Fragmenty książki brata Rogera z Taize: "Bóg może tylko kochać" (Wydawnictwo Księży Marianów 2005)
Wydawnictwo Księży Marianów 2005
ISBN 83-7119-484-6
Spis treści | |
---|---|
Czy jest coś, co sprawia, że życie staje się piękne? | |
Najprostsza ufność | 5 |
Starać się w pełni zrozumieć drugiego człowieka | 8 |
Czy rozpoznajesz drogę nadziei? | 9 |
Tajemnica obecności | |
Chrystus zjednoczony z każdą ludzką istotą | 13 |
Duch Święty, Wspomożyciel i Pocieszyciel | 16 |
Światłość w ciemności | 18 |
Ukochani odwieczną miłością | |
Bóg nas ukochał, zanim my Go pokochaliśmy | 21 |
Jego miłość jest ogniem | 26 |
Nie gaśmy ognia | 28 |
Powiew ufności | |
Wybrać miłość | 31 |
Śpiewem wysławiajmy Chrystusa, aż nas ogarnie pogodna radość | 34 |
Możemy przybliżyć się do świętości Chrystusa | 37 |
Uzdrowienie serca | |
Chrystus nikomu nie groził | 40 |
Przyjąć przebaczenie | 42 |
Wewnętrzna przemiana dokonuje się stopniowo | 45 |
Bóg nie może dać nic innego, jak tylko miłość | |
Bóg cierpi z każdym człowiekiem | 50 |
Bóg nie zsyła cierpienia | 52 |
Nieść ludziom ulgę w cierpieniu | 54 |
Cała nadzieja w komunii | |
Pojednanie bez zwłoki | 60 |
„Coraz większe koncentryczne koła” | 64 |
„Podziały między chrześcijanami muszą być uleczone” | 68 |
„Pozwólmy Bogu wymazać złą przeszłość” | 70 |
Od zwątpienia do pokornej ufności | |
Rozjaśniają się mroki duszy | 77 |
„Szukaj, a znajdziesz” | 80 |
Zdać się na Chrystusa | 83 |
Trzy listy do ludzi młodych | |
Czy widzisz przed sobą szczęście? | 86 |
Kochaj i powiedz to swoim życiem | 92 |
Bóg nie może dać nic innego, jak tylko swoją miłość | 99 |
Czy istnieje coś, co sprawia, że życie staje się piękne, coś, dzięki czemu można powiedzieć, że człowiek rozkwita, coś, co przynosi wewnętrzną radość? Tak, istnieje. Jedną z takich rzeczy jest ufność.
Czy rozumiemy, że w każdym z nas to, co najlepsze, powstaje dzięki najprostszej ufności? Nawet dziecko może się na nią zdobyć.
A jednak niektórych ludzi — niezależnie od tego, w jakim są wieku — dotykają zmartwienia, odrzucenie, śmierć najbliższych. A w ostatnich latach przyszłość wielu osób staje się tak niepewna, że tracą chęć życia.
Bóg jest dla wszystkich źródłem zaufania: On jest miłością i przebaczeniem, mieszka w samej głębi duszy każdego człowieka.
Zaufanie nie zamyka oczu na cierpienia tak wielu pokrzywdzonych na całym świecie. Ich trudne doświadczenia każą się zastanowić, jak znaleźć się pośród tych, którzy umocnieni komunią w Bogu starają się czynić ziemię bardziej przyjazną?
Zaufanie nie jest ucieczką od odpowiedzialności, pomaga wytrwać tam, gdzie różne społeczności są rozdzierane przez konflikty. Nawet w przypadku porażki pozwala iść dalej. Takie zaufanie daje zdolność do bezinteresownej miłości.
Dziś na całej ziemi jest wielu młodych ludzi, którzy starają się leczyć rany rodziny ludzkiej. Ich ufność może sprawić, że życie wokół nich stanie się piękne. Czy wiedzą, że bardzo często promienieją nadzieją?
Od jakichś czterdziestu lat razem z moimi braćmi wciąż się dziwimy, dlaczego młodzi ludzie przyjeżdżają do Taizé i jak to się dzieje, że jest ich coraz więcej?
Patrząc na tyle młodych twarzy przybyłych na nasze wzgórze nie tylko z Europy Zachodniej i Wschodniej, ale także, coraz liczniej, z innych kontynentów, rozumiemy, że przyjeżdżają z żywotnymi pytaniami, przede wszystkim z pytaniem: gdzie znaleźć sens swojego życia. Niektórzy z nich zastanawiają się: jakie wezwanie Bóg kieruje do mnie?
Z tymi, których przyjmujemy w Taizé, a także w naszych małych fraterniach, gdzie bracia mieszkają po kilku pośród najbiedniejszych w różnych częściach świata, albo podczas spotkań organizowanych w wielkich miastach, chcemy szukać, jak znowu odzyskać zapał i jak żyć Chrystusem dla innych.
Chcemy być dla tych młodych ludzi osobami, które ich wysłuchają; nie chcemy być mistrzami duchowymi. Chcemy ich słuchać, aby mogli nie tylko wyrazić swoje ograniczenia, odsłonić rany, ale także odkryć wewnętrzne dary. Aby nade wszystko zdołali przeczuć, czym jest życie w komunii z Bogiem, z Chrystusem, z Duchem Świętym.
Częściej niż dawniej zdarza się, że młodzi ludzie pytają nas: co w waszym życiu jest najpiękniejsze?
Odpowiadam bez wahania: przede wszystkim wspólna modlitwa, a w czasie modlitwy długie chwile ciszy.
A zaraz po tym: w osobistej rozmowie dostrzec ludzką istotę w całym jej wymiarze. Zobaczyć człowieka, na którym zostawia ślad zarówno dramat lub wewnętrzne rozdarcie, jak i tylko dla niego przeznaczone dary, dzięki którym życie w Bogu może doprowadzić go do pełni.
Ważne jest, by starać się zrozumieć całego człowieka raczej dzięki kilku słowom lub zachowaniom, niż na podstawie długich wyjaśnień. Nie wystarczy wysłuchać tego, co go niszczy od wewnątrz. Trzeba jeszcze poszukiwać szczególnego daru, jaki otrzymał od Boga, osi całej jego egzystencji. Jeśli ten dar, lub te dary, zostaną raz wydobyte na światło, otwierają się drogi.
Nie ma sensu zatrzymywać się przy zawikłaniach, porażkach, sprzecznościach, dla których zawsze można znaleźć tysiące uzasadnień. Kiedy to tylko możliwe, trzeba przechodzić do istotnego etapu: odkrywać wyjątkowy dar, talenty złożone w każdej ludzkiej istocie, aby nie zostały zagrzebane, ale ożyły w Bogu.
Co jest najpiękniejsze w moim życiu? Listę mogę przedłużać w nieskończoność: te rzadkie chwile, kiedy niespodziewanie uda się wyruszyć, wymknąć... wędrować, rozmawiając ulicami wielkiego miasta, gościć kogoś przy skromnym posiłku...
Czy jest w Ewangelii coś, co sprawia, że życie staje się piękne? Tak, jest. Jedną z takich rzeczy jest nadzieja. Pozwala ona pokonywać zniechęcenie, a nawet odnaleźć chęć życia.
Gdzie jest źródło nadziei? W odwadze życia komunią w Bogu. Ale czym jest komunia? Bóg pierwszy nas pokochał. Niestrudzenie nas szuka, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Jest w Ewangelii jeszcze coś, co sprawia, że życie staje się piękne — pokój serca. Mogą istnieć w człowieku skłonności, które popychają go nawet do użycia przemocy. Trzy wieki po Chrystusie, Ambroży, mieszkający w Mediolanie chrześcijanin, napisał: „Zacznijcie dzieło pokoju w sobie, abyście sami napełnieni pokojem mogli nieść go innym”. Tak, pokój w naszych sercach sprawia, że życie osób z naszego otoczenia staje się piękne.
Zaufanie, nadzieja, pokój serca czerpią z tajemniczej obecności, z obecności Chrystusa. Przez Ducha Świętego On, pokorny sercem, żyje w każdym człowieku. I daje się słyszeć Jego łagodny głos: „Czy rozpoznajesz drogę nadziei otwartą przed tobą?”.
Jakże więc nie poczuć się przynaglonym, by odpowiedzieć Chrystusowi: „Chciałbym całe życie iść za Tobą tą drogą, czy jednak znasz moje słabości?”. Swoją Ewangelią Chrystus odpowiada: „Znam twój ucisk i ubóstwo... Sądzisz, że nie masz nic lub prawie nic, by wytrwać w wierności przez całe życie. A przecież jesteś napełniony. Czym napełniony? Duchem Świętym. I Jego współczująca miłość rozjaśnia mroki twojej duszy”.
Nie mogę zapomnieć pewnego letniego wieczoru 1942 roku, kiedy jeszcze mieszkałem w Taizé sam. Siedziałem przy małym stoliku, przy którym pisałem. Była wojna. Wiedziałem, że jestem w niebezpieczeństwie z powodu uchodźców, których ukrywałem w swoim domu. Byli wśród nich Żydzi. Ciążyła mi groźba aresztowania i wywiezienia. Często przychodziła mnie przepytywać policjantka w cywilu.
Tego wieczoru, kiedy całą moją istotę ogarnął strach, wypełniła mnie pełna ufności modlitwa i powiedziałem Bogu: „Jeżeli nawet życie zostanie mi odebrane, wiem, że Ty, Boże żywy, poprowadzisz dalej to, co się tutaj zaczęło, tworzenie wspólnoty”.
Ten, kto z odważnym sercem stara się powierzyć siebie Chrystusowi i oddać Mu całe swoje życie, musi podjąć decyzję, musi pozwolić, aby rosła w nim nieskończona wdzięczność Bogu. Ona wprowadza w ducha uwielbienia.
Bóg chce naszego szczęścia... Mówi nam, żebyśmy szli od jednego odkrycia do następnego, od jednego początku do następnego.
Współczuć, nieprzerwanie współczuć trudnym doświadczeniom, tak często związanym z ludzką egzystencją. Szukać we wszystkim pokoju serca. I życie stanie się piękne... I życie będzie piękne. I tryśnie to, co niespodziewane.
***
Duchu Święty, wewnętrzna Światłości, przychodzisz i w przeoraną ziemię naszego życia składasz pokorne zaufanie do Ciebie. My także chcielibyśmy przyjąć Cię najprościej, jak ewangeliczni ubodzy.
Gdyby udało się zgłębić ludzkie serce, co znaleźlibyśmy? Zaskoczyłoby nas spostrzeżenie, że w samej głębi człowieka kryje się czekanie na obecność, milczące pragnienie komunii.
I właśnie w Ewangelii odkrywamy odpowiedź na to oczekiwanie. Święty Jan wyraził ją tymi słowami: „Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi”.
Ta światłość, to światłość zmartwychwstałego Chrystusa. Być może nie bardzo zdajemy sobie z tego sprawę, ale On jest blisko każdego człowieka.
Kim jednak jest ten Jezus Chrystus, o którym mówi Ewangelia?
Zanim zaczął się wszechświat, cała wieczność, Chrystus był w Bogu.
Z wielką pokorą przyszedł między ludzi.
Gdyby Jezus nie żył pośród nas, Bóg byłby daleki, nawet niedostępny. Ale Jezus swoim życiem pokazał, kim jest Bóg.
A dziś, zmartwychwstały, Chrystus żyje w każdym z nas przez Ducha Świętego.
Ta przejrzystość Ewangelii, długo zakryta kurzem lat, objawiła się podczas Soboru Watykańskiego II: Chrystus „zjednoczył się z każdym człowiekiem...”. Później papież Jan Paweł II doda: „... nawet jeśli nie zdaje on sobie z tego sprawy”.
Co roku podczas prywatnej audiencji pragnę uradować serce papieża Jana Pawła II, dzieląc się z nim nadzieją, jaką pomógł nam odkryć. Kiedyś udało mi się mu powiedzieć, jak bardzo jego przenikliwa intuicja — Chrystus jednoczy się z każdym człowiekiem bez wyjątku, nawet jeśli on nie zdaje sobie z tego sprawy — może ułatwić jasne rozumienie wiary na całej ziemi.
Wiele istot ludzkich nie wie, że Chrystus jest z nimi zjednoczony, i nie zna Jego pełnego miłości spojrzenia, jakim ogarnia całe ich życie. Nie wiedzą o Bogu nic, nie znają nawet Jego imienia. A przecież On trwa w komunii z każdym człowiekiem.
W podobnym duchu prawosławny teolog, Olivier Clément, pomaga nam zrozumieć, że niewidzialny Bóg dla każdego człowieka jest „jak strumień światła, pokoju i miłości”.
Podobną intuicję dostrzegliśmy z moimi braćmi w słowach sędziwego rosyjskiego biskupa prawosławnego, Serafima, który odwiedził nas w Taizé. Któregoś wieczoru do zgromadzonych w kościele młodych ludzi powiedział mocnym, jasnym głosem: „W każdej ludzkiej istocie mieszka Duch Święty”. Ponieważ był trochę głuchy, spytał na cały głos brata, który siedział obok niego: „Czy dobrze zrozumieli? W każdej ludzkiej istocie mieszka Duch Święty”.
W VII wieku Maksym Wyznawca napisał: „Nie ma człowieka, w którym nie byłoby Ducha Świętego”. Są ludzie, którzy z lektury Pisma Świętego wiedzą, że mieszka w nich Duch Święty. Są też tacy, którzy jeszcze tego nie wiedzą albo nawet nie dowiedzą się na tej ziemi, lecz odkryją to w wieczności.
Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, gdyby nie zesłał swojego Ducha Świętego, nie byłby obecny w każdym z nas. Pozostałby jedną z ważnych osobowości w historii ludzkości. Jednak nie można byłoby z Nim rozmawiać. Nie ośmielilibyśmy się Go wzywać: „Jezu Chryste, w każdej chwili szukam oparcia w Tobie; i jeśli nawet nie udaje mi się modlić, Ty sam jesteś moją modlitwą”.
Zanim Jezus opuścił uczniów, obiecał, że im pośle Ducha Świętego, Wspomożyciela i Pocieszyciela. Możemy więc odkryć: tak jak Chrystus był obecny na ziemi pośród swoich uczniów, tak przez Ducha Świętego jest dziś nadal obecny dla wszystkich ludzi.
Jego tajemnicza obecność, bardziej dostrzegalna dla jednych, ukryta dla innych, zawsze trwa. Moglibyśmy Go usłyszeć, jak mówi: „Czy nie wiesz, że jestem przy tobie i przez Ducha Świętego żyję w tobie? Nigdy cię nie opuszczę”.
Jego tajemnicza obecność jest niewidoczna dla naszych oczu. Dla wszystkich wiara pozostaje zawsze pokornym zaufaniem Chrystusowi i Duchowi Świętemu.
Dla kogoś najmniej świadomego, nie umiejącego ani czytać, ani pisać, tak samo jak dla najbardziej wykształconego, wiara jest czymś najprostszym. Rosyjski pisarz, Lew Tołstoj, opowiada, jak spacerując pewnego dnia spotkał wieśniaka i zaczął z nim rozmawiać. Wieśniak powiedział: „Ja żyję dla Boga”. W czterech słowach wyraził najgłębszą treść swojej duszy. Tołstoj pomyślał więc: „Mnie, mającemu tyle wiedzy i kultury, nie uda się znaleźć takich samych słów, jakie znalazł ten wieśniak”.
Zaufania do Boga nie przekazuje się siłą argumentów, które, chcąc przekonać za wszelką cenę, wywołują niepokój, a nawet lęk. To przede wszystkim w sercu, w głębi samego siebie, przyjmuje się wezwanie Ewangelii.
Duch Święty, gwałtowne objawienie się Bożej miłości, przenika każdą ludzką istotę, podobnie jak promień światła przeszywa ciemność nocy. Dzięki tej tajemniczej obecności Zmartwychwstały wspiera nas, wszystkim się obarcza, bierze na siebie najcięższe doświadczenia.
Może się zdarzyć, że zadziwieni taką miłością powiemy:
„To Jezus zmartwychwstały był we mnie, a przecież wcale nie odczuwałem Jego obecności. Tak często szukałem Go gdzie indziej. Tyle razy uciekałem od źródeł, które On złożył w głębi mojej istoty. Mogłem sobie odejść daleko, bardzo daleko, i błąkałem się po drogach bez wyjścia. Boża radość wydawała mi się nie do odnalezienia.
Nadeszła jednak chwila, kiedy odkryłem, że Chrystus nigdy mnie nie porzucił. Ledwie odważyłem się odezwać do Niego, a On mnie zrozumiał i już do mnie mówił. Kiedy uniosła się zasłona niepokoju, nadeszła ufność wiary i rozjaśniła mroki mojej nocy”.
Zastanawiam się czasami, dlaczego zaufanie do Chrystusa, który przychodzi rozjaśnić nasze wewnętrzne ciemności, jest dla mnie tak istotne. I rozumiem, że pochodzi to z doświadczeń mojego dzieciństwa.
W dniach poprzedzających Boże Narodzenie spędzałem dużo czasu przed żłobkiem, patrząc na Matkę Boską i nowo narodzone Dzieciątko u Jej stóp. Ten prosty obrazek wywarł wpływ na całe moje życie. Kiedyś pomógł zrozumieć, że dzięki Chrystusowi sam Bóg wszedł pomiędzy nas.
W noc Bożego Narodzenia szliśmy do kościoła. Kiedy miałem pięć czy sześć lat, mieszkaliśmy w wiosce w górach i trzeba było iść po śniegu. Ponieważ byłem najmłodszy, ojciec trzymał mnie za rękę. Mama, starszy brat i siedem sióstr szli za nami. Ojciec pokazywał mi na bezchmurnym niebie gwiazdę pasterzy, którą widzieli też trzej królowie.
Te chwile wracają do mnie, kiedy czytam w liście Apostoła Piotra: „Patrzcie na Chrystusa, który jak gwiazda świeci w nocy, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach”.
Chryste, współczująca miłości, u źródeł Twojej Ewangelii odkrywamy, że jeśli nawet w każdym z nas jest jakaś ciemność, nade wszystko w niepojęty sposób Ty jesteś w nas obecny.
„Czy kochasz mnie?” — to ostatnie pytanie, jakie zmartwychwstały Jezus zadał Piotrowi.
Zanim Jezus został zamęczony na krzyżu, Piotr trzy razy Go zdradził i był tym zupełnie załamany. Po zmartwychwstaniu Chrystus ukazał się Piotrowi. Nie potępił go za zdradę. Chrystus jest pełen współczującej miłości. Był człowiekiem. W swoim ziemskim życiu On także musiał przedzierać się przez mrok.
Do Piotra Chrystus powiedział tylko te trzy słowa: „Czy kochasz mnie?”. I Piotr odpowiedział: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Jezus powtarza drugi raz: „Czy kochasz mnie?”. Piotr znowu odpowiada: „Przecież wiesz, że Cię kocham”. Jezus nalega po raz trzeci: „Czy kochasz mnie bardziej niż ci?”. Piotr zmieszany: „Panie, Ty wiesz wszystko, wiesz, że Cię kocham”.
Dziś my także możemy Mu powiedzieć — Chryste, jeżeli spytasz nas, jak spytałeś Piotra: „Czy kochasz mnie?”, wyjąkamy naszą odpowiedź: „Chryste, Ty wiesz, kocham Cię, może nie tak, jakbym chciał, ale kocham Cię”.
Chrystus nikogo nie zmusza do miłości, sam pierwszy nas ukochał. Ubogi, trwa obok każdego z nas. Jest z nami nawet w bezowocnych wysiłkach i w kruchości naszej egzystencji. Jego miłość jest uobecnieniem wieczności.
Bóg nas ukochał, zanim my Go pokochaliśmy: nawet dziecku udaje się zrozumieć tę ewangeliczną prawdę. Któregoś dnia w kościele dziewięcioletni chłopiec przyszedł się pożegnać, wyjeżdżał po tygodniu spędzonym w Taizé. Lubił uczestniczyć w naszej wspólnej modlitwie. Przeżył już odrzucenie: jego ojciec opuścił rodzinę. Napisałem dla niego te słowa: „Bóg ukochał cię, zanim ty Go pokochałeś, On ufa ci głęboko”. Są to słowa trochę za trudne dla dziecka. Może babcia mu je wytłumaczy. Może sam je zrozumie, bo trudne doświadczenia dały mu przedwczesną dojrzałość.
Bóg nas ukochał, zanim my Go pokochaliśmy: myślę, że zrozumiałem to, kiedy jeszcze byłem dzieckiem i w naszej rodzinie czytaliśmy historię klasztoru Port-Royal-des-Champs.
Letnimi popołudniami zbieraliśmy się na wspólne głośne czytanie. Wśród lektur, do których często wracaliśmy, były fragmenty historii Port-Royal, napisanej przez Sainte-Beuve'a. To historia wspólnoty cysterek, które w XVII wieku żyły niedaleko Paryża.
W 1602 roku zmarłą matkę przełożoną zastąpiła Angélique Arnauld, córka paryskiego adwokata. Zgodnie ze zwyczajem tamtej epoki, jej dziadek interweniował, aby mimo młodego wieku powierzyć jej tę funkcję. Wbrew swojej woli została ona w klasztorze i wiele lat przeżyła w ogromnym wewnętrznym niepokoju.
Sainte-Beuve opowiada, że któregoś dnia, kiedy młoda matka przełożona miała siedemnaście lat, przyjechał do klasztoru ksiądz, który wygłosił do sióstr naukę. Ten ksiądz znany był z powikłanego życia, tym razem jednak wyraził w przejrzystych słowach całą miłość Boga, jego niewyczerpaną, bezgraniczną dobroć. Te słowa dokonały nawrócenia w młodej Angélique Arnauld: „Bóg dotknął mnie tak bardzo, że od tej chwili poczułam się bardziej szczęśliwa, że jestem zakonnicą, niż wcześniej, kiedy uważałam się za nieszczęśliwą, ponieważ nią jestem”.
Wracając więc do źródeł swego powołania, wprowadziła ona w życie wspólnoty klasztornej tak głębokie zmiany, że powoli klasztor zaczął oddziaływać na świat zewnętrzny. Właśnie do tej wspólnoty wstąpiła siostra Blaise'a Pascala. Przyjeżdżali tam również mężczyźni na krótszy lub dłuższy czas modlitwy i studiów; nazywano ich „Panami z Port-Royal”.
Moja mama tak bardzo ceniła ten okres w historii Port-Royal-des-Champs, że na swoim małym biurku postawiła portret matki Angélique Arnauld mówiąc: „To moja niewidzialna przyjaciółka”.
Mnie natomiast bardzo pociągało odkrycie, jak wiele zdołało dokonać kilka kobiet żyjących we wspólnocie. Obok naszego domu rósł wielki, rozłożysty cis. Któregoś dnia, miałem jakieś szesnaście lat, stanąłem pod tym drzewem i powiedziałem: „Skoro kilka kobiet swoją przejrzystą odpowiedzią na powołanie zakonne i oddaniem swego życia dla Chrystusa tak mocno promieniowało Ewangelią, to czy nie mogłoby tego dokonać kilku mężczyzn żyjących we wspólnocie?”.
Myślę, że od tego czasu nie opuszczała mnie ta intuicja: życie wspólnoty może stać się znakiem, że Bóg jest miłością i tylko miłością. Stopniowo rosła we mnie pewność, że istotne jest stworzenie wspólnoty mężczyzn, gotowych oddać całe swoje życie i dążących do tego, by się rozumieć i zawsze sobie przebaczać: wspólnoty, dla któ- rej najważniejsze byłyby dobroć serca i prostota.
Gdybyśmy wiedzieli, że szczęście jest możliwe nawet w godzinach ciemności...
Wybieranie prostoty — prostoty serca, prostoty życia — daje szczęście.
Aby życie było piękne, niekoniecznie potrzeba niezwykłych zdolności lub wielkich udogodnień: szczęście jest w pokornym dawaniu siebie.
Kiedy prostota łączy się głęboko z dobrocią serca, przestrzeń nadziei wokół siebie może tworzyć nawet ktoś, kto posiada bardzo niewiele.
Tak, Bóg pragnie naszego szczęścia! Nigdy jednak nie wzywa do bierności, obojętności na cierpienia innych ludzi. Wręcz przeciwnie: Bóg zachęca, byśmy stawali się twórcami, byśmy umieli tworzyć nawet w chwilach prób.
Naszym życiem nie kieruje przypadek ani ślepe przeznaczenie. Wcale nie! Nasze życie nabiera sensu, kiedy staje się nade wszystko żarliwą odpowiedzią na Boże wezwanie.
Jak jednak rozpoznać to wezwanie i odkryć, czego Bóg od nas oczekuje?
Bóg oczekuje, że będziemy odblaskiem Jego obecności, że będziemy nieść ewangeliczną nadzieję.
Ten, kto odpowiada na to wezwanie, nie zapomina o swoich słabościach, dlatego zachowuje w sercu słowa Chrystusa: „Nie bój się, wierz tylko!”.
Są osoby, które dostrzegają — może nawet nie od razu bardzo wyraźnie — że Boże wezwanie jest dla nich powołaniem na całe życie.
Duch Święty ma dość siły, by wspierać „tak” wypowiedziane na całe życie. Czy nie złożył już w ludzkim sercu pragnienia wieczności i nieskończoności?
Niezależnie od wieku, w Nim można odnaleźć zapał i powtarzać sobie: „Miej serce odważne i idź dalej!”
I oto dzięki swojej tajemniczej obecności Duch Święty przemienia nasze serca, jednych szybko, innych prawie niedostrzegalnie. To, co było ciemne a nawet niepokojące, rozjaśnia się.
„Tak” wypowiedziane z pełnym zaufaniem może wnosić wiele jasności aż do końca naszego życia.
Jesteśmy wezwani, by złożyć dar z siebie samych, ale nie przychodzi nam to łatwo. Chrystus rozumie nasze wewnętrzne opory. Pokonując je, okazujemy Mu swoją miłość.
Wsłuchując się uważnie w Boże wezwanie pojmujemy, że Ewangelia zachęca nas do podejmowania odpowiedzialnych zadań, by łagodzić ludzkie cierpienia.
Spojrzenia niewinnych, twarze bardzo wielu ubogich na całej ziemi zmuszają do zastanowienia: jak dzielić się nadzieją z tymi, którzy są jej zupełnie pozbawieni?
I słowa Chrystusa w Ewangelii dają przejrzystą odpowiedź: „Wszystko, co czynicie jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie czynicie”.
Bóg nie może dawać niczego innego, jak tylko miłość, i nigdy nie zsyła cierpienia. Bóg nie jest twórcą zła, nie chce ani udręki człowieka, ani wojen, ani klęsk żywiołowych, ani tragicznych wypadków. Dzieli ból wszystkich, którzy przechodzą ciężkie próby, i daje nam siły, byśmy nieśli pociechę cierpiącym.
Bóg pragnie naszego szczęścia: gdzie jednak źródło tej nadziei? Jest ono w komunii z Bogiem, żyjącym w samym centrum duszy każdego człowieka.
Czy możemy zrozumieć, co otrzymaliśmy? Nadejdzie dzień, kiedy ogarnie nas tajemnica komunii z Bogiem. Sięgnie ona tego, co w nas jedyne i najbardziej wewnętrzne w samej głębi naszej istoty.
Bóg jest Duchem, choć jest obecny, pozostaje niewidzialny. Żyje w nas zawsze: tak w chwilach ciemności, jak i wówczas, kiedy wszystko jaśnieje światłem.
Jest w nas otchłań czegoś, co nieznane, albo wszechogarniające poczucie winy, przychodzące nie wiadomo skąd? Bóg nikomu nie grozi, a przebaczenie, którym wypełnia nasze życie, leczy duszę.
Jak Bóg, który jest miłością, mógłby narzucać się, odwołując się do gróźb? Czyżby Bóg mógł być tyranem?
Jeśli osaczają nas wątpliwości, są one czasem tylko chwilami niedowierzania, niczym więcej. Panowanie nad swoimi myślami pomaga wytrwać, kiedy pokusy ciągną nas w różne strony.
Pojawia się poczucie, że Bóg jest daleko, jakby wewnętrzny obraz zacierał się na chwilę? Pamiętajmy, że Bóg nigdy nas nie opuszcza.
Duch Święty nigdy nie zostawia naszej duszy: nawet w chwili śmierci trwa komunia z Bogiem. Kiedy wiemy, że Bóg zawsze nas przygarnia, Jego miłość staje się źródłem pełnego pokoju zaufania.
Nasza modlitwa jest czymś bardzo prostym. Może jest tylko ubogim westchnieniem? Bóg potrafi nas usłyszeć. I nie zapominajmy, że w sercu każdego człowieka modli się sam Duch Święty.
Trwanie w ciszy w obecności Boga już jest wewnętrzną gotowością i otwiera drogę kontemplacji.
Czy widzisz przed sobą szczęście? Tak, Bóg pragnie naszego szczęścia!... i szczęście jest w pokornym dawaniu siebie.
Ten list, tłumaczony na ponad 50 języków, został opublikowany w roku 2001 z okazji Europejskiego Spotkania Młodych w Barcelonie. Był on czytany i rozważany w ciągu całego tego roku podczas spotkań młodych odbywających się tydzień po tygodniu w Taizé.
Dziś, mocniej niż kiedykolwiek, podnosi się wołanie, by torować drogi zaufania nawet przez mroczne godziny ludzkości. Czy słyszymy to wołanie?
Są ludzie, którzy składając siebie w darze, świadczą o tym, że istota ludzka nie jest skazana na rozpacz. Czy należymy do nich?
Narody ziemi mają coraz głębszą świadomość, że najbardziej naglącą potrzebą jest niesienie pomocy ofiarom wciąż rozszerzającego się ubóstwa. To jedno z fundamentalnych zadań, które koniecznie należy podjąć, by możliwy był pokój na ziemi.
Brak równowagi między bogactwem zgromadzonym przez nielicznych i ubóstwem bardzo wielu jest jednym z najpoważniejszych problemów naszych czasów. Czy zrobimy wszystko, żeby światowa ekonomia zdołała go rozwiązać?
Ani nieszczęścia, ani niesprawiedliwość ubóstwa nie pochodzą od Boga: Bóg nie może dać nic innego, jak tylko swoją miłość.
Kiedy odkrywamy, że Bóg patrzy na każdą ludzką istotę z niezmierną czułością i głęboką, współczującą miłością, stajemy zadziwieni.
A kiedy rozumiemy, że Bóg nas kocha i że kocha każdego człowieka, nawet najbardziej opuszczonego, serce otwiera się na innych. Z większą uwagą dostrzegamy godność osoby ludzkiej i zastanawiamy się: jak przygotować drogi zaufania na ziemi.
Chociaż czasami jesteśmy zupełnie bezradni, czyż nie zostaliśmy powołani, by swoim życiem przekazywać tajemnicę nadziei tym, wśród których żyjemy?
Nasze zaufanie do Boga można rozpoznać wtedy, kiedy wyrażamy je przez najprostszy dar z siebie samych, wiara, która kształtuje nasze życie, staje się wówczas wiarygodna i zrozumiała dla innych.
Boża obecność jest tchnieniem ogarniającym cały świat, jest strumieniem miłości, światłości i pokoju na ziemi.
Ożywiani tym tchnieniem możemy żyć w komunii z innymi i urzeczywistniać nadzieję na pokój w rodzinie ludzkiej... I niech ta nadzieja i ten pokój promienieją wokół nas!
Przez Ducha Świętego Bóg przenika nas do głębi, wie, że chcielibyśmy odpowiedzieć na wołanie Jego miłości. Możemy więc Go pytać: „Jak odkryć, czego ode mnie oczekujesz? Moje serce niepokoi się: jak rozpoznać Twoje wezwanie?”
W wewnętrznej ciszy może pojawić się taka odpowiedź: „Odważ się oddać swoje życie dla innych, tu znajdziesz sens swojego istnienia”.
I któregoś dnia odpowiemy Bogu:
„Mijały dni, a ja nie odpowiadałem na Twoje wezwanie. Doszedłem nawet do tego, że pytałem siebie: czy naprawdę potrzebuję Boga? Wahania i wątpliwości odciągnęły mnie daleko od Ciebie.
A przecież nawet wtedy, kiedy trzymałem się z dala od Ciebie, Ty na mnie czekałeś. Czułem się porzucony, a Ty byłeś bardzo blisko mnie.
Dzień po dniu odnawiasz we mnie spontaniczne pragnienie, by wytrwać w powiedzianym Chrystusowi «tak». Twoje rozumiejące spojrzenie sprawia, że możliwe staje się «tak», które będzie mnie niosło aż do ostatniego tchnienia”.
By zachować wierność przez całe życie, potrzeba nieustannej czujności.
W ciągu całej egzystencji Duch Święty przenika nasze wewnętrzne noce i stopniowo przemienia się cała nasza istota.
W świecie, w którym nowe technologie przyczyniają się do nieznanego nigdy przedtem rozwoju, istotne jest, by nie negować podstaw życia wewnętrznego: współczującej miłości, prostoty serca i życia, pokornego zaufania Bogu, pogodnej radości...
Ewangelia budzi w nas współczującą miłość i nieskończoną dobroć serca. Nie ma w nich naiwności, ale mogą potrzebować wytężonej uwagi. Prowadzą do odkrycia: staranie się o to, by nieść szczęście innym, uwalnia nas od nas samych.
Spojrzenie miłości pozwala rozpoznać głęboko ukryte piękno duszy ludzkiej.
Prostota serca i życia oddala nas od krętych dróg, na których mogłyby zabłądzić nasze kroki.
Tym, co w Ewangelii przemawia najmocniej, jest przebaczenie, to, które Bóg nam daje, i to, które mamy okazywać sobie nawzajem. Nawet przygnieciony i poniewierany, Jezus Chrystus nikomu nie groził — przebaczał. Zmartwychwstały, nie przestaje obdarzać wolnością przebaczenia.
Zamiarem Boga nie jest karanie.
Swoim przebaczeniem usuwa to, co zraniło nasze serca, czasem jeszcze w dzieciństwie lub w młodości.
Powierzyć Mu wszystko, nawet niepokój. I wtedy wiemy, że jesteśmy kochani, pokrzepieni, uleczeni.
Chrystus w Ewangelii nigdy nie zachęca do smutku albo przygnębienia. Przeciwnie, sprawia, że można spokojnie się cieszyć a nawet rozradować w Duchu Świętym.
Młody Afrykanin, który spędził rok w Taizé, opowiadał, jak po ciężkich doświadczeniach powoli odkrywał radość. Kiedy miał siedem lat, jego ojciec został zabity. I matka musiała uciekać bardzo daleko. Ten chłopiec mówił:
„Chciałem odnaleźć miłość rodzicielską, której brakowało mi od dzieciństwa. Szukałem więc wewnętrznej radości z nadzieją, że w niej znajdę siłę w cierpieniu. Dało mi to zdolność pokonania samotności, jakiej zaznałem w dzieciństwie. Zrozumiałem, jak ważna jest radość, żeby odmienić więzi, które na co dzień łączą nas z innymi, i żeby zaznać wewnętrznego pokoju”.
Do wnętrza każdego człowieka Bóg tchnął duszę. Jest ona niewidzialna, tak jak niewidzialny jest Bóg. To w niej rodzi się pragnienie komunii z Bogiem.
Jak jednak urzeczywistniać taką komunię? Można spotkać Boga naprawdę, w mo- dlitwie, niezależnie od tego, czy modlimy się słowami, czy w milczeniu.
Nic nie zbliża do Boga tak bardzo, jak wspólna modlitwa podtrzymywana pięknym śpiewem.
Pokój serca przychodzi, kiedy rozumiemy, że śmierć nie kładzie kresu komunii z Bogiem. Śmierć nie prowadzi w nicość, przeciwnie, otwiera przejście do życia wiecznego, gdzie Bóg przyjmie naszą duszę na zawsze.
Jeśli nawet są w nas wątpliwości, zarówno w dniach spokoju, jak i w chwilach pustki, obecny jest w nas Duch Święty.
Czyż nie jesteśmy ewangelicznymi ubogimi? Nasza pokorna wiara wystarczy, by Go przyjąć. I już samo pragnienie Jego obecności przywraca życie naszym duszom, tak na ziemi, jak i w wieczności.
List ten został napisany w roku 2002 z okazji Europejskiego Spotkania Młodych w Budapeszcie.
W nowych pokoleniach na całym świecie wiele osób zastanawia się i zadaje sobie pytania: czy jest dla nas jakaś nadzieja na przyszłość? Jak od niepokoju przejść do zaufania?
Są kraje, gdzie ład społeczny został zachwiany. Wobec stale rozszerzającej się biedy przyszłość ludzkości jest niepewna. Wiele dzieci cierpi, a częste zrywanie więzi uczuciowych rani serca.
Czy jednak nie dostrzegamy niepodważalnych znaków nadziei, pojawiających się nawet w najbardziej niespokojnych miejscach dzisiejszego świata?
Żeby nie ustać w drodze, dobrze jest pamiętać: Ewangelia niesie wielką nadzieję i w niej możemy odnaleźć radość duszy.
Ewangeliczna nadzieja jest jak fala światła, która nagle przenika nasze głębie. Bez niej chęć życia mogłaby zagasnąć.
Gdzie jest źródło tej nadziei? W Bogu, który nie może dać nic innego jak tylko swoją miłość, i który niestrudzenie nas szuka.
Nadzieja odnawia się, kiedy z pokorą powierzamy siebie Bogu.
Wypełnia nas wewnętrzna siła, taka sama dla wszystkich. Tą siłą jest Duch Święty, który szepcze w naszych sercach: „Z całą prostotą powierz siebie Bogu, wystarczy do tego twoja niewielka wiara”.
Kim jest Duch Święty? Jest Kimś, kogo Jezus obiecał nam w Ewangelii: „Nigdy nie zostawię was samych, przez Ducha Świętego zawsze będę z wami, On będzie dla was wsparciem i Pocieszycielem”.
Nawet wtedy, kiedy wydaje się nam, że jesteśmy sami, Duch Święty jest przy nas. Jest obecny w sposób niewidzialny, a przecież nigdy nas nie opuszcza.
I powoli rozumiemy, że w życiu człowieka najistotniejsza jest ufna miłość.
Zaufanie jest czymś najskromniejszym i najprostszym, a zarazem czymś najbardziej podstawowym.
Kiedy kochamy z ufnością, udaje nam się dawać szczęście naszym bliskim i trwamy w komunii z tymi, którzy żyli przed nami i czekają na nas w Bożej wieczności.
Kiedy czasem nachodzą nas wątpliwości, pamiętajmy, że wątpienie i zaufanie, jak mrok i światło, mogą współistnieć w naszym życiu.
Przede wszystkim chcielibyśmy pamiętać kojące słowa Chrystusa: „Nie bójcie się. Niech się nie trwoży serce wasze”.
Okazuje się więc, że wiara nie jest efektem jakiegoś wysiłku, jest darem Boga. To Bóg sprawia, że dzień po dniu możemy pozbywać się wątpliwości, by Jemu zaufać.
Bóg nie może nie kochać, więc Jego współczująca miłość jest źródłem. I nadejdzie dzień, kiedy będziemy mogli powiedzieć: „Boże miłosierdzia, gdybyśmy nawet mieli wiarę, która góry przenosi, czym bylibyśmy bez Twojej miłości? Tak, Twoja miłość do każdego z nas trwa zawsze”.
Jednym z najjaśniejszych przejawów Bożej miłości jest przebaczenie.
Kiedy i my przebaczamy, nasze życie także stopniowo się przemienia.
Odnajdując w przebaczeniu radość, widzimy, że zanika surowość, z jaką traktujemy innych ludzi. Jakże ważne jest, aby surowość ustępowała miejsca bezmiernej dobroci.
Jeszcze przed narodzeniem Chrystusa pewien wierzący człowiek tak to wyraził: „Porzuć swój smutek, pozwól, aby Bóg prowadził cię do radości”.
Ta radość leczy ukryte rany duszy. Ona jest w przejrzystej, kojącej miłości. Trzeba przeżywać ją całym sobą, by wybuchła z wielką siłą.
Jest dziś wielu, którzy pragną żyć z ufnością i nadzieją.
W człowieku może pojawiać się skłonność do przemocy. Aby na ziemi rosło zaufanie, trzeba zaczynać od siebie: żyć z pojednaniem w sercu, zachowywać pokój z ludźmi w swoim otoczeniu.
Przygotowujemy pokój na ziemi, kiedy każdy z nas odważy się zapytać samego siebie: czy jestem zdecydowany na to, by starać się o pokój w swym wnętrzu, o bezinteresowność w życiu? Nawet jeśli mam bardzo niewiele, czy mogę tam, gdzie żyję, być zaczynem zaufania, okazując innym coraz większą wyrozumiałość?
Czy spokojnie trwając przed Bogiem będziemy nieść pokój tam, gdzie wybuchają spory?
Kiedy młodzi ludzie decydują się wprowadzać pokój w swoje życie, niosą nadzieję, której światło rozprzestrzenia się coraz dalej i dalej.
W tym momencie historii Ewangelia wzywa nas, by kochać i mówić o tym swoimi czynami. To przede wszystkim nasze życie sprawia, że w naszym otoczeniu wiara budzi zaufanie.
Ta prawda dotyczy również Kościoła, tej tajemnicy komunii, jaką jest Ciało Chrystusa. Wiarygodność, często tracona, może się odrodzić, kiedy Kościół żyje zaufaniem, przebaczeniem, współczuciem i kiedy przygarnia z radością i prostotą. Wtedy zdoła przekazać żywą nadzieję.
Kiedy nasza osobista modlitwa wydaje się uboga, a nasze słowa niezręczne, nie zatrzymujmy się w drodze.
Czy jednym z głębokich pragnień naszych dusz nie jest życie w komunii z Bogiem?
Mieszkający w Afryce trzy wieki po Chrystusie człowiek Boży, który miał na imię Augustyn, pisał: „Pragnienie, którym przyzywamy Boga, już jest modlitwą. Jeśli chcesz modlić się bez przerwy, nie przestawaj pragnąć...”.
Wielka prostota serca podtrzymuje modlitwę kontemplacyjną. Prostota jest źródłem radości. Pozwala zdać się na Boga i nie stawiać oporu, kiedy On przyciąga nas do siebie.
Bóg, który pozostaje niewidzialny, nie zawsze mówi językiem słów. Kiedy żyjemy w komunii z Nim, w ciszy podsuwa nam intuicje.
Cisza w modlitwie wydaje się niczym. A przecież w tej ciszy Duch Święty może sprawić, że przyjmiemy Bożą radość, która dotyka samej głębi duszy.
W modlitwie pełnej prostoty wielu ludzi nagle rozumie, że Bóg ich wzywa. Co mówi?
Bóg spodziewa się, że zrobimy wszystko, by nieść radość i pokój.
Czy posłuchamy Boga, gdy zabrzmią w nas Jego słowa: „Nie zatrzymuj się, nie ustawaj w drodze, niech twa dusza żyje!”.
I w końcu do nas dotrze, że zostaliśmy stworzeni po to, by zmierzać do nieskończoności, do pełni. I może się zdarzyć, że odkryjemy: czasami, właśnie w sytuacjach wymagających wysiłku, człowiek staje się w pełni sobą.
Kiedy wzajemnie się wspieramy, kiedy nie pozwalamy, żeby powstrzymywały nas przeszkody, i wiemy, skąd czerpać odwagę, by nie ustać w drodze, rozumiemy, że ten, kto odpowiada na Boże wezwanie, odnajduje radość serca, a nawet szczęście. Tak, Bóg chce naszego szczęścia.
I nagle wyłania się to, co niespodziewane. Długie, ledwo oświetlone noce są za nami. Czasem nawet droga przez ciemności, zamiast osłabiać, może nas wewnętrznie umocnić.
Ważne jest to, by podążać od odkrycia do odkrycia, przyjmować nadchodzący dzień jako Boże dzisiaj, we wszystkim szukać pokoju serca. I życie staje się piękne... tak, życie będzie piękne.
List ten został napisany w roku 2003 z okazji Europejskiego Spotkania Młodych w Paryżu.
O TAIZÉ
W sierpniu 1940 roku 25-letni brat Roger zamieszkał samotnie w Taizé. Trwała wojna, chciał więc przede wszystkim nieść pomoc ludziom w potrzebie: przyjmował uciekinierów, zwłaszcza Żydów. Myślał o założeniu wspólnoty, będącej jakby „przypowieścią o komunii”. Po dwóch latach dołączają do niego pierwsi bracia. Dziś wspólnota liczy ponad stu braci dwudziestu pięciu narodowości, którzy są katolikami lub wywodzą się z różnych tradycji protestanckich. Od końca lat pięćdziesiątych przyjeżdżają do Taizé dziesiątki tysięcy młodych ludzi ze wszystkich kontynentów. Cotygodniowe spotkania pomagają im odkryć modlitwę, zastanowić się nad źródłami wiary, szukać sensu życia, przygotować się do tego, by stawać się ludźmi zaufania i pojednania we własnych środowiskach.
Aby dowiedzieć się więcej lub zgłosić swoje uczestnictwo w spotkaniach młodych:
Communauté de Taizé 71250 Taizé, Francja Tel.: (+33) 385 50 30 04 (lub 385 50 30 30)
Fax: (+33) 385 50 30 16 e-mail: spotkania@taize.fr
opr. mg/mg