drugie spojrzenie nie jest właściwe.
W drodze
O przemienieniu Jezusa na górze Tabor piszą wszyscy trzej synoptycy. Spróbujmy prześledzić wydarzenie wg opisu św. Marka - staje się ono integralną częścią większej, spójnej całości. Elementem łączącym wydarzenia opisane w rozdziałach 8,75-10,52 jest droga. Jezus z uczniami idzie z północnej Galilei, przez Kafarnaum, Judeę, Jerycho do Jerozolimy. Podczas wędrówki dokonuje się swoista transformacja. Do tej pory w centrum zainteresowania ewangelisty była misja Chrystusa - cudotwórcy, uzdrawiającego chorych, głoszącego tłumom zasady, na których osadzone jest Królestwo Boże. Podczas wędrówki akcent zostaje przesunięty na kwestię Jego tożsamości i posłannictwa, jak też niewiarę uczniów. Jezus zaczyna otwarcie mówić o konieczności swojej odkupieńczej śmierci, odrzuceniu przez arcykapłanów i lud, o swoim zmartwychwstaniu. Grono dwunastu apostołów nie jest gotowe do przyjęcia tych zapowiedzi, do akceptacji tak radykalnie innego od ich oczekiwań mesjanizmu. Nie potrafią (a może nie chcą) zrozumieć, co to znaczy być uczniem, jakie zasady powinny lec u podstaw przyszłej wspólnoty chrześcijańskiej. Wskutek tego ciągle coś „zgrzyta”, nie ma wewnętrznej komunikacji.
Nieprzypadkowo bezpośrednio wejście na górę Tabor poprzedzają inne wydarzenia: wyznanie Piotra (nagrodzenie go, a zaraz potem surowa nagana: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”), słowa Jezusa określające warunki naśladowania Go („Jeśli kto chce pójść za Mną, nich się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”). Fundamentalne znaczenia ma nowe zdefiniowanie pojęcia uczeń: skoro Mesjasz musi przyjąć przemoc i odrzucenie, to ten, kto chce pójść za Nim, winien być gotowy do porzucenia postawy kurczowego trzymania się życia, szukania siebie za wszelką cenę. Musi stać się sługą wszystkich. Na tych zasadach ma być zbudowany nowy porządek świata.
Pieczęć wiarygodności
Dopiero po takim wstępie możliwe jest właściwe zrozumienie, co tak naprawdę wydarzyło się na Taborze. Na pewno celem Przemienienia nie była demonstracja cudowności, Boskiej potęgi czy wizualizacja początku „nowej ery”. Apostołowie - i nie tylko przecież oni - mieli do czynienia z mocą Chrystusa wiele razy. Widzieli Go uzdrawiającego chorych, rozmnażającego chleb, wyrzucającego złe duchy. Pan Bóg nie potrzebuje „fajerwerków”, aby siebie objawić. Przemienienie miało być umocnieniem, pieczęcią uwiarygodniającą wcześniejsze trudne słowa. Nakaz: „To jest Mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”, który został skierowany z obłoków do uczniowskiej elity (Piotr, Jakub i Jan), stał się centralnym punktem wydarzenia na szczycie góry. Nie olśniewająco białe odzienie Jezusa, nie obecność Mojżesza i Eliasza (przedstawicieli Prawa i Proroków), ale właśnie autorytet Boga Ojca, wezwanie do posłuszeństwa słowu Syna Bożego zawierają w sobie uniwersalizm przesłania, które mimo upływu czasu się nie zdezaktualizowało. Piotr zrozumiał to później. Pisał po latach: „I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej. Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach” (2P 1,16-19). Słowo Boga zostało spięte z wiarą, jego przyjęcie, w postawie uległości posłuszeństwa, ukazane jest jako konieczny warunek właściwego odczytania istoty religii. Św. Paweł w Liście do Rzymian ujął to potem bardzo trafnie i zwięźle: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17).
Miłość nie zna lęku
Egzegeci zwracają uwagę na lęk, jaki towarzyszył apostołom („[Piotr] nie wiedział bowiem co mówić, tak byli przestraszeni”), a który św. Marek (znający epizod z relacji właśnie Piotra) akcentuje. Nie spodziewali się takiej wizji, totalnie ich zaskoczyła. Dlaczego? Mimo tego, co do tej pory widzieli i o czym słyszeli, ich wiara była bardzo wątła. Wyobrażenie Mesjasza też zostało skrojone na ułomną ludzką miarę. Choć wydawało się im, że jest inaczej, byli ciągle jeszcze na początku drogi wiodącej do zrozumienia wszystkiego, co się w ich obecności dokonywało. Czy to rozumieli? Jeszcze nie. Wkrótce potem w drodze do Kafarnaum posprzeczali się bowiem między sobą o to, kto z nich jest największy (Mk 9, 33-37)... Człowiek boi się wtedy, gdy zagrożony jest jego subiektywnie rozumiany interes, stabilność wyobrażeń o świecie, gdy staje wobec kogoś potężniejszego od siebie, dostrzegając w nim zagrożenie - nawet jeśli jest to Bóg. Właściwie rozumiana wiara ten dystans niweluje, oczyszcza z lęku.
Schodząc z góry Tabor, uczniowie Jezusa nie byli jeszcze w pełni świadomi tego, co się stało. Zrozumieli to dopiero później.
Droga ucznia
Przemienienie Jezusa na górze Tabor pokazuje, jak trudna i długa droga wiedzie do tego, aby stać się uczniem. Łatwo jest przyjąć Jezusa triumfującego, potężnego. Umysł buntuje się, gdy jawi się On jako pokorny, bezradny, skazany na ludzką nienawiść i kiedy każde siebie w tym naśladować. Ludzka logika podpowiada inaczej. Przemienienie Jezusa na górze Tabor o tyle można traktować w kategoriach moralnych jako wezwanie do własnej, wewnętrznej przemiany, o ile nie stracimy z horyzontu jej właściwego kierunku, tzn. gotowości do tracenia życia, brania na barki krzyża i podążania za Chrystusem. Światło, eschatologiczne wizje, głos z nieba, opisywane przez ewangelistów, owszem, pieczętują słowa, są umocnieniem, ale nigdy nie mogą być celem samym w sobie. One jedynie podprowadzają do prawdy o Bogu i człowieku. A ta najpewniej objawiła się na krzyżu. Dlatego następnym szczytem, na który udał się Jezus z uczniami, jest Golgota.
Echo Katolickie 31/2011
opr. mg/mg