Piękne człowieczeństwo

"O wychowaniu i formacji". Tom IV spuścizny Sługi Bożego o. Ignacego Posadzego /fragmenty/



Piękne człowieczeństwo
wybór i opr. ks. Bogusław Kozioł TChr
Ignacy Posadzy TChr
Dzieła. Tom IV.
O wychowaniu i formacji.
ISBN: 978-8-36295-921-1

Czwarty tom serii wydawniczej obejmujący spuściznę Sługi Bożego o. Ignacego Posadzego. Zawiera konferencje i przemówienia oraz listy okrężne i korespondencję na temat wychowania i formacji duchowej w Towarzystwie Chrystusowym dla Polonii Zagranicznej, w tym również pisma kierowane bezpośrednio do założyciela Zgromadzenia, Sługi Bożego kard. Augusta Hlonda, Prymasa Polski. Obszerny tom uzupełniają indeksy rzeczowy i osobowy, pozwalające na sprawne odszukanie tematów lub osób występujących w tekstach.
Wybrane fragmenty:

PIĘKNE CZŁOWIECZEŃSTWO

[Konferencja wygłoszona prawdopodobnie
do kleryków na rozpoczęcie Wielkiego Postu 1954 r.]
Źródło: Archiwum Postulatora,
Acta P. Ignatii Posadzy SChr. Konferencje.
Vol. XIV — Wychowanie, s. 79-84

Ecce nunc tempus acceptabile, ecce nunc dies salutis [Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia (2 Kor 6,2b)].

Nastał czas Wielkiego Postu, czas pokuty i wejścia w siebie. Wpatrujmy się w Chrystusa Cierpiącego. Stoi przed nami zakrwawiony, płaszczem szkarłatnym nakryty, z trzciną w ręku. Sprawdzają się na Nim słowa proroka, który Go oglądał przez zasłonę wieków. „Od stopy nóg aż do wierzchołka głowy nie masz w Nim zdrowia... Robak, a nie człowiek” [(por. Iz 1,6; Ps 22,7)]. Kiedy Chrystus w swoim uniżeniu tak stoi na krużganku twierdzy Antonii, Piłat wskazuje na Niego ręką i wypowiada te znamienne słowa: Ecce Homo [Oto Człowiek]. U stóp Chrystusa umęczonego przystańmy na chwilkę. Zastanówmy się nad sobą, co należy w sobie poprawić, co odnowić. Wszak zakonnik potrzebuje nieustannie odnowy.

Urbs in monte posita [Miasto na górze położone (por. Mt 5,14)], lux mundi [światło świata (por. Mt 5,14)], sal terrae [sól ziemi (por. Mt 5,13)]. „Bądźcie naśladowcami moimi, jakom ja jest naśladowcą Chrystusa” [(1 Kor 11,1)].

Na Zachodzie [ukazały się] trzy głośne książki: Henri de Lubac Méditation sur l'Église, Pfliegler Priesterliche Existenz, o. Congar La vraie et fausse réforme. O. Congar twierdzi, że prawdziwa reforma K[ościoła] dokonuje się w głębi dusz. I nasza reforma, nasze odnowienie ma się dokonać od wewnątrz, w najgłębszych tajnikach naszego człowieczeństwa.

Rozpoczęliście pracę nad samowychowaniem. O co chodzi w tej pracy? Ukształtować w sobie najczystsze człowieczeństwo. Na to człowieczeństwo dopiero nakłada się druga warstwa — chrześcijańskość, a następnie zakonność. Jest to niejako budowa piramidalna. Podstawową warstwą tej piramidy to człowieczeństwo. Jestem jednym z dwu i pół miliarda ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo Boże. Przy drugiej warstwie piramida się zwęża. Jestem jednym z 800 milionów chrześcijan. U szczytu piramida jeszcze więcej się zwęża. Jestem jednym z 90 tysięcy zakonników, tych wybrańców Bożych, przeznaczonych do wielkiego posłannictwa.

„Frontem do człowieka” — Takie hasło rozbrzmiewa dziś po świecie. A więc frontem do człowieka, którym ja jestem, a więc frontem do mojego człowieczeństwa. Znamienny i wymowny tytuł nadał znany niemiecki konwertyta z judaizmu, lekarz i pisarz — Alfred Döblin: Unsere Sorge ist der Mensch — Naszą troską jest człowiek. W tych kilku słowach kryje się jądro problemu — „naszą troską — człowiek”. Nie znaczy to bynajmniej, że chodzi tylko o innych, przeciwnie, pierwszorzędną troską to człowiek w każdym z nas.

„Jestem za mało człowiekiem”. Jedynie takie zdanie jako wynik analizy własnego wnętrza może prowadzić do przebudowy struktury osobowości. Jest rzeczą jasną, że dolne warstwy naszego „ja” możemy rozwijać wyłącznie w oparciu o pełne człowieczeństwo.

Jakim jestem człowiekiem? Każdy w mniej lub więcej jasny sposób potrafi sobie sprecyzować odpowiedź na to podstawowe pytanie. Będzie to oczywiście równoznaczne z przyznaniem się do wszelkich błędów i pomyłek popełnionych na tym polu. Śmieszną jest bowiem rzeczą dążenie do świętości, a równocześnie bezmyślnie przyglądać się rozpadowi swego człowieczeństwa. Najpierw ono, a potem wszystko inne, choćby coś najświętszego. Bóg stworzył mnie człowiekiem na obraz i podobieństwo swoje. A zatem będę przede wszystkim szlachetnym, dobrym człowiekiem, bo przez to odpowiem najlepiej intencjom Stwórcy.

Człowieczeństwo to fundament tej niebosiężnej piramidy. Jeżeli fundament będzie miał rysy i wyrwy, to w chwilach burzy cała piramida się zawali i upadek jej będzie bardzo wielki. Trzeba więc systematycznie tępić w swoim człowieczeństwie to, co nie jest zgodnym z obrazem człowieka stworzonego na podobieństwo Boże. Co może być za zakonnik, jeżeli człowiek w tym zakonniku kłamie, jest złośliwy, dokucza i sprawia przykrość innym, jeżeli nie ma w nim charakteru, nie ma zwykłej ludzkiej uczciwości. Może być zakonnik z wypaczonym człowieczeństwem — zakonnik — mały człowieczek lub zupełnie odczłowieczony, czyli zbrutalizowany. Zwierzę zamiast człowieka. Zdemonizowany, służący jako narzędzie w rękach szatana.

Czym człowiek mógłby być? Czym konkretnie jesteśmy, uwydatni się w całej pełni wówczas, gdy uwagę zwrócimy na to, czym człowiek mógłby być. Człowieczeństwo należy do doczesności. Stąd też tak ważną rolę w jego rozwoju odgrywa świat. Kto wie, czy wszystko nie zależy od właściwego ustosunkowania się doń.

Jeden z mistrzów współczesnych przestrzega: „Świat nie istnieje tylko po to, nawet nie w pierwszym rzędzie, aby się zeń korzystało, względnie używało. Jest on raczej areną etycznych dążeń”. Takie pojmowanie świata wyróżnia pełnego człowieka od innych. Uważać się więc będziemy nie za użytkowników korzystających z dóbr, lecz za bojowników walczących o dobro. Dla nas świat to arena walki, a nie świat wygodnego sybarytyzmu. Prawdziwy człowiek nie przyjmuje biernie wydarzeń, lecz sam nieustannie wkracza czynnie w życie. Kształtuje je według swoich założeń etycznych i światopoglądowych. W prawdziwym człowieku nie ma bierności, lecz jest aktywny dynamizm, który go zmusza do walki o to, co przeżywa, o to, co uważa za swoją misję i posłannictwo.

Takim prawdziwym człowiekiem był Abraham Lincoln, prezydent Stanów Zjednoczonych. Nienawidząc niewolnictwa, nie wahał się wypowiedzieć mu walki, chociaż doprowadziło to do wojny domowej. Za jego niezłomność dosięgła go kula skrytobójcy.

Takim wspaniałym człowiekiem był Mahatma Gandhi. Swoje życie, życie skromnego prawnika hinduskiego, rzucił na szalę sprawy wyzwolenia i zjednoczenia Indii. Nie był żadnym nadczłowiekiem. Był tylko pełnym człowiekiem, który każde słowo i czyn wypełniał swoją osobowością. Pobudził tym właśnie Indie do życia. Zmusił Anglików do opuszczenia bogatego dominium. I chyba nie był to przypadek, że i jego dosięgła kula fanatycznego nacjonalisty hinduskiego. Za co? Za to, że chciał iść drogą środkową, nie zbaczając ani na prawo, ani na lewo. Za to, że całymi dniami głodował, aby nie dopuścić do rozruchów między Hindustanem a Pakistanem.

Pełny człowiek jest niezłomny w swej ideowej postawie. Nie zna zakłamania, fałszu, podstępu, intryganctwa i innych matactw, z których korzysta człowiek przeciętny i małowartościowy. Dlatego też cechuje go bezmiar odwagi cywilnej. Dlatego też nie lęka się i nie uchodzi przed złem, lecz mocuje się z nim i przezwycięża. Takim był Demostenes. Wiemy, jak się nauczył mówić. Nie lękał się stanąć na ateńskich mównicach i głosić swoich słynnych „filipik”. Nie on sam zresztą, ale długie szeregi owych Greków czy Rzymian dawały świadectwo temu, co może niezłomny, nieugięty i nieustraszony duch ludzki.

Czym może być człowiek? Miłośnikiem prawdy lub też „małym człowieczkiem”, który korzysta tam, gdzie może, z małych kłamstw, drobnych życiowych fałszerstw. Taki człowiek to człowiek guma. Znęca się nad słabym. Liże stopy silniejszego jak ów sługa przeniewierczy z Ewangelii.

Hetman Żółkiewski poszedł zginąć pod Cecorą, bo umiłował prawość. Nie mógł patrzeć na szlachtę, która batożąc chłopów, umiała tak przymilnie czepiać się „klamki magnatów”.

Przypatrzmy się sobie uważnie. Czy mamy odwagę mówić zawsze i tylko prawdę? Czy nie zmieniamy przed nikim swej postawy duchowej? Czy życie jest dla nas areną etycznych dążeń?

Zżera człowieka współczesnego tęsknota za tym, co czyste i dobre, ale na tej tęsknocie poprzestaje, nie idzie dalej, bo to kosztuje i wymaga wysiłku. Staje przed tym i owym zwodnicza pokusa łatwizny na drodze do pełnego człowieczeństwa. Nie wolno przed nią ustąpić. Trzeba się z nią spotkać oko w oko i przezwyciężyć ją za wszelką cenę. Być pasożytem to rzecz łatwa. Być bojownikiem i zwyciężać to kosztuje. Jedna rzecz jest pewna. Przyszłość należy do tych, którzy mają silną wolę i nie znają kompromisów.

Prof. Strumiłło przyjeżdża jako młody student do Krakowa. Rozbawiona brać studencka pociąga go w wir zabaw. Zjawia się w K[rakowie] Wincenty Lutosławski. Mówi tej młodzieży, że ad maiora nata est [do większych rzeczy jest zrodzona]. Powinna wziąć do ręki Ewangelię. Winna walczyć z namiętnościami. Głosi poczwórną abstynencję — od rozpusty, tytoniu, alkoholu i gry w karty. L[utosławski] zakłada „Eleusis” (Wyswobodzenie). Wstępują najlepsi. Wstępuje także St. Pigoń i inni. Walka trudna. Posilają się codziennie „Chlebem mocnych”. St. [Pigoń] wyjeżdża później do Anglii. Jest tam szerzycielem „Eleusis”. Po wojnie [jest] współzałożycielem Zw[iązku] H[arcerstwa] P[olskiego]. Zw[iązek] realizuje idee „Eleusis”.

Chodzi o pełne człowieczeństwo, o ukształtowanie osobowości. Pełne człowieczeństwo i prawdziwa osobowość winny się odznaczać nieprzeciętną kulturą. Nie wolno jednak zadowolić się tylko kulturą społeczno-towarzyską. Wprawdzie taka ogłada towarzyska jest potrzebna. I u zakonnika mogą pod tym względem zachodzić rażące braki, odruchy prymitywne. Byłoby rzeczą niezrozumiałą, gdyby zakonnik nie umiał zachować się przy stole. Gdyby w miejscach przeznaczonych do użytku wspólnego nie zachował porządku. Gdyby w czasie podróży czy w czasie wakacji nie pamiętał o nakazach przyzwoitości towarzyskiej. Będziemy kiedyś ambasadorami. Nasze zachowanie musi świadczyć o kulturze społeczno-towarzyskiej narodu. Inaczej ściągniemy swoim postępowaniem niechęć do narodu, do stanu zakonnego, do Tow[arzystwa]. Stawiamy sobie zapory uprzedzeń. Uniemożliwiamy sobie apostolstwo. O wiele ważniejsza jednak jest kultura wewnętrzna. Jedynie kultura wewnętrzna jest dla innych sprawdzianem pełnego człowieczeństwa. Nie jest to oczywiście żadna statyczna wartość. Do pełnej kultury wewnętrznej należy zdążać przez całe życie. Ona nie jest nigdy wystarczająca, rozwinięta, piękna i pełna. Zdobywanie jej pokazuje bowiem człowiekowi, jak bezkresnym jest duch ludzki w swoich dążnościach do dobra. Nigdy satis [dosyć], lecz zawsze amplius [więcej].

Na tą kulturę wewnętrzną człowieczeństwa składają się trzy współczynniki:

— pietyzm dla swej tajemniczej ludzkiej godności;

— pietyzm dla bliźniego jako tajemnicy nieznanego życia ludzkiego;

— pietyzm dla czegoś, co jest źródłem tych tajemnic, co wykracza poza ramy wszechświata — dla Absolutu.

Pietyzm dla swej tajemniczej ludzkiej godności

Jestem stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Bóg od wieków postanowił moje istnienie. Wyznaczył mi moje posłannictwo. Umiłował mnie już przed wiekami, jak tylko Bóg umiłować potrafi. „Miłością wieczną umiłowałem cię” [(Jr 31,3)]. Jestem mieszkaniem Trójcy Przenajświętszej. Jestem wybrańcem Bożym. Jestem dziedzicem nieba. To wszystko mnie zobowiązuje do pietyzmu dla mego człowieczeństwa. Powinienem odkrywać zaniedbane dotychczas sfery mego życia.

A jak było dotychczas? Posiadałem mało szacunku dla siebie. Cofałem się przed trudem. Wymawiałem się przed odpowiedzialnością. Wykazywałem brak cywilnej odwagi w małych sprawach codzienności. To wszystko rzuca cień na moją osobę. Wszak w takich chwilach sponiewierałem moją godność człowieczą. Człowiek nie tylko upadla się, gdy pozbawia się świadomości przez alkohol czy jakieś inne narkotyki. Upadla się, jeżeli nie kontroluje swoich słów, jeżeli nie wstydzi się nieodpowiedniego [słowa]. Jeżeli tchórzliwie podżega innych do czegokolwiek, sam chowając się za ich plecy. Przez to zdradza to, co w nim jest szlachetne i etyczne. Zdradza swoje człowieczeństwo.

Szacunek dla swej osobistej godności domaga się pełnej odpowiedzialności za każde słowo i każdy postępek. Domaga się szlachetnej odwagi, z jaką wypowiadam swoje katolickie przekonania i poglądy. Nie pozwolę nikomu na narzucanie mi czegoś przeciwnego mojej ideowej postawie. Wszelkie próby wtłaczania mi obcych mej duszy kategorii myślenia wywołać muszą we mnie sprzeciw i bunt. Nie wolno mi milczeć, gdy dostrzegam zło. Nie wolno mi go tolerować. Trzeba je piętnować, zwalczać w imię własnej godności.

Trzeba mieć też pietyzm dla drugiego człowieka

Dostrzega się w nim obcy, nieznany nam świat. Dostrzega się w nim tajemnicę, której przeniknąć niepodobna. Stąd też z wyjątkową delikatnością i taktem przesycić trzeba stosunki z współbliźnimi. „Człowiek to róża — mówi przysłowie — przechodniu, dlaczego depczesz różę?”

Postawmy sobie pytanie. Dlaczego depczemy tak często bliźniego myślą, słowem i czynem? Przecież jest to ktoś, kto posiada olbrzymie bogactwo ducha. Jest to ktoś, kto w oczach Bożych przedstawia nieskończoną wartość. Cóż mogę wiedzieć o motywach i bodźcach postępowania bliźniego? A jednak tego bliźniego krzywdzę brudną myślą, ostrym słowem, twardą uwagą. W iluż wypadkach w niezręcznych, niedelikatnych słowach czy dowcipach zamaskowana jest zwykła brutalność? Kto upoważnił nas do takiego nonszalanckiego traktowania spraw innych ludzi? Zamiast otaczać czcią jego sławę i imię, nie wahamy się atakować go, zwłaszcza wówczas, gdy jest nieobecny. Istotnie łatwy jest taki cios w plecy. Nie wymaga on ani fatygi, ani specjalnej odwagi.

Dostojewski, wielki pisarz, ale i niemniej wielki człowiek, znalazł się w pewnym towarzystwie. Ludzie ci na widok upitego zezwierzęconego człowieka wybuchli śmiechem i drwinami. Autor Braci Karamazów zareagował na to natychmiast. Powiedział znacząco: „Nie mam prawa go poniżać, bo nie mogę zajrzeć w jego duszę, a kto wie, czy nie jest ona piękniejsza od mej własnej?”.

Szacunek dla tajemnicy ukrytej w obcym człowieku zmusza do otwartego i szerokiego nań spojrzenia. Wyraża się to oczywiście w gotowości do zaopiekowania się tą „nieznaną różą”. Trzeba wyjść z siebie, z wrodzonego egocentrycznego zamknięcia. Trzeba się nastawić spontanicznie na innych. Trudno posiadać szacunek dla bliźniego, nie pomagając temu bliźniemu. A przecież w tym jedynie wyraża się ten szlachetny szacunek, który nie zna zapór i przeszkód.

W roku 1949 odbył się w Kolonii międzynarodowy zjazd fizyków, specjalistów od fizyki jądrowej. Przybył tam m.in. jeden z czołowych atomistów amerykańskich z Uniwersytetu w Princeton. Na dworcu przyjął go stary adiunkt z zakładu fizyki. „Zatroszczyłem się o jego bagaż — miał zresztą tylko jedną walizkę. Idąc tunelem, oglądam się i widzę, jak mój podopieczny, sława światowa, laureat Nobla, dźwiga jakiś ogromny toboł. Wyrzucam sobie w duchu, że marnie się spisałem, ale przecież w wagonie więcej nie widziałem. Przepraszam go i po cichu pytam, skąd taki obskurny bagaż. «O, to nic — odpowiada swobodnie — zauważyłem kobietę, która nie mogła dać sobie rady, byłem wolny, więc pomogłem jej» — i oczyma wskazuje na zabiedzoną chłopkę”.

Nie potrzeba żadnej bliższej analizy, wymowa przykładu jest zbyt jasną. Ten Amerykanin pokazał, jak wygląda pietyzm dla człowieka w praktyce. Pietyzm dla siebie samego i dla bliźniego wprowadza nas w świat tajemnic. I we mnie, i w nim pełno dziwów i to wskazuje człowiekowi na Absolut. Jakiejkolwiek człowiek będzie rasy czy wyznania, wszędzie dla niego będę miał pietyzm i szacunek. Szacunek, który nie pozwoli kpić z uczuć religijnych innych ludzi i szydzić z tego, co jest dla nich święte.

Widziałem w świątyniach hinduistycznych czy buddyjskich modlących się ludzi. Modlili się tak, jak ich rodzice nauczyli. Składali ręce do modlitwy, palili kadzidło. Był to krzyk ich dusz. Patrzyliśmy na nich nie z pogardą, ale z serdecznym współczuciem, że mają tylko cząstkę prawdy, że część prawdziwego Boga została przez nich zniekształcona. Fakt posiadania prawdy nie daje nam żadnego prawa do lekkomyślnego zrównania inaczej wierzących ze zwierzętami. A tak właśnie postępowano na niektórych misjach, szczególnie tam, gdzie do nawrócenia inspirowała nie Ewangelia, a władza państwowa. Odrażający tego przykład widzimy w postępowaniu królestwa hiszpańskiego w Południowej Ameryce. Musimy mieć szacunek nie tylko dla Boga, lecz również dla wszystkiego, co się z Bogiem łączy, co święte.

Za zdobycie pięknego człowieczeństwa zapłacić musimy wysoką cenę bezustannych ofiar, bezustannym agere contra [działaniem przeciw], bezustanną walkę ze swoją skażoną naturą. Lecz za tę cenę osiągniemy doskonałość, świętość. A o to przede wszystkim chodzi.

Prof. Jerzy Zawieyski powiedział nam: „Świat dzisiejszy tęskni za kapłaństwem w wielkim stylu. Uszanuje kapłana wszechstronnie wykształconego. Ale padnie na kolana tylko przed kapłanem świętym”.

Tej naszej pracy nad sobą towarzyszą sprzyjające okoliczności. Jest Wielki Post, czas pokuty i wejścia w siebie. W tym czasie Bóg czeka ze swoją łaską na każde nasze skinienie. Quaerite Dominum, dum inveniri potest. Invocacate eum, dum prope est [Szukajcie Pana, dopóki można Go znaleźć. Wzywajcie Go, dopóki jest blisko].

Przeżywaliście niedawno wasze rekolekcje wielkopostne. A przede wszystkim tą sprzyjającą okoliczność, że żyjemy w Roku Maryjnym. Jest to rok łaski, dobrodziejstw naszej Niebieskiej Matki. Nie ma takich szkód, których by nie można naprawić. Nie ma takich łask, których by nie można sobie uprosić. Pamiętajmy, iż Kościół, Towarzystwo liczą na nas, że po nas tyle się spodziewają. Pamiętajmy też o tym, że Bóg nie odmówi nam swojej pomocy. Wierny jest Bóg, który nas powołał do Towarzystwa Syna swego, Jezusa Chrystusa.



opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama