W 1959 roku w Kaliszu zatrzymał się uśmiechnięty ksiądz w spłowiałej sutannie. Przyjechał rozegrać kolejną bitwę swego życia
Wiosną 1959 roku przed bazyliką w Kaliszu zatrzymał się uśmiechnięty ksiądz w spłowiałej sutannie. Przyjechał rozegrać kolejną bitwę swego życia. Tym razem bitwę o Kalisz.
Ks. Stanisław Piotrowski wydawał się urodzonym wojownikiem. Najpierw walczył o szczęśliwe dzieciństwo bez ojca, który na 10 lat wyjechał do USA za chlebem. Potem szukał dla siebie drogi w dorosłym życiu. Szkoła wojskowa w Grudziądzu rozczarowała go arogancją przyszłej elity ułanów, więc porzucił naukę w jej murach. Ukończył seminarium we Włocławku. Postanowił walczyć dla Boga.
Nie miał jeszcze roku kapłaństwa, gdy niebo Włocławka przesłoniły niemieckie bombowce. Zgłosił się na ochotnika do kopania rowów przeciwczołgowych, a potem, jako kapelan 14 Pułku Piechoty, do zadań frontowych. Trafił nad Bzurę, w sam środek masakry. „Posługę religijną często oddawałem w postawie leżącej i w mundurze wojskowym - wspominał. - Tylko absolucja najkrótszym sposobem, namaszczenie olejem św. na czole, tylko słówko pociechy i dalej. Konający nie chcieli tak od razu puścić kapłana. Ostatnie polecenia: dla żony, dzieci, rodziców... Trzeba było zostawić ich z rozpaczliwymi łzami w oczach i iść, bo inni czekali”.
Po kampanii wrześniowej wrócił do pracy w diecezji, m.in. w parafii Czernikowo, gdzie proboszczem był jego ukochany wuj ks. Antoni Tymiński. Niemcy wywieźli ks. Tymińskiego do obozu koncentracyjnego jeszcze w 1939 roku. W maju 1940 roku nadesłali wiadomość o jego śmierci. Kilka miesięcy potem aresztowali także ks. Piotrowskiego. Przeszedł brutalne więzienie w Grudziądzu, potem kilka miesięcy obozu w Stutthofie. Pracował zimą przy wyrębie lasów. Wspominał: „Dano nam zimowe ubrania, bo mróz trzymał się tak około 20 stopni. Koszula letnia, drelichowe spodnie i bluzka, skarpety, buty i nic poza tym... Codziennie wynoszono zmarłych ze szpitala. Aby jednak uzupełnić ilość zmarłych w szpitalu, wachmani tak znęcali się na jeńcami, że coraz to nowego trupa przywieziono”.
Po niezwykłej, niemal cudownej ucieczce z podobozu w Elblągu przedarł się do okupowanej Warszawy, wyrobił fałszywe papiery i walczył o ukochaną młodzież. Włączył się do konspiracyjnego nauczania, duszpasterstwa i ukończył kurs harcmistrzowski. Współpracował z siostrami Rodziny Maryi pomagając ocalić prześladowane dzieci żydowskie. Wybuch Powstania Warszawskiego zastał go na prawym brzegu Wisły, więc nie zdążył dołączyć do oddziałów. Większość jego wychowanków zginęła.
Po wojnie wrócił do Włocławka. Szybko przekonał się, że „władza ludowa” jest kolejną dyktaturą. „Wspominam żywiołowo obchodzone, pierwsze po wojnie święto 3 Maja przez młodzież szkół średnich... Gdy użyto broni i rozległy się strzały, młodzi manifestanci rozbiegli się w różnych kierunkach. Zabitych nie było, ale wielu aresztowanych, zwłaszcza harcerzy. Był to znak, że po jednej okupacji zaczęła się druga” — wspominał potem.
Ks. Piotrowski przez kolejnych 14 lat pracował głównie we Włocławku, w kurii, sądzie biskupim, w szkołach i innych instytucjach. Cały czas był solą w oku dla komunistów. Wreszcie w 1956 roku udało się go aresztować, po prowokacji szytej grubymi nićmi i po zeznaniach podstawionych osób. Trafił na pół roku do stalinowskiego więzienia w Bydgoszczy. „Śledczy zapytał: «Jaki jest w Polsce Ludowej stosunek Kościoła do państwa?» Odpowiedziałem: «Mimo rozdziału to państwo cięgle miesza się do spraw kościelnych». Spodziewał się innej odpowiedzi... Pomścił się wsadzeniem mnie do izolatki” — opowiadał potem ks. Piotrowski.
Próba mianowana ks. Piotrowskiego w 1959 roku na stanowisko administratora (oficjalnie: zastępcy proboszcza) w kolegiacie Wniebowzięcia NMP w Kaliszu nie powiodła się. Władze komunistyczne stanowczo protestowały. Wydział ds. Wyznań naciskał na biskupa, grożąc surowymi sankcjami. Wreszcie na początku 1960 roku kuria skierowała go do parafii w Kazimierzu Biskupim. Pozostał tam pięć lat, zarządzając także w pewnym okresie kościołem w Turku. W latach 1965-71 kierował parafią w Kole. Zadbał o remonty materialne, szczególnie zaś zatroszczył się o rozwój młodzieży. Chyba nie było roku, aby przynajmniej kilka razy nie wystawiano mu mandatów, nie wzywano na przesłuchanie pod absurdalnymi zarzutami i na dziesiątki innych sposobów nie utrudniano normalnej pracy. Ks. Piotrowski wspominał: „Zaproszony Ksiądz Prymas (Wyszyński) zatrzymał się w Kole, by rozdać 110 świadectw maturalnych młodzieży z Koła i okolicy. Ksiądz Prymas przemówił, otrzymał kwiaty. Wracającą młodzież z uroczystości zaczepiali i przesłuchiwali urzędnicy UB. Maturzystka z Koła Anna Grzebielecka nie przejawiając strachu, na pytanie, co mówił Prymas, odpowiedziała: «trzeba było być i posłuchać»”.
W 1971 roku ks. Piotrowski został pasterzem parafii św. Mikołaja w Kaliszu. Pracował w niej 18 lat, do czasu przejścia na emeryturę. Za najważniejszą sprawę - oprócz codziennych zajęć - uznał budowę nowych świątyń dla rozrastającego się miasta. Przyczynił się do utworzenia parafii przy kościołach sióstr nazaretanek i ojców franciszkanów, wspomagał budowę świątyń na osiedlach Majków i Dobrzec. Przez 11 lat przewodniczył organizacji Dni Kultury Chrześcijańskiej. Dzięki jego wsparciu i mrówczemu zaangażowaniu odbyły się w Kaliszu: Sacrosong 1977, Kongres Józefologiczny w 1985 roku i dwie stacje Krajowego Kongresu Eucharystycznego w 1988 roku. Z polecenia biskupa zajął się także w Stanie Wojennym akcją rozdzielania pomocy przybywającej z Zachodu. Przewodniczył pieszym pielgrzymkom na Jasną Górę.
Wśród spraw duszpasterskich szczególnie bliska była mu idea pomocy rodzinie. Stworzył wspólnotę Rodziny Rodzin, założył jedną z pierwszych w kraju Poradnię Życia Rodzinnego. Zatrudnił świeckich katechetów, a nawet zdarzało się, że posyłał ich na własny koszt do starszych, wiejskich proboszczów, by pomagali w przygotowaniach do Pierwszej Komunii. Przez kilka lat organizował letnie półkolonie dla dzieci, potem wyjazdy oazowe. Ponownie rozwinął współpracę z harcerstwem. Dbał o posługę w szpitalu i więzieniu. Udało się nawet prowadzić przez pewien czas parafialne przedszkole, cieszące się niesłabnącym powodzeniem wśród rodziców i dzieci. Zasłynął jako organizator wielu pielgrzymek do krajowych i zagranicznych sanktuariów. Wymienione tutaj aktywności nie wyczerpują wszystkich pomysłów ks. Piotrowskiego, ale osoby zainteresowane jego działalnością muszą sięgnąć do książek poświęconych temu wybitnemu kapłanowi.
Emerytura zaczęła się w wieku 77 lat, przynajmniej formalnie, bo ks. Piotrowski nie zwolnił tempa życia. Zamieszkał w domu parafialnym przy ul. 3 maja, urządził kaliski oddział Uniwersytetu Ludowego im. ks. Wacława Blizinskiego. W tych samych lokalach prowadził, częściowo na własny koszt, stołówkę dla ludzi ubogich i „zalatanych”. Korzystając z pomocy wolontariuszy przygotowywał od kilkudziesięciu do kilkuset posiłków dziennie. Później obowiązki przejęła diecezjalna Caritas.
Czas emerytury poświęcił duszpasterstwu nauczycieli, bankowców, kombatantów, harcerzy, artystów. Zapraszał na pielgrzymki, rekolekcje, spotkania świąteczne. W ramach pojednania między narodami nawiązał kontakt z ośrodkami w Niemczech i na Ukrainie, organizował wymianę dzieci i młodzieży. Wspomagał rodzące się seminarium duchowne w Kaliszu. Promował zdrowy tryb życia - pozostał do końca zadeklarowanym abstynentem, zwolennikiem skautingu i miłośnikiem polskiej przyrody oraz kultury.
Wielki przyjaciel ks. Piotrowskiego, abp Kazimierz Majdański, stwierdził, że nie spotkał innego kapłana tak bez reszty oddanego swojej posłudze. „Znałem dwóch Kapłanów, naznaczonych szaleństwem gorliwości duszpasterskiej: w obozie (koncentracyjnym) — obok innych i inaczej świętych - bł. ks. Stefana Frelichowskiego, a na wolności — ks. Stanisława Piotrowskiego” — napisał po latach w świadectwie ofiarowanym już po śmierci apostoła Kalisza. I dodał: „Nie wiem, skąd Ojciec Święty [Jan Paweł II] znał księdza Piotrowskiego, ale mówił o nim publicznie, bardzo pochlebnie, dwukrotnie, w dwóch seminariach duchownych... To pewnie ukazanie wzoru”.
Wydarzenia wojenne zgnębiły wielu ludzi, pozbawiły miłości życia i wiary w sens budowania nowej cywilizacji. Ks. Piotrowski spoglądał na wojenną traumę z innej strony. Dziękował Bogu za ocalenie życia i widział w tym zaproszenie do walki o dobry świat. Blisko połowę swego kapłaństwa spędził w Kaliszu, ofiarował miastu swoje siły, serce, umysł i talenty. Najtrudniej zrozumieć jego radość. Przeżył wojnę, zobaczył okropne rzeczy. Zrezygnował z majątku, chodził w połatanych ubraniach. Cierpiał z powodu komunistów, ale także wielu innych ludzi, którzy wykorzystywali go, oszukiwali, nachodzili ze słowami pełnymi roszczeń i niezaspokojonych pretensji. A mimo to - najczęściej uśmiechał się na widok drugiego człowieka. Taki chyba pozostał w ludzkiej pamięci. Uczestniczący w pielgrzymce do Izraela S. Żarnecki zanotował: „Ks. Piotrowski hołdował metodzie «pchania się do tyłu» (zamiast do przodu). Miało to miejsce przy kolejce do hotelu, przy wsiadaniu do samochodu, przy wydawaniu biletu, itp. Był to dla wszystkich wspaniały przykład do naśladowania. Zachowanie to obserwowała pilotka naszej grupy, która była Żydówką, pani Ewa. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że była ona ateistką. Ku naszemu jednak zdziwieniu uczestniczyła w naszych modlitwach i Mszach Świętych. Jak mówiła, w swej długoletniej praktyce w oprowadzaniu pielgrzymów po Ziemi Świętej nie spotkała «takiego wspaniałego kapłana, który posiada głęboką wiedzę, osobisty czar, kulturę, który potrafi jednoczyć grupę pielgrzymów»”.
7 grudnia minęła 20. rocznica śmierci ks. Stanisława Piotrowskiego, apostoła Kalisza. Pochowany został w kapłańskim grobie na Cmentarzu Miejskim. Sądzę, że zatrzymując się z modlitwą przy grobie wyprosimy dla siebie jego wstawiennictwo. Kochał to miasto.
opr. mg/mg