Ateiści do zemdlenia powtarzają zarzut, że Bóg Starego Testamentu był okrutny. Pomijają jednak istotny kontekst historii biblijnej
Ateiści często zarzucają, że Bóg Starego Testamentu był okrutny. Uważają też, że historia zbawienia jest pozbawiona sensu gdyż Bóg posyłając Syna na śmierć krzyżową naprawiał tylko "bałagan", którego sam był przyczyną. Śmierć niewinnego Jezusa, umierającego na dodatek za nieswoje grzechy, miała być z tego punktu widzenia również niepotrzebna. W niniejszym tekście ukażę jak płytko i przez to błędnie ateiści interpretują te głębokie zagadnienia.
Ateiści do zemdlenia powtarzają zarzut, że Bóg Starego Testamentu był „okrutny”. Kazał wycinać całe narody stojące Izraelowi na przeszkodzie, Biblia honorowała niewolnictwo i tak dalej. Jeszcze częściej powtarzany jest zarzut, że Bóg stworzył na świecie zło. A nawet jeśli nie stworzył to dopuszcza je i poniekąd jest za to odpowiedzialny (bo mógłby nie dopuszczać). Do zarzutu tego odnosiłem się już dwa razy w specjalnie temu poświęconych obszernych rozprawkach, tu więc zajmę się tylko pewną odmianą tego zarzutu.
Wielu ateistów ma pretensję o to, że Bóg stworzył świat z predyspozycją do grzechu oraz zła. Ale nie tylko o to mają pretensję i kontestują oni w zasadzie potrzebę całej historii zbawienia. Ich argumentacja przebiega mniej więcej następująco: każdy człowiek zgrzeszył gdyż niejako musiał zgrzeszyć. Nie miał innego wyjścia skoro jego natura jest skażona skłonnością do grzechu od samego początku istnienia świata. Następnie, Bóg posłał swojego Syna na śmierć, czyli posłał samego siebie, żeby naprawił ten cały „bałagan”. Jezus jako jedyny był bez grzechu więc umarł niewinnie za nie swoje grzechy. Poniósł niezasłużoną śmierć za występki innych. Wszystko to po to aby Bogu należała się chwała i aby zaspokojona została Jego próżność. Jak Bóg może być chwalony, czczony i uwielbiany za zrobienie tego całego „bajzlu”? Przecież wystarczyło nie dopuścić do zła na świecie i byłoby po problemie. Nawet gdyby zło już zaistniało to można byłoby je „zastopować” wcześniej zamiast wysyłać jeszcze dodatkowo na śmierć swego niewinnego Syna. Tak „rozumuje” ateista. A nawet więcej: ateista jest przekonany, że w ten sposób niezwykle rezolutnie „obalił” z hukiem teizm chrześcijański. Znam jednak ateistów, którzy twierdzą, że nawet gdyby przedstawiony wyżej obraz był prawdziwy, to nie obalałoby to istnienia chrześcijańskiego Boga (co najwyżej wykazywałoby Jego rzekomą nikczemność).
Zaraz się do tego wszystkiego odniosę. Najpierw jednak poczynię kilka uwag ogólnych. Zacznijmy od wspomnianego już wycinania całych narodów w pień w Starym Testamencie. Gdy wyizolujemy to wydarzenie z pewnej obszerniejszej historii to wtedy zdaje się ono wyglądać jak bezsensowne okrucieństwo nakazane przez Boga. Ale tylko wtedy ono tak wygląda gdy je wyizolujemy z pewnego szerszego kontekstu. Jeśli jednak spojrzymy na to samo wydarzenie w kontekście historii zbawienia, to wtedy wygląda ono już zupełnie inaczej. Izrael miał wydać na świat zbawcę Jezusa Chrystusa na końcu czasów. Inne narody, postrzegane jako zagrożenie dla tego długofalowego celu, musiały być niekiedy wycięte w pień. Gdyby tego nie zrobiono — to wtedy Izrael zostałby wycięty w pień (najwyraźniej Bóg w swej dalekowzroczności uznał takie zagrożenie za jak najbardziej realne). Należy więc patrzeć na to wszystko w pewnym szerszym kontekście i już zaczyna to wyglądać zupełnie inaczej. Ateista nigdy nie patrzy na to w owym szerszym kontekście i wyizolowuje to z niego. Nie interesuje go bowiem ten kontekst i chce on jedynie wywołać pewną reakcję emocjonalną u ludzi będących adresatami jego krytyki teizmu chrześcijańskiego. Spłyca więc tę sprawę i liczy wyłącznie na określoną reakcję oburzenia u swych odbiorców. To jedyne co go interesuje.
To jedna sprawa. Drugą kwestią jest to, że skoro Bóg jest dawcą życia to może je również zabierać kiedy zechce. Powiedzmy, że Bóg chce kogoś zabrać z tego świata i w nocy zatrzymuje mu serce. Rano odkrywamy, że osoba ta zmarła i wszyscy się z tym jakoś godzą. Nie oznacza to, że na pogrzebie jest nam do śmiechu ale jakoś przyjmujemy to do wiadomości. Śmierć jest przecież wpisana w cały porządek rzeczy. Bóg jest dawcą życia i może zabrać je kiedy uzna za stosowne. Tak to działa i takie jest Jego święte prawo. Możemy się na to niekiedy oburzać ale taki już jest naturalny bieg spraw. Życie doczesne nie jest celem samo w sobie i my sami nie jesteśmy autorami lub właścicielami tego życia. Co najwyżej przekazujemy je.
Spójrzmy na kolejne kwestie. Co z zarzutem honorowania niewolnictwa w Biblii? Taki zarzut pada często ze strony ateistów i równie często padają też odpowiedzi na ten zarzut ze strony apologetów. Ateista ponownie wyizolowuje tę kwestię z pewnego kontekstu kulturowego. Nie ma jednak sensu oceniać wyborów danej kultury przez pryzmat kultury względem niej rozwiniętej (arbitralnie przyjmuję, że rozwiniętej, bo to też jest co najmniej dyskusyjne z filozoficznego punktu widzenia). Ponadto niewolnictwo nie było aż tak skrajnie negatywne, jak to portretuje ateista, chcący uderzyć tym w chrześcijaństwo. Starożytność zna nawet przypadki dobrowolnego oddawania się niektórych w niewolę z powodu osiągnięcia pewnych intratnych korzyści z tym związanych, takich jak wikt, opierunek i dach nad głową. Niektórzy niewolnicy byli wręcz traktowani bardzo dobrze. Nie znaczy to oczywiście, że nie było takich, którzy byli traktowani źle. Ocena niewolnictwa zawsze zależy od jakichś kryteriów. Niektórzy sądzą, że w czasach współczesnych też istnieje niewolnictwo ekonomiczne. Sprawa niewolnictwa jest, w każdym razie, z reguły bardzo tendencyjnie przedstawiana przez ateistę próbującego krytykować Biblię. I tyle na razie wystarczy w tym temacie.
Przejdźmy wreszcie do zarzutu głównego. Przypomnę jak przebiega „rozumowanie” ateisty:
„Bóg stworzył świat z predyspozycją do grzechu oraz zła. Każdy człowiek zgrzeszył gdyż niejako musiał zgrzeszyć. Nie miał innego wyjścia skoro jego natura jest skażona skłonnością do grzechu od samego początku istnienia świata. Następnie, Bóg posłał swojego Syna na śmierć, czyli posłał samego siebie, żeby naprawił ten cały bałagan. Jezus jako jedyny był bez grzechu więc umarł niewinnie za nie swoje grzechy. Poniósł niezasłużoną śmierć za występki innych. Wszystko to po to aby Bogu należała się chwała i aby zaspokojona została Jego próżność. Jak Bóg może być chwalony, czczony i uwielbiany za zrobienie tego całego bajzlu? Przecież wystarczyło nie dopuścić do zła na świecie i byłoby po problemie. Nawet gdyby zło już zaistniało to można byłoby je zastopować wcześniej zamiast wysyłać jeszcze dodatkowo na śmierć swego niewinnego Syna”.
Tak właśnie ateista postrzega historię zbawienia. Co z tym jest nie tak? Spojrzenie to jest po prostu dziurawe, wybiórcze, spłycone i przeakcentowane. Jest to typowy przykład manipulacji znanej jako cherry picking. Pewien mój znajomy apologeta nazywa takie przedstawianie sprawy przez ateistę „ustawką”. Tak, to jest po prostu klasyczna ustawka. Zawsze możemy wybiórczo ująć określoną kwestię i przeakcentować jej poszczególne elementy, zniekształcić je, uprościć, spłycić wszystko, po czym przedstawić całą sprawę w fałszywym świetle. To właśnie robi tu ateista (i niestety nie tylko tu). Ateista dodaje w tej kwestii również pewne ukryte założenia. Zakłada on na przykład, że cierpienie jest zawsze bezsensowne. Założenie to jest jednak subiektywne i co najmniej dyskusyjne. Cierpienie, o ile zawsze jest złem, może jednak nieść ze sobą pewne pożyteczne lekcje oraz okazje do działania, nawet wtedy gdy rozpatrujemy tylko samą doczesność (gdy na przykład boli nas ząb to skończy się to wreszcie jakże potrzebną wizytą u dentysty i tak dalej). Tak więc ateista dokonuje tu tylko pewnej karykatury i tym samym kończy się to parodią całej sytuacji. Przeakcentowuje on niektóre elementy, inne zaś pomija lub spłyca. Jego spojrzenie jest zafałszowaniem, przede wszystkim dlatego, że ignoruje on pewne ważne aspekty w całej tej sprawie. Spójrzmy więc na to wszystko od innej strony i wyliczmy pewne celowo pominięte przez ateistę elementy, których zignorowanie zafałszowało właśnie cały ten obraz:
„Bóg cię bardzo kocha. Do tego stopnia, że twoja wolność jest dla Niego ważniejsza niż wszystko inne. Twoja wolność oznacza również to, że możesz odrzucić nawet Boga i Jego miłość do ciebie. Konsekwencją twojej wolności jest jednak wkroczenie na świat cierpienia. Jeśli bowiem opcją twojej wolności ma być również to, że możesz odrzucić Boga, to świat musi wyglądać tak jakby Boga nie było. A świat bez Boga jest światem, w którym obecne jest również cierpienie, chaos i krzywda dotykająca także i tych niewinnych. Wejście na świat cierpienia było więc nieuchronną konsekwencją twojej wolności. Bóg jednak wciąż cię kocha, nawet pomimo twoich złych wyborów i dlatego posłał na świat swego Syna, który odkupił twoje grzechy. Nie musiał tego robić, gdyż był niewinny, lecz zrobił to. Tylko On mógł to zrobić gdyż grzech jest obrazą nieskończonego Boga i jedynie ofiara bezgrzesznego i nieskończonego Syna Bożego mogła ten grzech zmazać. Żaden inny człowiek nie byłby w stanie tego zrobić. Jezus Chrystus jako Bóg w ciele zjednoczył się ze swym stworzeniem w cierpieniu. Oddał życie za innych, w tym za ciebie, co jest najwyższym poświęceniem. Mógł wygodnie siedzieć sobie dalej na swym tronie w niebiosach i nigdy się dla ciebie nie poświęcić. Stał się jednak taki jak ty i miał udział we wszystkich troskach i bolączkach, które są twoim udziałem. Zobacz jaki jesteś dla Niego ważny i jak bardzo chciał stać się bliski tobie. Taki Bóg jest godzien twojej największej miłości i zasługuje na to aby jak najbardziej być czczonym i uwielbianym”.
Zauważmy, że odniosłem się do tego samego do czego odniósł się ateista. Zrobiłem to jednak zupełnie inaczej, biorąc pod uwagę te aspekty, które ateista zupełnie pominął w swym tendencyjnym i spłyconym ujęciu całej tej sprawy. Pokazałem to co przemilczał ateista i od razu widać jak bardzo zafałszował on całą tę kwestię przy pomocy swojego infantylnego uproszczenia. A wystarczyło na to wszystko spojrzeć jedynie z nieco innej strony i to właśnie zrobiłem. Jeśli jakiś ateista nadal tego nie rozumie to odwołam się teraz do pewnego eksperymentu myślowego i spróbuję w ten sam sposób uprościć choćby zjawisko ateizmu, tendencyjnie sprowadzając jego ocenę do pewnych wybiórczo przedstawionych elementów:
„Ateiści to ludzie skrajnie nikczemni. Ateistą był Stalin, który jest odpowiedzialny za śmierć kilkudziesięciu milionów ludzi. Rewolucja Francuska również była dziełem ateistów i doprowadziła do masowego ludobójstwa wielu chrześcijan. Ateizm prowadzi więc do masowych ludobójstw. Ateiści to egoiści i hedoniści. Nie prowadzą żadnej działalności charytatywnej. Ich bogiem jest wyłącznie nieskrępowany seks i dlatego właśnie wybierają ateizm oraz porzucają religię chrześcijańską, która przez swój kodeks moralny ogranicza ich rozpustę. To właśnie z powodu swego ateizmu ludzie dopuszczają się nawet gwałtów. Ateiści nie mają żadnych hamulców moralnych i dlatego aktywnie zabiegają o legalizację pedofilii, na razie głównie w takich krajach jak Holandia i Niemcy, z czasem jednak będą chcieli zalegalizować pedofilię na całym świecie. Do tego wszystkiego prowadzi ateizm. Spotyka się też ateistów, którzy w ogóle nie myślą samodzielnie gdyż zostali zindoktrynowani tą ideologią w dzieciństwie lub w młodości”.
Sposób w jaki oceniłem tu ateistów może zostać uznany jak najbardziej za prawdę w pewnych przypadkach. Moja ocena jest tu oczywiście dość jednostronna, wybiórcza, tendencyjna, spłycona, skrajnie upraszczająca całe zjawisko ateizmu. Nie ukrywam tego. Jednak zrobiłem to celowo dla uzmysłowienia czegoś ateiście. Gdy spojrzymy na zjawisko ateizmu bardziej wszechstronnie i mniej wybiórczo to wtedy na pewno okaże się, że moja ocena była tendencyjna i nie wyczerpywała całego spektrum zagadnienia. Nie napisałem nieprawdy. Po prostu nie napisałem całej prawdy. Różnica drobna lecz znacząca. Zrobiłem tu dokładnie to samo co ateista robi w przypadku swej skrajnie spłyconej i wybiórczej interpretacji historii zbawienia, jaką przedstawiłem wyżej.
Oczywiście ateista może nadal twierdzić, że nie potrzebny mu jest cierpiący Bóg, który poświęca się dla niego. Wystarczyłoby aby Bóg w ogóle nie cierpiał jako człowiek i po prostu powinien usunąć całe cierpienie ze świata. Nadal jest to jednak wciąż to samo spłycanie zagadnienia i uporczywe ignorowanie pewnych aspektów wspomnianych już wyżej, które nie znikną tylko dlatego, że ateista wypiera i ignoruje je. Skoro dla Boga najważniejszą sprawą w całej układance jest nasza wolność, to nieuchronne było wkroczenie na świat cierpienia z powodu naszego odrzucania Boga. A przynajmniej Bóg chciał ludziom pokazać jak to jest na świecie bez Niego. Dla mnie to bardzo cenna informacja, tym bardziej, że pewne rzeczy możemy zrozumieć jedynie z własnego doświadczenia. Teoretyczny wykład o cierpieniu i złu nie miałby znaczenia w tym wypadku. Oczywiście ateista może mimo to nadal upierać się w swej ignorancji, że go te wszystkie szczegółowe aspekty zagadnienia nie obchodzą. Mnie jednak z kolei nie interesuje ignorancja ateisty i jestem tu po stronie Boga.
To jedna rzecz ale nie jedyna. Słyszałem jak pewni ateiści mówili, że cały ten przedstawiany przez nich skrajnie negatywny obraz Boga nie dowodzi jeszcze wcale tego, że Bóg nie istnieje. Przeciwnie, jak najbardziej może istnieć taki Bóg, niemniej jednak nie chcą oni już mieć z Nim nic wspólnego. Z czym ja mam tu polemizować? Trudno nie odbierać takiej postawy ateistów inaczej jak zwykła dziecinada. Ateista po prostu obraża się na Pana Boga i tyle. Jak mawia mój przyjaciel - traci wyłącznie ten, który na coś się obraża (lub na kogoś). W tym wypadku traci oczywiście ateista, który nie zaufał swemu Stwórcy i uznał, że wie lepiej od swego Stwórcy co mu będzie służyć. Nie będę przekonywał ateisty do porzucenia jego obrażalstwa. Po prostu nie mam pojęcia jak przekonać obrażalskiego gdyż jest to już wyłącznie zagadnienie emocjonalne. Ateista argumentuje w tych kwestiach wyłącznie emocjonalnie i właśnie się do tego przyznał. Erystyka taka ma nawet swoją specjalną nazwę - argumentum ad misericordiam. Stosuje tę emocjonalną erystykę ten sam ateista, który zarzuca Bogu emocjonalne szantażowanie go wizją piekła. Jednak do piekła pójdą nie tylko ateiści ale również mordercy, ludobójcy, wszelkiej maści złoczyńcy i tak dalej. Czasami mam wrażenie, że ateista uznałby tylko i wyłącznie Boga całkowicie pobłażliwego. Z drugiej strony mam jednak wrażenie, że ten sam ateista zarzuciłby wtedy Bogu słabość gdyby ten nie karał innych za występki. Ale może nie bagatelizujmy uczuć ateistów w temacie cierpienia. Ich argumentacja jest w tym miejscu całkowicie demagogiczna, niemniej jednak ich uczucia są jak najbardziej autentyczne. A przynajmniej ja wierzę w ich szczerość i autentyczność.
Patrząc na obrażalski i przez to dość infantylny stosunek ateistów do Boga nie bardzo rozumiem jakim sposobem podejmują i utrzymują oni zatrudnienie na współczesnym rynku pracy. Nie znam nikogo, kto bezgranicznie uwielbiałby swojego szefa. Każdy szef jest trochę kimś takim jak Pan Bóg. Szef czegoś od nas wymaga, czasem nas karze, bywa niemiły, szorstki, momentami jest wręcz bardzo szczery i bezpośredni w swej krytyce naszej osoby i tak dalej. Ale też płaci, czyli nagradza nas. Niekiedy wypłaca nam nawet premię, trzynastkę lub daje podwyżkę. Czujemy się wtedy bardzo docenieni. Dla niektórych to najwyższa nagroda we współczesnym konsumpcyjnym świecie. Gdyby ateista był konsekwentny to powinien się nie zatrudniać u nikogo. Powinien z góry obrazić się również na wszystkich szefów i przestać spłacać kredyty oraz zacząć ignorować swe inne zobowiązania finansowe. Powinien nawet przestać płacić na swe dzieci i przestać je karmić. Być może powinien nawet przystąpić do moneyless comunity. Nawet gdyby odmalowywany tak tendencyjnie przez ateistę obraz „Boga okrutnego” był prawdziwy, to i tak nie za bardzo mamy inne wyjście niż podporządkowanie się swemu Stwórcy. Tak jak nie mamy wyjścia i nie możemy nagle przestać chodzić do pracy oraz nie płacić rachunków. No chyba, że nagle wszyscy ateiści przejdą na samozatrudnienie i zostaną swoimi własnymi szefami tylko po to, żeby obalić mój powyższy argument. Jednak nie bardzo chce mi się w to wierzyć.
Na sam koniec wspomnę o tym, o czym zawsze wspominam na marginesie swych polemik z ateistami w temacie zła oraz cierpienia. Światopogląd ateisty jest zawieszony w próżni i pozbawiony trwałych umocowań w kwestii prawd moralnych (i nie tylko). Nie ma więc żadnego sensu stwierdzenie ateisty, że „Bóg jest zły”. Stwierdzenie to jest w ustach ateisty jedynie pustym ciągiem znaków pozbawionych jakiegokolwiek sensownego znaczenia i nie ma w sobie więcej sensu niż zdanie „ten kartwąg całkuje bezczelność dziurą”. Nawet ateista David Hume przyznawał zresztą, że z samej natury świata materialnego nie da się wywnioskować żadnych prawd koniecznych w zakresie moralności lub etyki. Oznacza to tym samym, że wszelkie negatywne oceny Boga w wykonaniu ateisty są pozbawione jakiegokolwiek znaczenia z punktu widzenia jego w niczym nieumocowanego światopoglądu. Jest nawet gorzej. Ateista nie jest w stanie zaprzeczyć nawet temu, że ludobójczy system etyczny, stworzony przez kogoś takiego jak Józef Stalin, byłby czymś dobrym lub choćby możliwym. Ateista nie miałby żadnych jednoznacznych kryteriów przy pomocy których potępiłby taki system etyczny. I tego właśnie nie zrobił ateista Józef Stalin, który działał przy pomocy takiego systemu. Ale to już temat na osobne rozważania.
Jan Lewandowski, kwiecień 2019. Publikacja w naszym serwisie za zgodą Autora
opr. mg/mg