Dlaczego to właśnie Krzyż stał się drogą do zbawienia? To Boże przesłanie miłości do nas, bowiem „nie ma większej miłości, niż gdy ktoś oddaje życie za przyjaciół”
Rozmowa z ks. Krzysztofem Kralką SAC, ewangelizatorem i rekolekcjonistą, założycielem Wspólnoty Przyjaciele Oblubieńca, autorem wielu książek, m.in. „Zbawienie przychodzi przez Krzyż”.
MD: Słuchając w Wielki Piątek po raz kolejny opisu męki Jezusa, wielu z nas zadaje sobie pytanie: dlaczego to właśnie krzyż stał się drogą do zbawienia?
Trudno sobie wyobrazić większy dowód na miłość Boga do człowieka. Naszym największym problemem jest brak wiary w to, że Bóg nas kocha. Ciągle się przecież zastanawiamy, czy aby na pewno? Zły duch podsuwa nam wiele argumentów, próbując przekonać, że nie zasługujemy na tę miłości i dlatego ona nam się nie należy. Wmawia, iż nie mamy czym za nią zapłacić, że jest ona nagrodą za nasze dobre uczynki. Jezus powiedział, iż nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś swoje życie oddaje za przyjaciół. Jezus umarł za nas, gdy nie byliśmy przyjaciółmi Boga. Umarł za nas, by odkupić nasze winy, za które nie byliśmy w stanie zapłacić. Dlaczego wybrał krzyż? Myślę, że wówczas nie było bardziej haniebnej i druzgoczącej śmierci. Krzyż stanowił najbardziej odrażającą egzekucję. Jeżeli Bóg wybrał go, aby pokonać nasz największy problem i udowodnić nam miłość, to wybrał najmocniejszy komunikat. Nie da się dobitniej powiedzieć komuś: kocham cię. Nie da się użyć mocniejszego komunikatu niż dobrowolne oddanie za kogoś życia w taki sposób.
Czy Bóg nie mógł wymyślić innego sposobu na zbawienie człowieka, czy nie mógł tego posłannictwa wypełnić inaczej?
Oczywiście że mógł. Jest Bogiem i wszystko może. Jeżeli jednak wybrał krzyż, to był on najwłaściwszym narzędziem zbawienia. Cały Stary Testament prowadzi nas do tego właśnie sposobu odkupienia, począwszy od faktu, że przez drzewo przyszedł grzech i że wywyższenie miedzianego węża na palu zapowiadało sposób zbawienia. Myślę, że nie jest najważniejszym zadawanie pytania, czy Bóg nie mógł tego zrobić inaczej. Najistotniejsze, by przyjąć dar zbawienia. Trzeba zgodzić się na to, że tak bardzo zostałem ukochany przez Boga, iż tak zależało mu na moim życiu, że nie oszczędził swojego Syna.
Jakie przesłanie płynie z krzyża?
Bezgranicznej miłości i ukazania nam prawdy o tym, kim jesteśmy dla Boga. Rozpostarte ramiona Jezusa krzyczą z miłością: zobacz, tak bardzo cię kocham! Krzyż przypomina nam o tym, iż w Bogu nie ma odrzucenia, potępienia czy jakiegoś odwrócenia się od człowieka grzesznego. W Bogu jest ciągła walka, aż do najwyższej ofiary o każdego człowieka. Gdy patrzymy na krzyż, możemy uświadomić sobie naszą wartość. Każdy z nas ma wartość krwi Jezusa. Zawsze gdy zaczynasz myśleć, że jesteś zbyt wielkim grzesznikiem, że Bóg ci nie wybaczy, że nie ma już dla ciebie nadziei, wówczas spójrz na krzyż i zobacz, co Jezus jest w stanie zrobić z miłości do kogoś takiego jak ty. Przesłaniem krzyża jest też prawda, że człowiek sam nie może siebie zbawić. Człowiek potrzebuje Boga, by pokonać grzech, i szatana, który jest jego sprawcą. Krzyż przypomina nam o darowanym nam przez Jezusa nowym życiu, darowanym za darmo z miłości.
Dzisiaj wielu z nas mówi: kocham Boga, ale boję się krzyża...
W wielu ludziach funkcjonuje takie przeświadczenie, że kogo Bóg kocha, tego doświadcza krzyżem. Dlatego boją się do Boga zbliżyć. Zawsze gdy boisz się krzyża, doświadczasz niewiary w to, że Bóg jest tak dobry i wspaniałomyślny, że potrafi przeprowadzić cię przez życie zwycięsko. Ci, którzy doświadczają wielkiej bliskości Boga, potwierdzają słowa Jezusa, że Jego jarzmo jest słodkie, a ciężar lekki. Nie każde cierpienie pochodzi od Boga. Najczęściej sami się na nie skazujemy przez grzech. Bóg nie chce naszego cierpienia, dlatego prowadzi nas w głąb relacji z nim, abyśmy mogli żyć obficie.
A jeśli nie da się pozbyć strachu przed cierpieniem, to jak sobie z nim poradzić?
W tym najbardziej jest pomocna wiara i chwytanie się Bożych obietnic zawartych w Piśmie Świętym. Bóg jest wierny swoim obietnicom, a my doświadczamy ich wypełnienia właśnie przez wiarę. To przez nią przychodzi do nas łaska uzdrowienia z cierpienia, siła do jego dźwigania i jednoczenia się z Jezusem oraz umiejętność widzenia w nim sensu.
Dziękuję za rozmowę.
Dzwoni telefon męża. Odbiera i od razu wiem, że to ktoś z przyjaciół na linii. Nie wiem, skąd to wiem, ale ten błysk na twarzy, ton głosu...
- Wiesz, najlepiej klejem... - tłumaczy mąż. - Nie. Zwykłym. Zresztą przyjedź, to ci Go skleję. Mam klej. Chyba. Dobra, kup na wszelki wypadek... - takie mniej więcej słowa dobiegają moich uszu z całej przyjacielskiej pogawędki.
I nie byłabym kobietą, gdyby mnie ciekawość nie zżerała, kiedy mąż odkłada telefon. Ale mój mąż dba o to, by żona nie została przez nic nadżarta, więc od razu wyjaśnia w krótkich słowach.
- Ksawery dzwonił. Kupił w meblach holenderskich stary krucyfiks i gdy wkładał go do bagażnika, Jezusowi odparła ręka. Zaraz przyjedzie.
Pół godziny potem srebrne auto zaprzyjaźnionego księdza ustawia się pod domem, w rozlanym na trawie cieniu brzóz. Przyjaciel uśmiecha się zza kierownicy, przytula wysiadając, a potem sięga do bagażnika.
- Zobacz jaki piękny - pokazuje mi. - Oczy ma jeszcze otwarte i półotwarte usta. Jakby tuż przed śmiercią. Jeszcze takiego nie widziałem. Tylko ta ręka... - pokazuje odłamaną drewnianą kończynę.
Wchodzimy do domu, nastawiamy herbatę, a nasz stół staje się stołem operacyjnym dla świętego Ciała.
Mój mąż skleja Chrystusa. Na drewnianym starym stole w naszej kuchni.
Szumi na kuchence czajnik w kropki, szeleści rozmowa i wiatr porusza firanką.
- Wyczyszczę Go w domu, umyję - mówi rozpromieniony Ksawery - Tylko jeszcze dwóch gwoździ brakuje. Chyba odpadły. Tego przy nogach i przy tabliczce. Może Adaś mi zrobi.
- Pewnie. Z kawałka drewna wystruga - wyrażam zgodę w imieniu nieobecnego syna.
Rozmawiamy jeszcze. O tym, że pewnie jest z któregoś kościoła europejskiego. Wyrwany stamtąd i wyrzucony jak śmieć. Tyle figur, obrazów i kawałków kościołów widziałam już w sklepach z używanymi rzeczami z Zachodu.
Rok temu widziałam figurę Chrystusa, oderwaną tak brutalnie od krzyża, że oba ramiona były niemal wywichnięte do tyłu. Chciałam Go stamtąd zabrać. Ale sprzedawca stwierdził, że to zabytek. Kosztował 2 tys. zł. Nie stać mnie było.
Śnił mi się po nocach. Połamany Bóg, uczepiony drutem do rury wentylacyjnej w sklepie ze starociami.
Teraz sklejamy tego Boga na naszym rodzinnym stole.
Ksawery raz po raz patrzy na niego z czułością i dumą - jak matka na swoje dziecko.
Przybiegają dziewczynki, dotykają Jego dłoni, stóp, głowy w cierniach, wodzą palcem po żebrach. Potem biegną dalej do swoich spraw.
Zwykłe życie, dźwięki, zapachy, słowa...
Ale ta Obecność w samym środku zwyczajności. Naoczna dziś bardziej niż kiedykolwiek. Uświadomiona do samej głębi. Kojąca i bolesna jednocześnie.
Gdybym o Niej pamiętała stale. Gdybym wciąż miała to Ciało umiłowane w samym epicentrum mojego życia... Gdybym nie łamała Mu nóg i rąk...
Nie spychała do zakurzonego kąta...
Nie jestem lepsza, Umiłowany, od tych, którzy odrywają Cię od krzyży świata, burzą Twoje świątynie, kpią z Twojej Matki, aniołom obłamują skrzydła...
Nie jestem lepsza.
Co dzień po wielokroć Cię łamię.
Rut
Echo Katolickie 12/2021
opr. mg/mg