Fragmenty książki "Bóg wie, że życie bywa ciężkie"
ISBN: 978-83-60703-55-7
wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007
Nie bój się cienia — on tylko świadczy o tym, że gdzieś w pobliżu świeci światło.
Ruth E. Renkel
Jadąc niedawno autostradą przecinającą stan Nowy Jork, usłyszałam w radiu następującą historię, która rozbawiła mnie do łez:
Pewnego dnia Jim, jadąc do miasta, by załatwić kilka spraw, zabrał ze sobą swojego trzyletniego synka Josha. Żona Jima, Karen, opiekowała się ich drugim dzieckiem — kilkutygodniowym maleństwem — i musiała trochę odpocząć. Przymierzali się właśnie do małego remontu, więc Jim pojechał najpierw do marketu budowlanego, żeby zajrzeć do działu kuchni i łazienek. Chodząc z tatą po ekspozycji, Josh otwierał rozmaite szafki i szuflady z ciekawością typową dla trzylatka. W pewnej chwili Jim stracił synka z oczu. Zaczął nerwowo rozglądać się wokoło i wołać: „Josh, gdzie jesteś? Josh?”. Niedaleko usłyszał znajomy głos: „Tutaj jestem, tatusiu”.
Idąc za głosem syna, Jim w końcu znalazł go... siedzącego ze spuszczonymi spodenkami na toalecie z ekspozycji. Jego najgorsze obawy sprawdziły się, gdy Josh spojrzał na niego i z dumą oznajmił „Tatusiu, już skończyłem!”.
Jim z przerażeniem rozejrzał się dookoła. Dziękował opatrzności, że akurat nikt nie przechodził. Nie chciał karcić Josha, bo był to pierwszy raz, kiedy chłopiec postanowił samodzielnie się załatwić. Wiedział, że taką chwilę należało odpowiednio uczcić. Nie miał jednak ze sobą papieru toaletowego ani nawet chusteczek higienicznych, więc po prostu założył Joshowi spodnie, opuścił deskę wystawowej toalety i w pośpiechu wyszli ze sklepu. Wiedział, że ktoś z obsługi natknie się w pewnej chwili na niemiłą niespodziankę, ale zbytnio się wstydził, by kogoś uprzedzić.
Po powrocie Josh wbiegł do domu z radosnym okrzykiem: „Mamusiu! Poszedłem sam do ubikacji i zrobiłem kupkę!”. Karen pogratulowała synkowi, ale widząc wyraz twarzy Jima, domyśliła się, że to nie koniec historii. Była jednak gotowa poczekać, by ją poznać, ponieważ na razie trzeba było koniecznie uczcić sukces Josha — co natychmiast zrobili przy salaterce lodów czekoladowych.
Historia ta ilustruje ważną zasadę: kiedy zmagamy się z trudną sytuacją i wszystko wygląda ponuro, gdzieś zawsze przebija się promień światła. Światło to trzeba umieć dostrzec i docenić.
Przez wszystkie trudne i niesprzyjające okoliczności zawsze prześwieca światło. Czasami jego blask jest stosunkowo oczywisty. Możemy cieszyć się z celnych podań na boisku swojego życia, bo wiemy, że dzięki nim w końcu uda się nam zdobyć gola. Jesteśmy gotowi przetrwać niejeden faul, kontuzję czy spalony oraz wybaczyć ludziom ich nieczyste bądź nieudolne zagrania, jeśli tylko odpowiednio często powtarzać się będą celne podania.
W innych sytuacjach, żeby zauważyć światło, musimy włożyć niemało wysiłku, a przy poważnych trudnościach naprawdę bardzo się postarać. Chociaż wiemy, że światło w końcu rozproszy mrok, nasze serca błądzą w „widzialnej ciemności”, jak nazywa ją John Milton. Skupiamy się na walce, stracie i bólu — i choć każda z tych rzeczy niezaprzeczalnie wymaga naszej uwagi, chcąc przetrwać trudną sytuację, musimy pamiętać o tym, że światło w końcu zwycięży.
Poniższe przykłady opisują sytuacje osób, które dostrzegły światło i postanowiły za nim pójść w przekonaniu, że w końcu doprowadzi je do szczęścia:
Matka Alice powoli gasła. Straciła już prawie całkiem wzrok i słuch, a teraz stopniowo traciła również zmysł dotyku. Codziennie uskarżała się na swoje zniedołężnienie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Bóg nie chce przywrócić jej zdrowia. Ponieważ jej stan pogarszał się powoli, Alice i jej siostry miały możliwość, by stopniowo żegnać się z matką. Dla Alice był to swoisty promień światła. Wiedziała, że żal po śmierci mamy nie będzie mniejszy, ale czuła również, że łatwiej będzie pożegnać się z mamą, spędziwszy z nią wcześniej tak wiele czasu.
Caroline została zwolniona z pracy na stanowisku dyrektora prywatnej szkoły. Dochód rodziny obniżył się o połowę, a poziom wydatków pozostał bez zmian: jedna z córek studiowała, a druga chodziła do szkoły średniej. Caroline i Mark starali się maksymalnie ograniczyć wydatki, a jednocześnie Caroline szukała pracy, podejmując rozmaite dorywcze zajęcia, z których jedno w końcu przekształciło się w pełnoetatowe zatrudnienie. Mark widział promień światła w wielu aspektach tej niełatwej sytuacji. Nowa praca Caroline była znacznie mniej stresująca, a jednocześnie dawała jej możliwość sprawdzenia się poza sferą edukacyjną. Oboje przekonali się szybko, że nawyk oszczędzania nabyty w okresie trudności finansowych przyniesie całej rodzinie długotrwałe korzyści.
Jennifer spotykała się z Jasonem przez siedem lat, lecz w końcu postanowiła z nim zerwać. Dwa ostatnie lata były szczególnie burzliwe, ale jednocześnie pozwoliły się jej ostatecznie przekonać, że Jason nie jest dla niej właściwym partnerem. Nabrała wiary w siebie oraz nadziei na stworzenie lepszego życia dla siebie i swojej córeczki Tori. Pomimo bólu związanego z rozstaniem, Jennifer czerpała otuchę ze świadomości, że Jason, nie będąc wprawdzie biologicznym ojcem Tori, był dla niej jak tatuś, od kiedy tylko pojawił się w ich życiu. Wiedziała, że będzie nadal kochał Tori, starał się zaspokoić jej potrzeby i myślał o jej szczęściu.
Promień światła, który rozprasza otaczający nas mrok, trzeba nie tylko umieć dostrzec i uchwycić, ale również odpowiednio docenić i uczcić. Karen, Jim i Josh przygotowali uroczysty deser. Mark ma zwyczaj brać głęboki oddech i odmawiać dziękczynną modlitwę z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Te „świąteczne” akcenty mogą być proste i osobiste jak moment cichego namysłu lub wyszukane jak uroczysty obiad lub kosz kwiatów.
Uroczyste skupienie na świetle rozpraszającym mrok codziennych trudności pomaga zrozumieć ich przejściową naturę. Przeciwności to swoisty „objazd”, który na jakiś czas zmusza nas do zjechania z obranej trasy, by jednak w końcu znów nas do niej doprowadzić — i to bliżej celu. Trudny może być okres lub moment, ale nie stan istnienia. Cienie tworzą się tylko w pobliżu światła.
Szczęścia nie należy mylić z przyjemnością,
często bowiem wymaga ono walki,
wytrwałości i wysiłku.
George Sheehan
Filozof Søren Kierkegaard napisał: „Racjź ma filozofia, mówiąc, će ćycie moćna zrozumieę, patrząc nań tylko wstecz. Nie wolno przy tym zapominać, że żyć jednak trzeba naprzód”. Przypomnij sobie jeden z ciemnych okresów we własnym życiu i postaraj się dostrzec w nim pierwszy promyk światła, który stopniowo rozpraszał mrok, aż do nastania pełni dnia. Możesz zauważyć: „Gdyby nie doszło do .................., nie doszłoby również do ..................., a to z kolei nie doprowadziłoby do ..................” i tak dalej. Ćwiczenie to możesz zilustrować w formie linii lub wykresu.
Zapisz w pamiętniku swoje myśli na temat poniższych pytań lub spędź chwilę, rozmyślając nad nimi:
o W jaki sposób twoje życie stało się lepsze dzięki trudnościom, które cię spotkały?
o Czy uważasz, że twoje życie stanie się lepsze dzięki trudnościom, których doświadczasz obecnie? W jaki sposób?
o Jak świętujesz chwile zwycięstwa? Podaj przykład.
Która historia z twojego życia mogłaby stanowić zwieńczenie tego rozdziału? Opisz, jak pośród ciemności udało ci się dostrzec światło, uchwycić się go i docenić je.
Regularnie myśl o „promieniach”, które rozświetlają twoje codzienne zmagania. Procesowi temu można nadać postać rytuału:
o Znajdź lub wyznacz sobie miejsce do rozmyślań i udekoruj je przedmiotami, które są dla ciebie ważne. Przygotuj dużą świecę i kilka mniejszych (np. podgrzewaczy do herbaty).
o Zapal dużą świecę. Zastanów się, co będzie symbolizować (np. Bożą Obecność lub ciebie).
o Pomyśl o trudnościach, z którymi właśnie się zmagasz lub które ostatnio udało ci się przetrwać. W czym przejawiały się promienie światła wśród otaczającej cię ciemności? Może był to kontakt z przyjacielem, poczucie osiągnięcia ważnego celu lub istotna decyzja? Na znak każdego wspomnienia zapal małą świeczkę od płomienia dużej świecy, odmawiając jednocześnie dziękczynną modlitwę.
Zapalaj regularnie „świecę na trudne chwile”. Ustaw ją na honorowym miejscu i zapalaj, by przypominała ci o świetle rozpraszającym mrok przeciwności.
Często na tym świecie radości
to tylko cienie smutków.
Henry Ward Beecher
Dary z wypadku
Było to przerażające przeżycie. W drodze na pierwsze w roku spotkanie na uczelni mój samochód staranowała ciężarówka, wjeżdżając na skrzyżowanie na czerwonym świetle z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę. Pędziła wprost w moje drzwi, jednak w ostatnim ułamku sekundy kierowca zdołał zrobić unik, uderzając w przedni błotnik mojego auta. Wskutek potężnego uderzenia mój samochód stanął w płomieniach. Ponieważ jednak drzwi ocalały, zdołałam je otworzyć i wydostać się na zewnątrz. To, że żyję, to prawdziwy cud.
Wielu znajomych śmiało się później z mojej reakcji zaraz po wypadku. Impet uderzenia rzucił mnie na fotel pasażera, a kiedy trochę doszłam do siebie, zrobiłam trzy rzeczy. Po pierwsze podziękowałam Bogu za ocalenie mi życia i za to, że nie zostałam poważnie ranna. Następnie zadzwoniłam do męża, żeby mu powiedzieć o tym, co się stało, i poprosić o pomoc. Na samym końcu wybrałam numer alarmowy, żeby wezwać policję i pogotowie ratunkowe. Zareagowałam instynktownie, ale moje działania odzwierciedlały życiowe priorytety: Bóg, rodzina, a dopiero potem inne rzeczy. To niesamowite, ile dowiadujemy się o samych sobie w trudnych chwilach.
Poza kolejnością podejmowanych przeze mnie działań pamiętam jeszcze kilka rzeczy związanych z wypadkiem. Nigdy nie zapomnę przerażenia w oczach kierowcy ciężarówki taranującej mój samochód. Gdy na ułamek sekundy nasze spojrzenia skrzyżowały się, zobaczyłam w nich paniczny strach. Co ciekawe, w moich wspomnieniach nie zachował się żaden dźwięk. Zdrowy rozsądek każe sądzić, że tak potężnemu uderzeniu musiał towarzyszyć pisk opon na jezdni i łoskot blachy składającej się w harmonijkę. W mojej pamięci zdarzenia te jednak przebiegają w zupełnej ciszy. Być może zdolność pamięci do selektywnej rejestracji dramatycznych wydarzeń to kolejny dar od Boga? Chociaż prawdopodobnie zawsze będę umiała odtworzyć w pamięci obraz wypadku, przypomina on na szczęście niemy film.
Najlepiej jednak pamiętam jedynego świadka wypadku. Był wstrząśnięty przebiegiem kolizji. Towarzyszył mi cały czas, troszcząc się o moje bezpieczeństwo. Obawiał się, że samochód może wybuchnąć, więc pomógł mi wydostać się z niego i odejść na bezpieczną odległość. Rozmawiał z policjantami i zapisał swój numer telefonu na kartce, którą wcisnął mi do ręki, gdy wsiadałam do karetki. Pomyślałam wtedy, że jest to chyba jeden z aniołów, o których niekiedy słyszy się lub czyta w książkach. Był dla mnie źródłem wielkiej pociechy w tych niezmiernie stresujących chwilach.
Wypadek przyniósł przynajmniej jeden pozytywny skutek. Podczas kilkutygodniowego zwolnienia, na które mnie wysłano, udało im się przeczytać wszystkie wiadomości e-mailowe, które zazwyczaj przenoszę do folderu „na później”. Siedząc w domu, posiniaczona i w kołnierzu ortopedycznym, natknęłam się na ogłoszenie dotyczące konferencji w Bostonie, której tematyka doskonale wpisywała się w przedsięwzięcie, o którym marzyłam od lat: wdrożenie na uniwersytecie programu pomocy rodzinie. Odtąd wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dzięki temu, o czym dowiedziałam się na konferencji, oraz podjętym w jej następstwie działaniom, mój uniwersytet w tym roku uruchamia program oferujący pomoc medyczną i prawną rodzicom będącym w potrzebie lub wychowującym niepełnosprawne dzieci. Wszystko to pewnie nie doszłoby do skutku, gdyby nie mój wypadek.
W ostatnich miesiącach wielokrotnie rozmyślałam nad Bożą dobrocią i nad tym, jak wiele rzeczy dzieje się poza naszą wiedzą i kontrolą. Oto historia mojego życia: Boża ręka panuje nad wszystkim, pozwalając mi nie tylko przechodzić zwycięsko przez trudne doświadczenia, lecz również docierać do miejsc, których inaczej nie byłabym w stanie odkryć.
Chociaż sam wypadek był ogromnie stresujący i mógł się skończyć tragicznie, nieoczekiwanie i paradoksalnie przyniósł pozytywne rezultaty. Kosztował mnie oczywiście niemało energii emocjonalnej i psychicznej, ale choć czasami bywam zniechęcona, promyk światła nigdy nie gaśnie. Najczęściej towarzyszy mi po prostu głęboka wdzięczność za to, że żyję. Mogę kontynuować wszystkie codzienne rytuały, z których składa się moje życie. W dalszym ciągu pracuję wśród rodzin, wykładam, chodzę do kościoła, biorę udział w planowaniu ślubu i wesela córki, sadzę bratki w ogródku i utrzymuję kontakt z najbliższymi. Mogę słuchać głosów swoich dzieci i przytulać się do kochającego męża. Wszystko to traktuję jako dar łaskawego Boga. Wszystko to jest światłem jaśniejącym w ciemności i powodem do świętowania.
Susan jest psychologiem klinicznym i internistą oraz wykładowcą uniwersyteckim. Wraz z mężem Danem i dwójką dorosłych dzieci mieszka w Knoxville w stanie Tennessee.
Światło to zaledwie cień Boga.
Sir Thomas Browne
Udało mi się!
„Mamo, czy mogę dzisiaj zostać u babci? — pytała często moja mała siostrzenica Jacklyn — Będziemy bawić się lalkami Barbie!”. Kochająca babcia poświęcała jej całą swoją uwagę, a Jacklyn uwielbiała jej kolekcję zabawek. Babcia mieszkała po drugiej stronie ulicy, więc rodzice Jacklyn wiedzieli, że w razie potrzeby mogą po prostu przyjść i zabrać córeczkę. „Oczywiście, kochanie, możesz zostać u babci. Jeśli jednak dojdziesz do wniosku, że wolisz spać w domu, ja albo tatuś przyjdziemy po ciebie”. Zadowolona Jacklyn brała swoje lalki i skrzynkę z akcesoriami, po czym machając rodzicom, mówiła: „Pa pa, kocham was”.
Za każdym razem gdy Jacklyn próbowała zostać u babci, wszystko było dobrze, dopóki nie nadszedł wieczór. Przebierała się w pidżamę i kładła do łóżka obok babci. Rozmawiały, śpiewały i opowiadały sobie rozmaite historie. W pewnej chwili jednak dziewczynka stwierdzała: „Tęsknię za mamusią i tatusiem!” — i plany na wieczór musiały ulec zmianie. W końcu zaczynała płakać, a około jedenastej prosiła, żeby odprowadzić ją do domu. Wtedy babcia dzwoniła do rodziców, a jedno z nich przychodziło, by odebrać córeczkę.
Podobna sytuacja powtarzała się kilkakrotnie i wiedzieliśmy, że Jacklyn jest sobą rozczarowana. Z całej siły pragnęła przezwyciężyć strach i zdobyć się na odrobinę samodzielności. Raz po raz próbowała, ale bez skutku.
Pewnego dnia pięcioletnia Jacklyn znów zaplanowała dzień z babcią. Jak zwykle bawiły się razem lalkami. Jak zwykle przygotowała się do spania. Jak zwykle położyła się z babcią do łóżka, rozmawiały, śpiewały i opowiadały sobie historie. Zaczęła nawet swoją zwykłą piosenkę: „Tęsknię za mamusią i tatusiem”, ale wtedy coś się wydarzyło. Jacklyn zasnęła. Gdy się obudziła, był już ranek.
Tamtego poranka odebrałam telefon od bardzo podekscytowanej dziewczynki: „Ciociu Marilyn, udało mi się! Naprawdę! Zostałam u babci przez całą noc! Nie prosiłam nawet, żeby odprowadzić mnie do domu! Zasnęłam, a kiedy otworzyłam oczy, było już jasno!”. Była niesamowicie dumna z siebie i pełna radości typowej tylko dla pięciolatków. W końcu pokonała dręczący ją od dawna strach. Nic dziwnego, że promieniała dumą i radością.
Tego samego dnia, w którym Jacklyn zrobiła milowy krok, ja również skończyłam ważny projekt. Nie sądziłam, że kiedykolwiek mi się to uda. Zabrało mi to wiele miesięcy, kosztowało mnóstwo energii i wymagało pomocy wielu przyjaciół i znajomych. Byłam wyczerpana, ale jednocześnie szczęśliwa, że mam już wszystko za sobą. Wreszcie miałam czas, by zająć się tym, co od dawna pozostawało niezałatwione. Kiedy więc Jacklyn zadzwoniła, by podzielić się ze mną swoją radością, mogłam bez trudu utożsamić się z jej poczuciem zwycięstwa nad przeciwnościami. Jednocześnie jednak byłam odrobinę zazdrosna. Przecież właśnie udało mi się dokonać czegoś wielkiego — podobnie jak jej. Miałam więc chyba prawo, by odczuwać podobną dumę i radość.
Odłożyłam słuchawkę i podeszłam do biurka, na którym spoczywał owoc mojej wielomiesięcznej pracy. Podniosłam go z dumą i pomyślałam, że prezentuje się wspaniale. Przypomniałam sobie długą drogę, którą przebyłam. Pomyślałam o trudnych chwilach oraz o tym, ile radości sprawiła mi realizacja tego zadania. Zatrzymałam się na chwilę nad zachętą i pomocą, jakiej udzielili mi przyjaciele i znajomi. Wzięłam efekt swojej pracy do salonu i umieściłam w widocznym miejscu. Następnie odsunęłam się o krok i powiedziałam — sobie, Jacklyn, całemu światu — „Udało mi się! Naprawdę!”.
Uderz w dzwon, który jeszcze potrafi bić.
zapomnij o doskonałej ofierze.
Wszystko jest spękane,
A przez pęknięcia przedziera się światło.
Leonard Cohen
opr. aw/aw