Fragmenty książki "Szukając Boga by Doń się modlić", przekład - Beata Majczyna
Tytuł oryginału - Looking for a God To Pray To. Christian Spirituality in Transition
Published by Paulist Press
997 Macarthur Boulevard
Mahwah, NJ 07430
© 1994 by William Reiser
© Wydawnictwo WAM, Kraków 2002
Przekład Beata Majczyna,
Redakcja Barbara Borowska
ISBN 83-7097-891-6
nihil obstat. Prowincja Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego,
ks. Adam Żak SJ, prowincjał. Kraków 17 listopada 2001 r., l.dz. 263/01
|
(strony w wyd. papierowym) |
Wprowadzenie (Angelo Bertani) | 5 |
Przedmowa | 7 |
Wprowadzenie | 15 |
Część pierwsza: Gdzie mamy szukać Boga? | |
Rozdział pierwszy: Przekazywanie pochodni wiary | 35 |
Rozdział drugi: Czy pradawne prawdy wciąż mogą nas prowadzić? | 41 |
Rozdział trzeci: Jak mamy odnosić się do Boga? | 48 |
Rozdział czwarty: Modlitwa w dobie przemiany | 54 |
Rozdział piąty: Potrzeba nowej estetyki | 59 |
Część druga: Gdzie mamy szukać Jezusa? | |
Rozdział pierwszy: Nie wśród umarłych, lecz wśród żywych | 73 |
Rozdział drugi: Dojrzałe odczytywanie Ewangelii | 78 |
Rozdział trzeci: Krzyż w dobie przemiany | 85 |
Rozdział czwarty: Przemiana w życiu Jezusa | 90 |
Rozdział piąty: Krzyż: co zdarzyło się na końcu? | 96 |
Rozdział szósty: Czy Jezus był kontemplatykiem? | 100 |
Rozdział siódmy: Kościół: co wydarzyło się po śmierci Jezusa? | 107 |
Część trzecia: Skąd mamy czerpać wskazówki w dobie przemiany? | |
Rozdział pierwszy: Czy sprawy Boże są zawsze sprawami religijnymi? | 121 |
Rozdział drugi: Dlaczego chrześcijanie nie są atrakcyjni? | 126 |
Rozdział trzeci: O próbach i planach | 132 |
Rozdział czwarty: Eucharystia i krzyż: trwałe znaki solidarności | 140 |
Rozdzial piąty: Jak mamy się modlić? | 149 |
Zakończenie | 161 |
Moim byłym i obecnym studentom: Ut cognoscant te, solum Deum verum et quem misisti Iesum Christum [J 17, 3].
[„Aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego,
którego posłałeś, Jezusa Chrystusa”].
Słowa te są wyryte nad Biblioteką Dinand w Kolegium Świętego Krzyża.
Moim chrześniakom,
Albe i Julio.
Wyobrażam sobie, że za kilkaset lat idee, które po nas pozostaną, objawią wiele kryjących się w nich sprzeczności; ludzie będą się dziwić, jak myśmy to znosili. Odnajdą oni twarde i suche plewy w tym, co my braliśmy za ziarno; nie będą mogli zrozumieć, jak mogliśmy być tak krótkowzroczni, by nie uchwycić istoty rzeczy i oddzielić jej od reszty. Pewnego dnia nóż zostanie przyłożony i odcięte zostaną te części, których jak dotąd nie mamy najmniejszej nawet chęci dostrzec. Miejmy nadzieję, że znajdziemy wówczas sprawiedliwych sędziów, którzy ocenią nasze idee nie zważając na to, co nieświadomie przejęliśmy od tradycji i czego ani nie potrafimy poprawić, ani też nie jesteśmy do tego powołani, lecz spojrzą na to, co wyrosło z nas samych, na te zmiany i udoskonalenia, których dokonaliśmy na tym, co zastaliśmy bądź co zaistniało w naszych czasach.
Adolf Harnack
What is Christianity?
Słowo „duchowość” stało się dzisiaj problemem dla niektórych ludzi. Według nich bowiem sugeruje ono dychotomię pomiędzy światem ducha a światem materialnym, światem codzienności. „Duchowość” zdaje się przypisywać sprawy takie jak modlitwa i kontemplacja, uwielbienie, wzrastanie w cnotach itd. — sferze intymnej, wewnętrznej. Sfera ducha jest, niemal z definicji, uważana za wyższą niż świat ciała. Zarzuca sie duchowości, że oznacza ona dystans w stosunku do namacalnego, codziennego świata i jego pilnych spraw, tak jakby ten świat był religijnie czy po ludzku niższy od szlachetniejszej i bardziej wychwalanej sfery życia wewnętrznego, czyli życia duszy, które w sposób szczególny należy do kompetencji mnichów i osób oddających się kontemplacji.
Nigdy nie czułem się nieswojo wobec terminu „duchowość”, chociaż zdaję sobie sprawę z ograniczeń tego słowa. Dla mnie „duchowość” odnosi się do tego, co jest w nas całkowicie ludzkie. Nie bylibyśmy w pełni stworzeni, w pełni ludzcy, poza obrazem i podobieństwem do Boga, które zostało w nas od początku zaszczepione. Jesteśmy tylko ludźmi w takim stopniu, w jakim jesteśmy z Ducha i w Duchu, jako że Duch jest źródłem naszego życia. Nie jesteśmy w całości stworzeni od razu; pełnię człowieczeństwa osiągamy w ciągu całego życia. Duchowość zatem odnosi się do naszego trwającego stawania się, wzrostu i rozwoju w Duchu. Rozwój ów prowadzi nas poprzez dobrze znane kategorie grzechu i łaski, oczyszczenia i wolności, nawrócenia i zbawienia, z których każda odnosi się do znanego wymiaru naszego doświadczenia. Sprawy Ducha nie są niczym innym jak okazją do osiągania przez nas pełniejszego życia oraz pełniejszego i szczęśliwszego człowieczeństwa.
Podtytuł niniejszej książki, Duchowość chrześcijańska w dobie przemiany, odnosi się do trzech spraw. Chodzi nam konkretnie o chrześcijańską orientację naszego człowieczeństwa. Nie stajemy się buddystami czy hinduistami, muzułmanami czy też żydami (wyznawcami judaizmu); każda z tych orientacji reprezentuje charakterystyczny sposób bycia religijnym, a nawet, odważyłbym się powiedzieć, charakterystyczny sposób bycia człowiekiem. Jednakże naśladowanie Jezusa nada naszemu człowieczeństwu kształt zarówno charakterystyczny, jak i szczególny. Tak więc wybór stawania się czy też pozostania chrześcijaninem tak naprawdę dotyczy wyboru rodzaju człowieczeństwa, jakie chcemy realizować.
„Duchowość” odnosi się do odkrywania, dzień po dniu, tej fundamentalnej decyzji, by stać się lub pozostać chrześcijaninem, którą podjęliśmy w czasie chrztu, potwierdziliśmy podczas bierzmowania i odnawiamy za każdym razem, gdy przyjmujemy Komunię świętą. Co, tak naprawdę, dzieje się z tymi ludźmi, których życie zasadniczo oznacza „byciezJezusem”? Co konkretnie ma miejsce, gdy pozwalają Duchowi panować w ich sercach i umysłach? Jakim kryzysom stawiają czoła? Jak pogłębiają i rozwijają swe byciezJezusem? Jak przystępują do interpretowania swojego życia i doświadczenia? Jakie stawiają sobie zadania i ideały? Czym jest tajemnica Boga dla kogoś, kto świadomie wybrał naśladowanie Chrystusa i życie [zgodne z] Ewangelią? Te pytania wskazują na to, czym jest duchowość.
Dodając w dobie przemiany, pragnąłem zwrócić uwagę na fakt, iż nasze dążenie do pełni człowieczeństwa nie dokonuje się w wiecznej (pozaczasowej) próżni; dzieje się ono w konkretnych okolicznościach naszego umiejscowienia w dziejach (historii). A nasze czasy i miejsce w historii są równie charakterystyczne jak te, w których żyły minione pokolenia. Nie jesteśmy ludźmi epoki oświecenia czy renesansu. Nie żyjemy w średniowieczu czy też czasach Nowego Testamentu. Nie należymy do pokolenia, które musiało przetrawić wiadomość, że ziemię można opłynąć dookoła albo że nasza planeta nie leży w centrum wszechświata. Tak naprawdę, jesteśmy ludem pomiędzy światami: światem końca dwudziestego wieku a zaraniem nowej ery. Czy ktoś chce podchodzić do przyszłości z optymizmem i zaufaniem — jest to, ostatecznie, kwestia osobistego wyboru; jedno nie ulega wątpliwości: z całą pewnością rodzi się coś nowego.
Sobór Watykański II wyznaczył decydujący punkt zwrotny w dziejach współczesnego Kościoła. Może się okazać, że waga tego Soboru przewyższy znaczenie wszelkich wcześniejszych soborów, chociaż nie możemy zapomnieć, że Sobór Watykański II nie wydarzył się poza tym, co działo się w świecie. Bez uwarunkowań współczesnego świata Sobór Watykański II nie miałby ani kierunku, ani kształtu. Do roku 1962, w którym Sobór został otwarty, świat zdawał się osiągnąć kolejny istotny punkt zwrotny, jako że ludzka świadomość ostatecznie przywłaszczyła sobie fakt nowoczesności wraz z całym brzemieniem wiążącej się z nią odpowiedzialności i winy. W rzeczywistości, Sobór Watykański II reprezentował dramatyczne i mocno spóźnione uznanie (akceptację) świata, jego różnorodnych kultur, demokratycznych aspiracji, jego technologicznego geniuszu, naukowych perspektyw, jego, zasadniczo, historycznego charakteru, jego niechrześcijańskich, aczkolwiek szacownych (szanowanych) tradycji religijnych, a nawet jego skłaniania się ku ateizmowi. Powyższa lista wydłużyła się od czasu Soboru o coś jeszcze, mianowicie pełną świadomość ludzkiej biedy oraz różnych form tyranii i niesprawiedliwości, które biedę tworzą i podtrzymują przy życiu.
Stwierdzenie, że duchowość chrześcijańska znajduje się w dobie przemiany, oznacza fakt, iż nasze rozumienie samych siebie i tajemnicy Boga podlega głębokiej przemianie. Nawet jeśli nawzajem zaangażujemy się w treść niniejszych stronic, nasz sposób myślenia o wierze i wyrażania jej podlega codziennie wpływom wydarzeń o charakterze społecznym i kulturowym, odkryć dotyczących sposobu, w jaki istoty ludzkie interpretują świat i Boskie w nim działanie oraz drżących głosów biednych tego świata wołających o sprawiedliwość i uczciwy podział dóbr tej Ziemi. Tak jak po upadku sowieckiego imperium trzeba było na nowo nakreślić mapy geopolityczne, w wyniku czego świat wygląda teraz inaczej niż za czasów naszej szkoły średniej, tak też na nowo rysuje się nasze mapy religijne i teologiczne w świetle niezliczonych wydarzeń: głębszego zrozumienia Pisma Świętego, rosnącego zrozumienia i szacunku dla innych wielkich tradycji religijnych świata, naszej uwagi skierowanej ku mniejszościom domagającym się wysłuchania i godnego traktowania ludu Bożego, czyli uczciwie i z miłością. Są to nowe zagadnienia, które powinny być uwzględnione na naszych mapach duchowych.
Nie możemy już rysować mapy, która w sposób wyraźny (i defensywny) ustanawia granice między katolikami a protestantami; co więcej, granice między chrześcijaństwem a innymi religiami świata stają się coraz mniej ostre. Nie możemy rysować mapy, która wyklucza kobiety z pełnego uczestnictwa w duszpasterskim życiu Kościoła. Nie możemy rysować mapy, która zezwalałaby na utrwalenie podziału na bogatych i biednych. Nie możemy także nakreślić mapy, która stawia Rzym w centrum spraw, na wzór większości map świata wiszących na ścianach naszych sal lekcyjnych, które w centrum stawiają Amerykę Północną.
Przemiana oznacza więc, że nie może już dłużej trwać to, co było niegdyś. I tak naprawdę dłużej trwać już nie będzie. Mówiąc językiem Ewangelii, wszelki wysiłek zmierzający ku zmianie kierunku owych bocznych prądów naszych czasów w celu utrzymania dawnego porządku przypominałby wysiłki pierwszych chrześcijan, którzy odmówili opuszczenia Jerozolimy spodziewając się rychłego powrotu Jezusa i uporządkowania przezeń wszystkich spraw. Jerozolima została zniszczona, a Świątynia, w której pokładali swe na dzieje na wielką odnowę — zrównana z ziemią. Duch Chrystusowy zaczął wówczas prowadzić swych naśladowców i towarzyszy poprzez świat, przez wszystkie czasy i miejsca. Od tamtego czasu, według słów Jezusa, jedyną trwałą świątynią będzie samo ludzkie serce (por. J 4, 2324). Żadna rzecz uczyniona ludzkimi rękami lub według ludzkiego projektu nie może zaspokoić owej złudnej pogoni za poczuciem bezpieczeństwa, która, od czasu do czasu, skłania niektórych ludzi ku pragnieniu rozbicia obozu i zapuszczenia w ziemi trwałych korzeni.
Nawet pragnienie wzniesienia trwałego mieszkania Bogu okazuje się być nie na miejscu. Bóg ani nie wymaga, ani nie potrzebuje domu. Może nas to niepokoić, jako że nie potrafimy wyobrazić sobie bezpiecznego życia bez dachu nad głową. Być może był to błąd ze strony Pana Boga, iż uległ prośbie Dawida, by Izrael mógł wznieść świątynię (por. 1 Krn 17). Nie jest to brak szacunku czy też lekceważenie z mojej strony; mamy tu przecież do czynienia z ludzkimi opowieściami o Bogu. Lepiej by jednak było dla Dawida, Salomona i całego ludu izraelskiego, gdyby podjęli poważną medytację nad starożytnym wyznaniem rozpoczynającym się od słów: „Ojciec mój, Aramejczyk błądzący...” (Pwt 26, 5). Doświadczenie przemiany i nietrwałości z całą pewnością nie powinno budzić zdziwienia wśród ludzi znających Boga Izraela (który jest Bogiem Jezusa Chrystusa). Bóg Izraela mieszkał w namiocie (por. 1 Krn 17, 5); Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć (por. Łk 9, 58). Krótko mówiąc, trwanie w jednym miejscu nie wydaje się być boskim przymiotem.
Kolejne strony przyniosą podjętą przeze mnie próbę zrozumienia tego, co się dzieje (przynajmniej z wąskiej perspektywy jednej osoby). Kiedy patrzę wstecz na ostatnie trzydzieści lat, wyróżniającą się cechą tego okresu jest przemiana: żadna rzecz nie okazała się taka, jak się spodziewałem. Bycie wierzącym podobne było do gry, w której zasady zmieniano niemal bez ostrzeżenia (uprzedzenia). Albo świat się zmienił, albo Kościół, albo też ludzie wokół mnie — jednak nad żadną z tych zmian nie miałem kontroli. Ja także się zmieniłem w wyniku tych wszystkich przemian, nie tylko w sposób bierny, stale reagując na to, co się działo wokół mnie, lecz jako osoba myśląca, która trwa w przekonaniu, że wiara i rozum, natura i łaska, ludzki duch i Duch Boży nieodłącznie do siebie przynależą.
Układ książki
Książka składa się ze wstępu, trzech części i zakończenia. Wstęp ma przygotować czytelnika do refleksji wypływających z podążania śladami przemiany. Mimo iż korzystam głównie z własnego doświadczenia, sądzę, że poczucie bycia chrześcijaninem doby przemiany jest udziałem wielu z nas. Każdy z nas mógłby dodać jakiś szczegół do tej relacji, generalnie jednak można zgodzić się na stwierdzenie, że jedna era religijna wydaje się dobiegać końca, a wyłania się nowa, choć nie sposób przewidzieć jej wyraźnej formy i kształtu.
Ideą przewodnią niniejszej książki jest myśl, iż w przyszłości modlitwa będzie wyglądać inaczej. Będzie się charakteryzowała nowym sposobem podejmowania czynności modlitwy, nowym wyobrażeniem na temat nas samych w relacji z Panem Bogiem oraz nowym podejściem do zagadnienia: jak Pan Bóg do nas się zbliża. Indywidualne refleksje, z których składają się trzy części, kryją w sobie pytania. Mają one skupić uwagę czytelnika na następującej propozycji, która z większą mocą zabrzmi w formie pytań: Czy chrześcijanin może pozostawać w relacji z Bogiem Jezusa Chrystusa w oderwaniu od nawrócenia prowadzącego do myślenia, wyborów i działania w imieniu ubogich? Czy modlitwa chrześcijańska zasadniczo oznacza życie w relacji z Bogiem poprzez bycie z ubogimi i dla nich w naszych uczuciach, wierności im i wyborach? Czy modlitwa chrześcijańska zdaje egzamin pomagając nam przezwyciężyć społeczną presję ku nabywaniu i konsumpcji dóbr? Czy pomaga nam promować społeczne i polityczne zmiany mające służyć interesom ludzi ciemiężonych i zubożałych zarówno w kraju, jak i za granicą? Czy pomaga nam aktywnie przeciwstawiać się wszelkim wysiłkom zmierzającym ku podporządkowaniu sobie narodów poprzez nadużycie władzy (por. Mt 20, 25)? Czy modlitwa oznacza, przede wszystkim, słowa kierowane do Boga, czy też słowa te są, po prostu, zewnętrznym wyrazem bądź też odbiciem świadomie wybranej postawy przebywania w Bożej obecności wraz z całą ludzką rodziną, zwłaszcza z tą jej częścią, która wciąż doświadcza ukrzyżowania? Czy osiągamy ten stan zamykając drzwi naszych domów i rozmawiając z Bogiem w odosobnieniu? Czy też, może, wsłuchując się w dzieje Jezusa oraz medytując na ten temat w kontekście ludzi biednych i uciśnionych?
Być może zadałem zbyt wiele pytań naraz. Są to jednak zasadnicze pytania, które pomagają ustalić chrześcijańskie współrzędne modlitwy przyszłości. W zakończeniu podjąłem próbę zebrania wszystkich głównych myśli zawartych w tej książce oraz próbowałem odnieść się do szeregu zagadnień, które wciąż mogą być obecne w myśli (umyśle) czytelnika.
Około dziesięć lat temu przeczytałem i zrecenzowałem książkę Marka Taylora Erring: A Postmodern A/theology [Błądzenie, czyli a/teologia postmodernistyczna]1. Była to dla mnie pierwsza książka dotycząca teologii postmodernistycznej i wprowadziła mnie w konsternację. „Ponure” — oto jedyne słowo, jakim mogłem opisać przyszłość, jeśli przewidywania postmodernizmu okazałyby się słuszne. W recenzji napisałem, że „Przeminęły już obrazy i opowieści, na których skupia się chrześcijańska wyobraźnia. Przeminęły również pojęcia osobowej obecności, opatrzności oraz historii zbawienia stabilizujące praktykę chrześcijańską”. Przyszły mi na myśl słowa sztuki zatytułowanej A Man for All Seasons [Człowiek na wszystkie czasy], gdzie Tomasz Moore wyjaśnia swemu porywczemu zięciowi, dlaczego oddałby prawo w ręce samego diabła:
Kraj ten od wybrzeża do wybrzeża gęsto obsadzony jest prawami — ludzkimi prawami, nie Bożymi — i jeśli je zetniesz — a właśnie to chcesz uczynić — czy sądzisz, że wytrzymasz wówczas napór wichru? Tak, oddałbym prawo w ręce diabła ze względu na swe bezpieczeństwo2.
Świat pozbawiony historii byłby niczym krajobraz z wyciętymi drzewami. Jak byśmy się wówczas oparli wichurze zmiatającej nas aż na krańce ziemi? Znacznie lepiej ujęła to zagadnienie Annie Dillard snując refleksje na temat ewentualnych szans i tego, co jest możliwe:
Trzeba nam przypomnieć, że czas musi zdziałać to, co zdziałać może; zgnieść naszą potworność i, z Bożą pomocą, wbić nam do głowy: że jesteśmy stworzeni, stworzeni, goście na tej ziemi, której nie uczyniliśmy, ziemi samej w sobie nie posiadającej znaczenia, ani też znaczenia, jakie my moglibyśmy jej nadać. Kimże jesteśmy, żeby żądać od Boga wyjaśnień? (I jakimiż potworami doskonałości bylibyśmy, gdybyśmy tych wyjaśnień nie żądali?) Zapominamy się, bawimy: zapominamy, gdzie jesteśmy. Nie ma dziwnych przypadków. „Bóg jest u siebie”, mówi Mistrz Eckhart, „ My jesteśmy w dalekim kraju”3.
Niektóre fakty po prostu rzucają się w oczy. Rzeczywiście, żyjemy na ziemi „samej w sobie nie posiadającej znaczenia”, jak mógłby stwierdzić postmodernista. Niemniej jednak często nie dostrzega się pewnej oczywistej sprawy, otóż jest to także „ziemia, której nie uczyniliśmy”. Nieprzypadkowo pozwalamy sobie na opowieści; sami jesteśmy bohaterami takiej wspaniałej opowieści, która dzień po dniu odsłania się przed naszymi oczyma. Nie wiem, czy myślenie postmodernistyczne znajdzie wśród nas trwałe miejsce; być może okaże się symptomem braku siły i odwagi wśród ludzi tego świata. Sądzę jednak, że jeśli w przyszłości będą wśród nas chrześcijanie, którzy potrafią się modlić, wówczas, wzorem robotników ponownie obsiewających zniszczony las, będziemy musieli upewnić się, że nie zapomnimy, jak przekazywać nasze opowieści o Bogu.
Podziękowanie
Pragnę podziękować Paulowi Harmanowi SJ, który zachęcił mnie do publikacji tej książki, mimo iż przeczytał jej pierwszą wersję. Jestem również wdzięczny Jamesowi F. X. Prattowi SJ za sugestie w kwestii poczynienia koniecznych objaśnień; był lojalnym i zarazem konstruktywnie krytycznym czytelnikiem. Wdzięcznością chciałbym również objąć Michaela Gareffę SJ, za skierowanie mej uwagi na autorów i tytuły, których sam bym pewnie nie odkrył. Kenneth Scott i Robert Henry Jr, specjaliści z Działu Komputerowego w Kolegium Świętego Krzyża, raz jeszcze okazali cierpliwość i zręczność pomagając mi przenieść treść maszynopisu do pamięci komputera. Szczególne wyrazy wdzięczności chciałbym skierować do moich byłych studentów, którzy słuchali wykładów będących pierwszą próbą wyartykułowania omawianych tutaj zagadnień i zmuszali mnie do dalszego myślenia poprzez swoje pytania, wątpliwości, aspiracje i doświadczenia religijne.
Przypisy
1 Książka została opublikowana przez The University of Chicago Press w 1984 roku, a recenzja ukazała się w „The Heythrop Journal” 39, 3 (1988),
s. 395-397.
2 Robert Bolt, A Man for All Seasons, New York, Vintage Books, 1960,
s. 38.
3 Holy the Firm, San Francisco, Harper & Row, 1977, s. 61-62.
opr. ab/ab