Niektórzy z nas powołani są do kapłaństwa lub życia zakonnego. Inni - do małżeństwa. Są jednak i tacy, którzy wezwani są przez Boga do życia „w pojedynkę”, ale nie znaczy to, że mają być samotni
Woda występuje w trzech stanach skupienia. Mózg najszybciej wizualizuje nam ją w postaci ciekłej. Drugie skojarzenie to postać stała – lód. Trzecia postać, para, jest najbardziej nieoczywista, jednak to ten sam związek chemiczny – H2O. Są też trzy rodzaje powołania – małżeństwo i kapłaństwo, to oczywiste, oraz trzecie, które niczym para nam ulatuje – powołanie do bycia samemu.
Kwestia relacji
Należy na wstępie rozróżnić bycie samemu od bycia samotnym. Są to dwa znacznie od siebie oddalone sformułowania. Poczucie samotności, jako czynnik społeczny, jest jedną z wielu przyczyn depresji, plagi dzisiejszych czasów. Człowiek samotny nie ma relacji z kimkolwiek. Dzieje się tak przede wszystkim w aglomeracjach miejskich, gdzie życie w biegu napędza tę spiralę. Przyjęło się powiedzenie, że „człowiek jest stworzeniem stadnym”. Wyjątkiem są osoby, które z własnego wyboru trwają w odosobnieniu – pustelnicy, którzy są bardzo blisko Boga, czy mnisi w klasztorach zamkniętych, którzy żyją we wspólnotach zakonnych.
Są wśród nas osoby – każdy ma kogoś takiego w kręgu znajomych – które regularnie słyszą od swoich bliskich słowa typu: „kiedy ty się wreszcie ożenisz?” albo „co ty, czekasz na księcia na białym koniu?”. Są to osoby, które, być może, codziennie dokonują wyboru trzeciego rodzaju powołania – do bycia samemu. Może są one właśnie wspomnianą we wstępie parą, trzecim stanem skupienia, tym najmniej oczywistym i najczęściej zapominanym? O osobach bez męża czy żony, na które kiedyś mówiło się dość niemiło „stara panna”, „stary kawaler”, można myśleć nieświadomie lub stereotypowo, że w jakimś związku im nie wyszło, została w sercu zadra, że nie mają powodzenia u płci przeciwnej. Bezżenność nie musi być jednak skutkiem jakiegoś życiowego fiaska, a świadomym wyborem człowieka. Zapytasz, Drogi Czytelniku, kto mądry chciałby żyć w samotności… Słuszne jest to pytanie, a odpowiedź, która nie daje jednak pełnego wyjaśnienia, znajdziemy w samej Biblii: „Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane. Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!” (Mt 19, 12).
A może… małżeństwo?
Małżeństwo może być w pewien sposób porównywane do kapłaństwa. Małżonkowie służą sobie nawzajem, jedno jest odpowiedzialne za zbawienie drugiego. Kapłan jest – na wzór samego Chrystusa – poślubiony z Kościołem, którego ma być duszpasterzem i w którym ma zwyczajnie współpracować ze świeckimi dla dobra np. parafii. Bycie „singlem” jest tu natomiast postawione niejako obok. Ma jednak jedną cechę, która łączy wszystkie trzy stany – czystość. Małżonkowie dochowują czystości małżeńskiej, charakteryzującej się zachowaniem dobrych obyczajów oraz wierności. Kapłani i osoby życia konsekrowanego są wezwani do życia w czystości poprzez zachowanie celibatu. Tak jak osoby żyjące samemu.
Można pomyśleć, co jest zapewne zrozumiałe i zgodne z rzeczywistością, że życie w pojedynkę jest trudne. Wymaga samodyscypliny, by nie stać się zgorzkniałym i pracującym tylko na własny rachunek i by nie hołdować jedynie własnym przyjemnościom, ale wyjść naprzeciw potrzebom ludzi, którym można poświęcić czas, np. pomagając jako wolontariusz w DPS-ach, przytułkach czy hospicjach, bo w tego typu instytucjach jest wielka przestrzeń do zagospodarowania. Chwała za to tym, którzy nie posiadając własnej rodziny, szukają dla siebie „rodzin”, w których mogą czuć się potrzebni i kochani. Bo ciężko jest w każdym stanie. Mąż czy żona, kapłan czy osoba bezżenna mają swoje chwile radości, ale też i smutków. Każdy przeżywa wielokrotnie w swoim życiu siedem lat obfitości, ale i siedem lat niedostatku. Ważne, by być wiernym swojej życiowej drodze, bo jak wskazuje powiedzenie: „po drugiej stronie ulicy trawa jest zawsze bardziej zielona”.
Nikt jednak nie zostaje zbawiony w samotności. Począwszy od tego, że sam Chrystus otoczony był ludźmi, żył w społeczeństwie od narodzenia, w którym towarzyszyli mu Maryja z Józefem, pasterze, mędrcy, aż do samej śmierci, gdzie oprócz niego na Golgocie ukrzyżowanych zostało jeszcze dwóch innych. Tak samo człowiek, który jest „singlem”, nie powinien żyć tylko dla siebie, ale służyć swoimi talentami, swoim czasem dobru wspólnemu, budując Kościół.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 1 | styczeń-marzec 2023