Dlaczego chrześcijanie nie są atrakcyjni?

Fragmenty książki "Szukając Boga by Doń się modlić", przekład - Beata Majczyna

Dlaczego chrześcijanie nie są atrakcyjni?

Tytuł oryginału - Looking for a God To Pray To. Christian Spirituality in Transition
Published by Paulist Press 997 Macarthur Boulevard Mahwah, NJ 07430 © 1994 by William Reiser
© Wydawnictwo WAM, Kraków 2002
Przekład Beata Majczyna, Redakcja Barbara Borowska
ISBN 83-7097-891-6
nihil obstat. Prowincja Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego,
ks. Adam Żak SJ, prowincjał. Kraków 17 listopada 2001 r., l.dz. 263/01



DLACZEGO CHRZEŚCIJANIE NIE SĄ ATRAKCYJNI?

W pełni uzasadniona jest postawa ludzi, gdy w dobie przemiany zwrócą się ku zaufanym instytucjom, ideom i sposobom funkcjonowania po to, by poradzić sobie z brakiem poczucia bezpieczeństwa co do tego, w jakim kierunku zmierza świat. Jeśli coś działało w przeszłości, dlaczego trzeba to naprawiać? Jeśli sposób funkcjonowania był dobry dla moich rodziców i dziadków, dlaczego nie miałby być dobry dla mnie i dla moich dzieci? Poza tym wprowadzanie zmian tam, gdzie nie są one potrzebne, powoduje jedynie zamieszanie wśród ludzi. Człowiek przyzwyczaja się do pewnego sposobu funkcjonowania, pewnego sposobu relacjonowania, do pewnego sposobu wierzenia. Słuchałem, jak dorośli katolicy skarżyli się na nieciekawy sposób głoszenia kazań i nudne liturgie eucharystyczne. Jednak wciąż wiernie biorą udział w liturgii, może dlatego, że przywykli już do chodzenia do kościoła w niedziele. W pewnym sensie rutyna tworzy zdrowy dystans w stosunku do zwykłego porządku czynności i pracy i pomaga ustabilizować ich życie w świecie, w którym pokój, ład i bezpieczeństwo gospodarcze wydają się być tak kruche. Potrzebują po prostu „rytualnej przerwy”.

Nie trzeba chyba mówić, że taka motywacja dla chodzenia do kościoła nie ma wiele wspólnego z rzeczywistym znaczeniem eucharystii. Poza tym, z własnego doświadczenia wiem, że wielu młodych ludzi nigdy nie dochodzi do momentu stwierdzenia: „To działało wystarczająco dobrze w przypadku moich rodziców i dziadków”. Powiedzą raczej: „Może to działało w przypadku moich rodziców i dziadków, lecz zupełnie nie działa w moim przypadku”. To, do czego ci młodzi ludzie tak chętnie się przyznają, staje się ważnym napomnieniem dla nas wszystkich, że dzieło Soboru Watykańskiego II wciąż pozostaje nieukończone. Nierealne byłoby przypuszczenie, że potężne zadanie unowocześnienia Kościoła mogłoby zostać zrealizowane w przeciągu dwudziestu pięciu czy trzydziestu lat. Większość wizji i nadziei zrodzonych w czasie soboru wciąż pozostaje niezrealizowana.

Do niepokojących znaków naszych czasów należy wyłonienie się spośród tradycyjnie katolickiej ludności Ameryki Środkowej i Południowej sekt o charakterze emocjonalnym, charyzmatycznym bądź zielonoświątkowym. Określam ich pojawienie się jako niepokojące, gdyż sekty te wydają się więzić ludzi swą religią zamiast ich wyzwalać, tak jak czyniłby to Jezus. Sposób przedstawiania Ewangelii nie pozwala tym biednym ludziom uświadomić sobie, że tak naprawdę są wyobcowywani ze swego własnego doświadczenia w taki sam sposób, jak uboga wdowa z historii ewangelicznej wierzyła, że jest miła Bogu poprzez ofiarowanie do świątynnej skarbony wszystkiego, co posiadała, tak jakby Bóg Izraela życzył sobie, żeby ubogie wdowy chodziły głodne. Owe grupy ewangeliczne zachęcają do „żarliwego spirytualizmu, pro­kapitalistycznej ideologii ciężkiej pracy, zdrowych obyczajów i indywidualnego rozwoju”. Według niektórych relacji w okresie posoborowym Kościół katolicki w Ameryce Łacińskiej otworzył się na sprawy teologii wyzwolenia5 i zaangażował się w preferencyjną opcję na rzecz ubogich. W odniesieniu do sytuacji w Brazylii jeden z ewangelickich pastorów zauważył, że „paradoks polega na tym, iż katolicy stworzyli opcję na rzecz ubogich, a ubodzy wybrali ewangelików”6.

Teologia wyzwolenia z pewnością spotkała się z różnorodną krytyką. Niektórzy oskarżali ją o zapędy komunistyczne i wzniecanie konfliktów klasowych; inni oskarżali ją o antyhierarchiczność, a jeszcze inni doszli do wniosku, że teologia wyzwolenia musiała być przewrotna, skoro ubodzy ostatecznie porzucają tradycję katolicką po całym tym zamieszaniu, które Kościół wzniecił wokół zagadnienia wiary czyniącej sprawiedliwość. Niektórzy twierdzą, że teologia wyzwolenia nie miała nic do zaoferowania ubogim w zakresie autentycznej chrześcijańskiej duchowości.

Można jednak jeszcze inaczej wyjaśnić to, że ubodzy są odciągani przez sekty ewangelickie: po prostu nie było wystarczającej liczby księży, aby wyjść naprzeciw potrzebom ubogich. Sekty ewangelickie mogą założyć kościół w ciągu jednej nocy w mieszkaniu, w magazynie lub opuszczonym garażu; sam widziałem, jak się to dzieje w okolicy, w której mieszkam. Tworzą się one z małych grupek rodzin, przyjaciół i sąsiadów: pobożnych, entuzjastycznych i zazwyczaj ubogich. We wspólnotach tych odnajdują wewnętrzną siłę i wsparcie społeczne, którego potrzebują, aby przeżyć.

Trudno jednak przypisać to zjawisko niepowodzeniu teologii wyzwolenia. Pojawienie się małych kościołów ewangelickich dużo bardziej odpowiada pojęciu „podstawowych wspólnot chrześcijańskich”, które zaistniały w różnych częściach Ameryki Łacińskiej i które są odpowiedzią na pragnienie przynależenia do wspólnoty wiary, gdzie można odnaleźć poczucie osobistego wsparcia i zachęty. Lecz na tym kończy się podobieństwo między sektami a owymi podstawowymi wspólnotami. Utworzenie podstawowych wspólnot było bardzo ważne dla nadania praw ludziom dotychczas politycznie i ekonomicznie tych praw pozbawionym. Wspólnoty te są na tyle małe, że ludzie znają się dobrze i troszczą się o siebie wzajemnie; są kierowane przez osoby świeckie, dobrze zorganizowane i przesycone treściami ewangelicznymi. Jednak zajmują się one nie tylko religią, a już na pewno nie taką, która jest postrzegana jako prywatna sprawa pomiędzy jednostką a Panem Bogiem. Podstawowe wspólnoty chrześcijańskie są także żywo zaangażowane w podnoszenie materialnej i społecznej jakości życia swoich członków i starają się w sposób zgodny z duchem Ewangelii zdobywać środki niezbędne do dokonania tychże zmian.

Teologia wyzwolenia stanowi dobry przykład czegoś nowego w Kościele; czegoś, co zaniepokoiło, a nawet wystraszyło wiele osób. Dążenie do sprawiedliwości odsłoniło bowiem źródło prawdziwego konfliktu naszych czasów. Teologia wyzwolenia wskazała na pewien poważny problem w obszarze duchowości. Problem ów dotyczył poczucia bezpieczeństwa proponowanego nie przez wiarę, lecz przez taki stan rzeczy, który powoływał się na Boga i religię jako rodzaj ideologicznej obrony. Dążenie do sprawiedliwości było sprzeczne z nienaruszalnymi prawami instytucji politycznych i gospodarczych. Lepiej zaproponować inny rodzaj duchowości, taki, który uwzględnia wartości kapitalistyczne, niż pozwolić na to, by ubodzy byli wprowadzani w błąd przez myśl marksistowską przemycaną pod treściami ewangelicznymi!

Gdyby ktoś upierał się, że opcja Kościoła na rzecz ubogich powinna być raczej opcją na rzecz duchowości w stylu ewangelickim, byłby całkowicie w błędzie z wielu powodów. Po pierwsze, przejęcie kontroli przez zielonoświątkowców może sprowadzać się jedynie do ponownego podporządkowania się obcej dominacji oraz do duchowości zubażającej Ewangelię poprzez jej uduchowianie i umoralnianie. Nieprzypadkowo ruchy fundamentalistów w Gwatemali otrzymywały wsparcie finansowe od bogatych darczyńców z najbogatszych krajów świata7. Większość ubogich nie uświadamia sobie tego, że dzieje Jezusa mają wiele wspólnego z życiem ludzi walczących o przezwyciężenie ubóstwa i bezsilności. Po drugie, przeszkodą dla znaczniejszej obecności Kościoła wśród ubogich jest prawodawstwo kościelne (nie ewangeliczne) dotyczące kwestii wyłącznego wyświęcania mężczyzn oraz celibatu. Innymi słowy, sami jesteśmy przyczyną tego problemu, nie ma więc sensu modlić się do Ducha Świętego, by nas zeń wybawił. Krótko mówiąc, duch teologii wyzwolenia, tak jak duch soboru, często spotykał się z niedowierzaniem.

Teologia wyzwolenia to próba ponownego połączenia Ewangelii z życiem, zwłaszcza ludzi uciśnionych. Ewangelia jest bardzo żywą opowieścią przemawiającą także do doświadczenia ludzi zamożnych, którzy mieli to szczęście urodzić się w świecie bogatych. Ewangelia może przemówić zarówno do biednych, jak i do bogatych, gdyż dzieje Jezusa łączą w sobie historie jednych i drugich: zbawienie jednych zależy od zbawienia drugich.

Źródłem przypisywanej Kościołowi przez młodych ludzi nudy i monotonii może być to, że kultura wokół nich nie jest wystarczająco kontemplacyjna, by mogli rozwinąć poczucie Bożej obecności i nauczyć się modlić. Tą samą wymówką nie mogą jednak posłużyć się ludzie starsi, którzy również dostrzegli słabość znaczenia form religijnych, nie chcą jednak wyrzec się cotygodniowego rytuału oderwania się od codziennego świata. Być może głębszą przyczyną braku zainteresowania zewnętrznymi formami praktyk religijnych ze strony zarówno młodszych, jak i starszych jest pęknięcie w obrębie samego doświadczenia: Ewangelia nie łączy się z życiem w sposób, który sprawiałby, że zbawienie biednych i zbawienie bogatych są elementami nierozłącznymi.

„Życie” to nie po prostu moje życie, a pragnienie nie jest po prostu moim pragnieniem odnalezienia osobistego duchowego znaczenia historii ewangelicznej. „Życie” jest naszym wspólnym życiem, ponieważ ten sam Duch tchnął je w każdego z nas. Tak więc życie to jest niepełne, dopóki choć jedno ludzkie życie na tej planecie ugina się pod jakimś ciężarem.

Formy religijne tracą swoje znaczenie nie ze względu na to, że nie mają już mocy pocieszania nas. Tracą je raczej w momencie zerwania kontaktu z podstawową symboliką naszej wiary. Wiara chrześcijan traci swój fundament, gdy przestają oni myśleć, działać i modlić się w kategoriach królestwa Bożego. Niektórzy z nich mogą więc nadal trzymać się rytuałów i ustalonego porządku, gdyż nie mają czasu lub też nie są na tyle zainteresowani, by badać egzotyczne religie Wschodu, a także dlatego, że jest coś pocieszającego w podobieństwie i przewidywalności. Inni mogą zupełnie porzucić swą tradycję religijną, ponieważ nie łączy się z ich doświadczeniem.

Nie zajmuję się tutaj chrześcijanami, których odejście od Kościoła i dziedzictwa religijnego dokonało się z innych powodów. Można zrozumieć reakcję kobiet, które sądzą, że ich dar posługiwania nie został w pełni uznany przez Kościół. Można też zrozumieć reakcję osób, które odwróciły się od Kościoła po zetknięciu się z przykrym postępowaniem niektórych księży. Można również zrozumieć reakcję ludzi zniechęconych autorytarnym sposobem funkcjonowania Kościoła. Mimo że te postawy i reakcje są zrozumiałe, wciąż jeszcze nie dotykają one sedna sprawy. Sednem kryzysu jest to, że dzieje Jezusa nie przemawiają do doświadczenia wielu ludzi ze względu na ograniczoność tego doświadczenia; nie zostało ono bowiem poszerzone o kontakt z doświadczeniem ludzi z dna lub marginesu społecznego.

Nie możemy jednak za to winić samej historii ewangelicznej. Problem tkwi w tym, że niewiele osób tak naprawdę zna tę historię w pełni i potrafią ją opowiedzieć wiernie i z entuzjazmem. Owa wierność polega na tym, że opowiadamy tę historię w sposób nie zezwalający na rozdzielenie zbawienia bogatych od zbawienia ubogich. Musi ona też opowiadać o Jezusie nie tracąc ani na moment z oczu wagi królestwa Bożego.

Dlaczego chrześcijanie nie są atrakcyjni? To więcej niż kwestia nieciekawych liturgii (których wszyscy doświadczyliśmy, zarówno duchowieństwo, jak i świeccy). Jest to także coś więcej niż kwestia mało inspirujących kazań (sam kilka takich wygłosiłem). Nie chodzi też tutaj o to, że chrześcijanie jako chrześcijanie mają niewiele do powiedzenia oprócz spraw kościelnych i pobożnych praktyk. Jedyne, czego niektórzy ludzie oczekują od religii, to pocieszenie, zapewnienie i pokój. I chociaż te oczekiwania są zrozumiałe, nie powinno się mieć nadziei na ich zaspokojenie poprzez medytacje nad dziejami Jezusa. A jeżeli się tylko tego pragnie, wówczas wiara chrześcijańska będzie bardzo nudna.

Jeśli jednak człowiek pragnie żyć Ewangelią z wizją przyszłości kształtowaną przez medytację na temat królestwa Bożego, wówczas nadzieja będzie wypełniać rozmowy i życie takiej osoby. Dzieje Jezusa dodają zapału i entuzjazmu modlitwie, a wtedy człowieczeństwo zyskuje coś niemal charyzmatycznego: życie dla innych z wiarą w Boga ubogich. Ludzie żyjący Ewangelią są przykładem ludzkości odkupionej i wyzwolonej. Są to ludzie zdolni do życia dla innych, głęboko zainteresowani całym światem i świadomi tego, że dzieło Boże polega na wyzwalaniu istot ludzkich z mocy ubóstwa i ucisku. Ludzie ci nigdy nie nudzą się sprawami Bożymi.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama