Grzechy główne a błogosławieństwa

Cz. I Pycha i ubóstwo w Duchu

O. Stanisław Łucarz jest jezuitą, wykłada historię filozofii starożytnej i patrystycznej w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie. Od wielu lat jest związany ze wspólnotami neokatechumenalnymi jako ich prezbiter i katechista.

Grzech jest pojęciem bardzo wieloznacznym. Lokuje się on bowiem na różnych poziomach życia duchowego, skażając je. Każdy zaś z tych poziomów inaczej się wyraża, stąd też i grzech, który je dotyka ma inny charakter. Gdy mówimy o grzechu, myślimy najczęściej o grzechach jako myślach, słowach czy uczynkach, które są przekroczeniem prawa Bożego. Z takich rzeczy się spowiadamy i być może wydaje nam się, że to wyczerpuje naszą grzeszność. Tymczasem grzech jest czymś o wiele głębszym. Pismo Święte mówi często o grzechu jako pewnej rzeczywistości, która istnieje poza myślami, słowami, czy uczynkami. Św. Paweł pisał o grzechu, który manewruje nawet prawem Bożym, który bierze podnietę z Prawa, o grzechu, „który we mnie mieszka”, dodając, że to zło, które czynię, już nie ja czynię, ale właśnie ów grzech mieszkający w moich członkach. Wszystko to brzmi bardzo tajemniczo i przypuszczam, że niewielu z nas to rozumie. Ową wieloznaczność i tajemniczość pojęcia „grzech” widać w szczególny sposób w przypadku tzw. „grzechów głównych”. Grzechy główne bowiem same w sobie nie są konkretnymi uczynkami. Wyraz temu daje tradycja chrześcijaństwa wschodniego, która nie nazywa ich grzechami, ale używa greckiego słowa logismoi, aby zaznaczyć, że nie chodzi tu o grzechy takie jak inne. (A propos chrześcijaństwo wschodnie wylicza nie siedem, ale osiem owych logismoi.) Słowo logismos oznacza roztrząsanie, rozważanie, rozumowanie, argument, powód... W żadnym słowniku greki klasycznej nie znajdziemy znaczenia grzech. To bardzo zastanawiające. Nasi bracia ze Wschodu każą nam się oderwać od typowego dla Zachodu praktycyzmu i spojrzeć w głąb, dostrzec, że pod grzechami konkretnymi, z których się spowiadamy, kryje się coś jeszcze. Zapewne i my słyszeliśmy, że grzechy główne są przyczyną grzechów konkretnych, ale na jakiej zasadzie?

Siedem grzechów głównych

Aby zrozumieć naturę grzechów głównych, a zwłaszcza pierwszego i podstawowego z nich - grzechu pychy — trzeba się cofnąć do początku i modelu wszystkich grzechów, jakim jest grzech pierworodny opisany w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju. Z braku miejsca nie możemy wdać się tu w jego dokładną analizę, stąd też skupimy się tylko na samej jego istocie. Polega ona na tym, że człowiek dał się oszukać szatanowi i to w najczulszym punkcie dotyczącym natury Boga. Szatan przekonał człowieka, że Bóg nie jest miłością, że jest zagrożeniem, rywalem człowieka oraz do tego, że jeśli człowiek zerwie układ z Bogiem i stanie na własnych nogach, sam będzie jak Bóg, sam będzie decydował o tym, co jest dobre, a co złe. Za grzechem pierworodnym stoi pierworodne kłamstwo tego, który kłamcą był od początku. Ponieważ kłamstwo to, w które człowiek uwierzył, dotyczy miłości, a miłość Boga dostępna jest jedynie przez wiarę, człowiek zamknął sobie drogę do miłości Boga, co więcej, zamknął w swym sercu drogę do Boga jako miłości. Człowiek zaś stworzony z miłości i dla miłości, nie może bez niej żyć. Życie człowieka bez miłości staje się absurdem. Słowo Boże nazywa taki stan człowieka bez ogródek - „śmiercią”. Tak żyć po prostu nie można, człowiek musi być kochany. Dlatego po odcięciu się od bezwarunkowej miłości Boga człowiek stwierdza z przerażeniem, że może być niekochany, że może być niegodny miłości. Traci grunt pod nogami, zaczyna czuć się zagrożony i to w tym, co dla niego najważniejsze. Jest to pierwsza reakcja człowieka po grzechu. Pismo Święte mówi: „poznali, że są nadzy”. Rodzi się wstyd, który w gruncie rzeczy jest lękiem o własną godność, ostatecznie o godność bycia kochanym. Poprzez ten specyficzny lęk człowiek mówi: „Nie mogą mnie pozbawić mojej godności, mojego honoru, poczucia, że jestem kimś, nie mogą mnie sprowadzić do rangi zwierzęcia”. W pewnym sensie spełnia się tu kłamliwa obietnica szatana: poprzez lęk o siebie i o swoją godność człowiek staje w centrum swojego świata, on sam dla siebie staje się najwyższą, ale jednocześnie zagrożoną wartością. Zyskuje pewne atrybuty boskości, ale nie czynią go one Bogiem, lecz bożkiem dla samego siebie. Tekst święty mówi dalej, że „zrobili sobie wtedy przepaski”. Tu rodzi się pycha jako pewna strategia ukrywania tego, o co się w nas boimy, i zdobywania ludzkiej miłości. Jej podstawą jest więc lęk o własną godność niegwarantowaną już przez bezwarunkową miłość Boga i postawienie w centrum swego świata własnego zalęknionego i obolałego ja. Tak naprawdę człowiek po grzechu pierworodnym nie ma wyboru. Czy chce, czy nie chce, musi być pyszny, bo przecież musi być kochany. Inaczej jego życie staje się bezsensowne, staje się wegetacją... Ten podstawowy lęk każe mu używać wszelkich sposobów, by zachować godność, honor, by zdobyć miłość, albo przynajmniej niektóre jej atrybuty. Pycha jest w istocie postawą wymuszania na innych takich zachowań, bym czuł się kochanym, bym był kimś dla innych. A ponieważ serce człowieka zaspokaja tylko bezwarunkowa miłość Boga, na którą drugiego człowieka nie stać, stąd też owo wymuszanie miłości, czy jej atrybutów, jest studnią bez dna. Ciągle jej za mało. Widać tu wyraźnie, jak pycha jest źródłem innych grzechów. Nie są one niczym innym jak jej strategiami do osiągnięcia celu głównego, który zawsze pozostanie nieosiągalny. Drugi człowiek przez to, że nosi w sobie Boże podobieństwo, jest obietnicą miłości bezgranicznej, ale obietnicą nigdy nie spełnioną do końca. Jest więc źródłem nadziei i frustracji jednocześnie. W tym kontekście zrozumiałym staje się słynne zdanie czołowego przedstawiciela dwudziestowiecznego egzystencjalizmu ateistycznego J. P. Sartre'a: „Drugi człowiek to piekło”.

Rodzaje pychy

Jest tyle odmian pychy, ilu ludzi na świecie. Każdy jest pyszny na swój własny sposób. Nam pycha kojarzy się zazwyczaj z chełpliwością, narzucaniem się innym, bezwzględnym wykorzystywaniem swej władzy itd. Myślimy, że pycha sprzeczna jest z kulturą. Tymczasem istnieją też bardzo kulturalne odmiany pychy, ba, nawet bardzo „pobożne”. O wiele trudniej je rozpoznać, ale przez to bywają bardziej dokuczliwe i niszczące. Analizując proces Jezusa można zobaczyć, jak wyładowała się na Nim pycha różnych grup ludzkich. On rzeczywiście wziął na siebie skutki grzechu pierworodnego, w sposób szczególny właśnie ludzką pychę. Każdy załatwił w Jego procesie jakiś swój interes: faryzeusze, saduceusze, Piłat i Herod. Nie było to wprawdzie przyjemne, ale w urządzaniu świata po swojemu każdy z nich odniósł chwilowy sukces. Faryzeusze i saduceusze wyszli tam nawet na obrońców Prawa Bożego, narodu i świątyni. Nie przypadkiem św. Piotr musiał udowadniać Żydom w dzień Pięćdziesiątnicy, że za tym wszystkim kryła się niebotyczna arogancja i pycha, której ci ludzie nawet nie byli świadomi. Zdawało im się, że działają w dobrej wierze.

Miejscem, gdzie szczególnie wyraźnie ujawniają się różne rodzaje pychy, są małe wspólnoty - zwłaszcza rodzina. Jeśli wspólnoty te funkcjonują dłużej, nie udaje się ukryć tej typowej dla pychy postawy wymuszania na innych miłości takiej, jakiej potrzebuję. Im bardziej ktoś został zraniony, tym ostrzejsze jest owo domaganie się. Najczęściej przybiera ono formę pretensji i żalów. Rzadko kto uświadamia sobie wtedy, że za tą postawą kryje się koncentracja na sobie (bycie dla siebie bożkiem) i bunt wobec konkretnej rzeczywistości, jaką dał mi Bóg. Pretensje i żale to też pewna strategia pychy i forma przemocy, aby inni, którzy chcą uważać się za dobrych i godnych miłości, przyjęli moje warunki, abym stanął w centrum ich zainteresowania. Pycha zawsze ma tę tendencję, by ograniczać wolność innych i urządzać świat na moich często nie do końca uświadomionych warunkach, zawsze też posługuje się jakąś formą przemocy od najbardziej prymitywnych form przymusu zewnętrznego i gwałtu, poprzez różnorakie intrygi, aż po wzbudzanie poczucia winy i takiego udręczenia, że drugi już nie ma wyboru i musi się ugiąć.

Szczególnym rodzajem pychy jest perfekcjonizm. To bardzo rozległa plaga pośród ludzi wrażliwych i pobożnych w ruchach religijnych i zakonach. Jeśli owa głęboka, egzystencjalna postawa pychy wynikająca ostatecznie z grzechu pierworodnego nie zostanie w człowieku jasno zidentyfikowana i rozpoznana, to dążenie do doskonałości chrześcijańskiej - dobre samo z siebie - zamienia się właśnie w perfekcjonizm. Staje się ono często nieświadomą służbą bożkowi swojego własnego „ja idealnego”, utożsamianego z wolą i oczekiwaniami Boga. Człowiek staje się wtedy zakładnikiem swej własnej pychy, której absolutnie nie widzi. Nie znosi swoich niedoskonałości, a zwłaszcza grzechów, dręcząc się ustawicznym poczuciem winy sięgającym skrupułów i stanów lękowych. Jako że sam siebie takiego kochać nie potrafi, myśli, że tym bardziej nie może kochać go Bóg. Pyszałka-perfekcjonistę nie stać na miłosierdzie wobec siebie, a to dlatego, że nie zna natury Boga i Bogu przypisuje swoją naturę i ideały. Jest to koronny dowód na bałwochwalstwo samego siebie. Człowiek w takich stanach może mieć wrażenie, że jest niezwykle pokorny, bo przecież czuje się udręczony i najgorszy ze wszystkich, ale to tylko pozór. Smutna, zgorzkniała pokora jest zawsze maską pychy.

Stare przysłowie mówi, że pycha umiera dopiero w kilka godzin po śmierci. Jest w tym sporo racji, choć i duża doza niechrześcijańskiego fatalizmu. Jest bowiem z jednej strony prawdą, że człowiek nie jest w stanie wyzwolić się z egzystencjalnej postawy pychy o własnych siłach i że ta postawa oddziaływuje na ludzi jeszcze przez jakiś czas po jego śmierci, nie jest prawdą jednak, że jest w sytuacji beznadziejnej. Jedynym lekarstwem na pychę jest głębokie doświadczenie miłości Boga w Jezusie Chrystusie, a więc dotknięcie przez Boga tego miejsca w człowieku, skąd rodzi się pycha. Bóg w Jezusie Chrystusie leczy człowieka z pychy u samego jej źródła, objawiając w Jego krzyżu i zmartwychwstaniu miłość do grzeszników: miłość do pysznego Piotra, który zaparł się Jezusa, miłość do pysznego faryzeusza Szawła, który prześladował Kościół i miał na rękach niewinną krew pierwszych chrześcijan, miłość do pysznej grzesznicy Marii Magdaleny, która szukała szczęścia w nieczystości, uwodząc innych i zapewne niszcząc małżeństwa. Tak jest i z każdym z nas. Bez Jezusa i Jego Ducha nikt nie przestanie być pysznym. Co najwyżej dopracuje się tak subtelnych form swej pychy, że nie będzie jej w stanie dostrzec. Tu właśnie, wyraźniej niż w jakimkolwiek innym aspekcie życia, okazują się prawdą słowa Jezusa: „Beze mnie nic uczynić nie możecie”.

Ubodzy w Duchu

Punktem zwrotnym w uwalnianiu się od pychy jest rozpoczęcie odkrywania swego ubóstwa duchowego. To jest ten moment, kiedy się odkrywa, że całe bogactwo, jakie się nagromadziło, jest śmieciem, gdyż służyło tylko pysze i oszukiwaniu samego siebie. Klasycznym przykładem owego zwrotu jest wyznanie św. Pawła: Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim - nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze... (Flp 3,8-9). Owi ubodzy w duchu, których Jezus nazywa błogosławionymi, to ci, którzy nie mają iluzji co do samych siebie, którzy zrzucają z siebie rajskie przepaski figowe i nie ukrywają się już przed Bogiem. Wchodzą na drogę duchowego ogołocenia. Oczywiście, droga do pełnego ubóstwa duchowego jest drogą długą i żmudną. To droga zrzucania kolejnych masek pychy, masek coraz subtelniejszych i dlatego wymaga ona pomocy Kościoła. W tradycji duchowości Zachodu nazwana jest ona via purgativa, a więc drogą oczyszczenia. Tej drodze odkrywania swego ubóstwa duchowego towarzyszy jednocześnie stopniowe odkrywanie bezwarunkowej miłości Boga do mnie jako grzesznika. Jest to, owszem, droga rozczarowań samym sobą, ale i coraz większego zadziwienia miłością Boga do mnie, przekraczającą wszelkie ludzkie wyobrażenia. Do Królestwa Niebieskiego wchodzi się przez ubóstwo w duchu, które jest inną nazwą pokory, a pokora to prawda o sobie, którą dopiero umożliwia dostrzeżenie pełnej prawdy o Bogu.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama