O wojennej komunii w Białymstoku
Stara, czarno-biała, trochę już pożółkła fotografia z charakterystycznymi krawędziami w "ząbki. Na zdjęciu 8- letni chłopiec ubrany w biały, komunijny garniturek, trzymający w lewej ręce świecę; najwyraźniej bardzo przejęty rolą.
Na drugiej fotografii grupa dzieci otacza siedzącego księdza. Dziewczynki w białych sukienkach, z kokardami we włosach. Chłopcy w białych ubrankach. Wszyscy trzymają w rękach świece. Są poważni i skupieni.
Można by potraktować te zdjęcia jako zwykłe komunijne pamiątki, jakich powstały i wciąż powstają tysiące, gdyby nie napis na odwrocie - "1 lipca 1943 r.".
Ten przejęty chłopiec z pierwszej fotografii to ja - Tadeusz Cimoszuk. Los sprawił, że do Komunii Świętej przystępowałem niemal w samym środku wojny. Mimo to, a może właśnie dlatego - wspominam tamte chwile z rozrzewnieniem.
Uroczystość Pierwszej Komunii miała odbyć się w kościele farnym. Do sakramentu przygotowywały nas Siostry Szarytki. Byliśmy podzieleni na kilka grup, które o wyznaczonej porze stawiały się w "starym" kościele. Siostry uczyły nas katechizmu "na pamięć". W tamtych czasach nie było polskich szkół, toteż wielu przystępujących do Komunii nie umiało czytać. Te umiejętność posiedli jedynie ci, którzy potajemnie spotykali się z nauczycielami.
Lekcje w kościele były dla nas wielkim świętem. Nie pamiętam, aby ktokolwiek się spóźnił, choć komunikacja miejska nie działała, a wielu z nas mieszkało na odległych krańcach Białegostoku. Na lekcjach siedzieliśmy w całkowitej ciszy, chłonąc każde słowo wypowiadane przez nasze nauczycielki. Siostry, oprócz wiedzy religijnej, przemycały także pewne treści patriotyczne: opowiadały o naszych bohaterach narodowych, świętach itp.
Pamiętam, że bardzo przeżywaliśmy egzamin przedkomunijny. Egzaminatorzy byli bardzo wymagający. Nie było taryfy ulgowej ze względu na ciężkie czasy, toteż nie wszyscy zdawali w pierwszym terminie.
W moim domu przygotowania szły pełną parą. Od kilku tygodni krawcowa szyła biały garnitur. Wujek zafundował mi białe pantofle na obstalunek. Reszta rodziny kupowała dodatki. W tamtych czasach taki strój to był prawdziwy luksus, zwłaszcza że wychowywała mnie tylko matka.
I wreszcie wielkie święto - 1 lipca 1943 roku. Do kościoła idę piechotą. Droga z mojego ówczesnego domu, przy Sienkiewicza 93, do "fary" zajmowała mi zwykle pół godziny. W swoim białym garniturku czuję się jak w mundurze. Paraduję więc z dumnie uniesioną głową odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami Niemców. Mijam jednostkę Wehrmachtu stacjonującą w budynku obecnego Szpitala Miejskiego; potem posterunek żandarmerii za Białą. Wreszcie docieram do kościoła.
W "farze" - biało i odświętnie. Mszę celebruje ksiądz dziekan A. Chodyko. Przyjęcie Komunii; kazanie; łzy matki. Wszyscy zgromadzani w świątyni czują, że uczestniczą w czymś więcej niż tylko religijnej uroczystości, tradycyjnym święcie dzieci i rodziców. Jest to także manifestacja przywiązania do tradycji narodowej, patriotyzmu, polskości. Taka, na jaką nas wtedy było stać.
Każdy z nas otrzymał pamiątkę: mały święty obrazek ze starannie wydrukowaną dedykacją. Na mojej można przeczytać: "Pamiątka Pierwszej Komunii Św., którą Tadeusz Cimoszuk przyjął z rąk X. Dziekana A. Chodyko w kościele Farnym w Białymstoku 1 lipca 1943 r." Przechowuję go do dziś jak cenną relikwię.
Po ceremonii wyszliśmy przed kościół, aby zrobić kilka pamiątkowych fotografii z księdzem Chodyko. Do dziś zachowały się cztery zdjęcia. Piąte - moje indywidualne z księdzem Dziekanem - gdzieś zaginęło.
W domu, po uroczystości nie dostałem żadnego prezentu, jak to jest teraz przyjęte. Czekał mnie skromny poczęstunek: ciasto i herbata. Pamiętam, że przez wzgląd na szczególną okazję herbata była słodzona cukrem, a nie jak zwykle sacharyną. Mój, nieprzyzwyczajony do naturalnej słodkości, żołądek zareagował silnymi mdłościami.
Po wojnie w tym samym kościele do Komunii Świętej przystępowali moi synowie: 15 maja 1971 r. - Maciej i 10 maja 1981 r. - Piotr, a 13 maja, jako trzecie pokolenie, przystąpi mój wnuk Paweł.
opr. aw/aw