O hipotezach dotyczących wędrówki Całunu Turyńskiego
W latach siedemdziesiątych XX w. Ian Wilson, jeden z najsławniejszych syndologów, napisał książkę pt. „Całun Turyński”, która do dziś uważana jest za rewolucyjną. Angielski historyk oprócz stanu badań nad płótnem przedstawił w niej prawdopodobną wędrówkę, jaką Całun odbył ze starożytnej Palestyny do Turynu. To pierwsza i jak na razie jedyna próba wypełnienia wszystkich białych plam w historii Całunu
Całun, który obecnie znajduje się w Turynie, po raz pierwszy został wystawiony na widok publiczny w 1356 r. w Lirey, małej miejscowości na północy Francji. Historycy niemal dzień po dniu potrafią odtworzyć drogę, jakie płótno przebyło z Lirey do Turynu, ale nie istnieją żadne dokumenty, które wskazywałyby na miejsce jego pobytu przed 1356 r.
Już pierwszy okres dziejów Całunu przysparza historykom niemało kłopotów. Ewangeliści nie wspominają o losie prześcieradeł pogrzebowych Jezusa, nie mówią też nic o wizerunku, jaki miałby na nich powstać. Teksty apokryficzne sugerują jednak, że być może Całun był przechowywany przez wspólnotę chrześcijan. Z innych pozabiblijnych źródeł z pierwszych wieków chrześcijaństwa dotrwało do naszych czasów kilka skąpych świadectw, które wspominają, że był on widziany w różnych miastach Palestyny.
Następne wzmianki o Całunie pojawiają się dopiero ok. XI w. Ponoć wśród relikwii przechowywanych przez cesarzy bizantyńskich znajdowały się żałobne płótna Jezusa i miał je oglądać w 1147 r. król Francji Ludwik VII. Czy był to ten sam całun, który dziś znajduje się w Turynie? Nie ma na to żadnych dowodów. Wielu historyków zauważa, że cesarstwo bizantyńskie było istną skarbnicą najróżniejszych relikwii. Wśród wystawionych na sprzedaż pieluszek małego Jezusa, kropli mleka Maryi czy kości różnych świętych można było nabyć „po okazyjnej cenie” domniemane całuny Jezusa. Trudno stwierdzić, czy jednym z nich był Całun Turyński. Jedno jest pewne: jak na rangę relikwii, ilość świadectw historycznych z nią związanych wydaje się zadziwiająco mała. Również artyści tamtej epoki pozostawali poza oddziaływaniem Całunu — w sztuce wczesnochrześcijańskiej czy bizantyńskiej nie znajdziemy zbyt wielu odwołań do cudownego wizerunku.
Historia Całunu pozostałaby niekompletna, gdyby Ian Wilson nie pchnął poszukiwań w innym kierunku. Jego zdaniem, Całun oglądały w ciągu wieków tysiące wiernych, był wielokrotnie opisywany, stanowił inspirację dla artystów. Ale pomimo tego, że był powszechnie znany, nikt z oglądających nie miał świadomości, że patrzy na płótno pogrzebowe Jezusa. Jak to możliwe? Według Wilsona, Całun to nic innego, jak znany z historii Mandylion — wizerunek twarzy Jezusa, jedna z najważniejszych relikwii czczonych we wschodnim chrześcijaństwie.
Zgodnie z najstarszymi legendami, Mandylion był darem Jezusa dla króla Abgara, władcy Edessy (obecna Urfa, w pd.-wsch. Turcji). Odkąd król usłyszał o Nauczycielu z Nazaretu, zapragnął spotkać się z Nim. Niestety, nie mógł wyruszyć w podróż, ponieważ chorował na trąd. Wysłał więc sługę, który miał sportretować Mistrza. Ten jednak nie potrafił uchwycić podobieństwa. Wtedy Jezus nałożył na twarz chustę, na której w cudowny sposób odcisnął się Jego wizerunek.
Zdaniem Wilsona była to tylko jedna z wielu prób wyjaśnienia pochodzenia Mandylionu. Jego prawdziwej tajemnicy nikt w tamtym czasie nie znał. Wilson dokonał nowej interpretacji legendy o królu Abgarze. Rozpoczyna się w tym momencie, gdy kończy się świadectwo Ewangelistów. Wilson jest przekonany, że choć Ewangelie nie wspominają o obrazie odciśniętym na płótnie, w którym pochowano Jezusa, Apostołowie odkryli na nim niezwykłą podobiznę, ale swoje odkrycie zachowali tylko dla siebie. Odciśnięty obraz mógł być uznany przez Żydów za świętokradztwo i zapewne zostałby zniszczony. Apostołowie sami zresztą z mieszanymi uczuciami podchodzili do Całunu. Jako pobożni Żydzi wiedzieli, że każda rzecz, która miała kontakt ze zmarłym, jest nieczysta i nikt nie powinien jej dotykać, a tym bardziej przechowywać.
Kiedy zastanawiali się, co zrobić z kłopotliwym świadectwem, jeden z nich przypomniał sobie o królu Abgarze, który chciał poznać Jezusa. Teraz nadarzyła się więc okazja, aby spełnić pragnienie Abgara, a w ten sposób uratować Całun przed zniszczeniem. Postanowili wysłać królowi w prezencie wizerunek Jezusa. Sądzili, że płótno będzie bezpieczniejsze w Edessie, gdyż poganie lubowali się we wszelkich obrazach, i że tak cenny wizerunek zapewne ucieszy króla. Mimo że pomysł wydawał się rozwiązywać problem, pozostawała jeszcze kwestia stosowności prezentu. Nie wypadało ofiarowywać władcy prześcieradła pogrzebowego człowieka, który na dodatek zmarł po tak okrutnych torturach. Aby Abgar nie poczuł się urażony, Apostołowie w taki sposób poskładali płótno, żeby widoczny był tylko wizerunek twarzy.
Tak poskładane płótno — jak głosi legenda — zaniósł do Edessy Tadeusz, jeden z uczniów Jezusa. Kiedy wręczył wizerunek królowi, trąd w cudowny sposób opuścił jego ciało. Uzdrowiony władca pozwolił Tadeuszowi głosić wśród swego ludu świadectwo o Jezusie. Tadeusz został pierwszym biskupem Edessy, a Edessa pierwszym państwem chrześcijańskim.
Niedługo po śmierci Abgara Całun-Mandylion znalazł się w niebezpieczeństwie. Prawnuk króla powrócił do pogaństwa. Biskup Edessy, obawiając się zniszczenia relikwii, ukrył ją we wnęce muru głównej bramy miasta. Przez pięćset lat Mandylion pozostawał w ukryciu i powoli pamięć o nim zanikła. Jak podają legendy, znaleziono go przypadkowo w 525 r., w trakcie naprawy murów. Sława odnalezionego wizerunku bardzo szybko rozeszła się po całym wschodnim chrześcijaństwie. Mieszkańcy Edessy tak wielką czcią darzyli cudowny obraz, że nawet Arabowie, po zdobyciu miasta w 639 r., nie zakazali jego kultu.
Żyjący w X w. cesarz bizantyjski Roman Lekapanos nie mógł się pogodzić z tym, że tak ważna dla chrześcijan relikwia znajduje się w rękach niewiernych. Postanowił odzyskać ją za wszelką cenę. Pomimo nacisków dyplomatycznych, muzułmanie nie byli chętni do oddania Mandylionu. Dopiero po oblężeniu miasta emir Edessy zgodził się wydać go cesarzowi. W tryumfalnym pochodzie wizerunek został przeniesiony do Konstantynopola, gdzie 15 sierpnia 944 r. został złożony w blacherneńskim sanktuarium, tuż obok szaty Matki Boskiej.
W Edessie ani w Konstantynopolu nikt nie odkrył tajemnicy Mandylionu. Niektórzy historycy sądzą jednak, że przynajmniej królowie Edessy i cesarze bizantyńscy wiedzieli, iż Mandylion to coś więcej niż tylko wizerunek twarzy. Ale jak było naprawdę?
W Konstantynopolu Całun był przechowywany do XIII w. W 1204 r. czwarta wyprawa krzyżowa, zorganizowana z inicjatywy papieża Innocentego III, zamiast realizować misję oswobodzenia Ziemi Świętej wybrała sobie łatwiejszy cel: krzyżowcy skierowali się na chrześcijański Konstantynopol i dwukrotnie zdobyli miasto. W trakcie tych burzliwych wydarzeń Całun zaginął. Jedynym wyraźnie udokumentowanym śladem jego losów jest list do papieża Innocentego III, z prośbą o interwencję w sprawie grabieży relikwii. Jego autor, Teodor Anioł, bratanek zdetronizowanego przez krzyżowców cesarza, wskazał na Ateny jako miejsce, gdzie grabieżcy ukryli Całun. Według niektórych historyków, mógł on być tam wywieziony przez Othona de la Roche, jednego z przywódców czwartej wyprawy krzyżowej. To on właśnie okupował sanktuarium Matki Bożej Blacherneńskiej, gdzie po raz ostatni Całun był widziany. Po zawłaszczeniu relikwii Othon udał się do Grecji. Tam otrzymał w lenno Attykę i Beocję oraz tytuł księcia Aten. Tutaj trop się urywa...
Całun pojawił się ponownie w XIV w., we Francji. Jego właścicielem okazał się Gotfryd I de Charny, najznamienitszy rycerz tego kraju. Trudno jest dzisiaj dociec, jak stał się właścicielem tak cennej relikwii. Jedna z hipotez mówi, że wszedł w jego posiadanie, żeniąc się z wnuczką Othona de la Roche. Sam Gotfryd nigdy nie wyjawił, jakim sposobem Całun znalazł się w jego rękach. Być może wiedział, w jak niegodny sposób zdobył go Othon de la Roche i wolał zataić prawdę o jego pochodzeniu? To są jednak tylko domysły. Pewne jest natomiast, że Gotfryd ufundował w swojej rodzinnej miejscowości Lirey kolegiatę, w której — jak sądzą historycy — chciał wystawić Całun na widok publiczny. Chciał, ale nie zdążył. Cztery miesiące po konsekracji kolegiaty zginął w bitwie pod Poitiers w 1356 r., zasłaniając króla Jana Dobrego własną piersią.
Pierwsze wystawienia Całunu zorganizowała żona Gotfryda. Nie czyniła tego bynajmniej z głębokich pobudek religijnych. Mąż pozostawił ją z dzieckiem bez środków do życia, na jej utrzymaniu pozostawało także sześciu kanoników. Liczyła więc, że pokazy relikwii pozwolą jej podreperować sytuację finansową. Od pierwszego wystawienia, w maju 1356 r., kolegiata bardzo szybko stała się celem licznych i tłumnych pielgrzymek. Czczono w niej, jak mówiono, „Całun Chrystusowy”. Jednakże ok. 1370 r. miejscowy biskup Henri de Poitiers zabronił kanonikom wystawiania płótna. Dopiero dziewięć lat później Gotfryd II de Charny, syn Gotfryda I, uzyskał na to pozwolenie od legata papieskiego. Nie na długo. Kolejny biskup Pierre d'Arcis poczuł się urażony, że nie zapytano go o pozwolenie, chociaż Lirey należy do jego diecezji. Wzburzony, zabronił pokazów Całunu, a kanonikom, którzy podważali jego decyzję, zagroził ekskomuniką. Ci odwołali się do Klemensa VII. W 1390 r. papież rozwiązał problem: wydał trzy bulle, w których nakazał Pierre'owi d'Arcis wieczyste milczenie w tej sprawie, a kanonikom przywrócił prawo do publicznych wystawień Całunu.
Po śmierci Gotfryda II Całun znalazł się na stałe pod opieką kanoników. Nastały jednak niespokojne czasy, w Europie trwała wojna stuletnia, w okolicach Lirey zaczęły krążyć bandy złodziei. Kanonicy zdecydowali się oddać Całun pod opiekę córki Gotfryda II, Małgorzaty. Rodowy zamek w Monford był tak dobrze strzeżony, że mnisi mogli być spokojni o los Całunu. Relikwia miała powrócić do kolegiaty, kiedy tylko nastaną spokojniejsze czasy. Ale Małgorzata wcale nie miała zamiaru oddać Całunu. Po śmierci męża udała się w podróż po Europie, zabierając ze sobą relikwię. Wędrowała z miasta do miasta, organizując spektakularne pokazy Całunu. Kanonicy wielokrotnie wnosili sprawę do sądów, domagając się zwrotu pamiątki. Bezskutecznie. W 1453 r., po tajnych rozmowach, Małgorzata sprzedała Całun księciu Ludwikowi Sabaudzkiemu. Ten ułagodził kanoników obietnicą corocznej renty, której nigdy się nie doczekali.
Poprzez Ludwika Sabaudzkiego Całun trafił do książęcej kaplicy w Chambery. Na cześć wystawianej relikwii kaplicę nazwano „Świętą Kaplicą Świętego Całunu” i od tej pory żałobnej tkaninie nadawano miano „Święty Całun”. Książę sabaudzki i jego następcy wystawiali Całun w całym regionie Sabaudii (pd.-wsch. Francja), gdzie zmierzały liczne pielgrzymki, nawet z krańców Europy. W czasie wystawień zdarzały się cuda i uzdrowienia. W 1506 r. papież Juliusz II ustanowił nabożeństwo i święto Całunu, które do dziś jest obchodzone lokalnie 4 maja.
W 1561 r. jeden z potomków Ludwika Sabaudzkiego książę Emmanuel Philibert, przeniósł relikwię do nowej stolicy państwa sabaudzkiego, Turynu. Tak zakończyła się wędrówka Całunu. Ostatnie ważne wydarzenie w tej historii przypada na 1983 r. Król Hubert II Sabaudzki przekazał Całun na własność Watykanowi, bo — jak wspomina jego córka — był przekonany, że „tylko papież ze swoją władzą duchowną może godnie strzec tej najważniejszej dla świata chrześcijańskiego Relikwi”.
źródła:Z. Ziółkowski, Spór o Całun Turyński. Relikwia Męki Pańskiej w świetle najnowszych badań, Warszawa 1993
I. Wilson, Całun Turyński, Kraków 1983
P. Baima Bollone, Całun Turyński. 101 pytań i odpowiedzi, Kraków 2002
A. Marion, A. Courage, Caun Turyski. Nowe odkrycia nauki, Kraków 2000
opr. aw/aw