Ciemne strony życia. Gdzie był wtedy Bóg?

Rak jako wyzwanie. Fragment rozważań nad kwestią choroby i cierpienia, bólu i śmierci, z perspektywy osoby dotkniętej chorobą nowotworową

Ciemne strony życia. Gdzie był wtedy Bóg?

Monika Nemetschek

Ciemne strony życia. Gdzie był wtedy Bóg

ISBN: 978-83-7580-282-5
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2012

Wybrany fragment
Rak jako wyzwanie
Złośliwy
Oczekiwanie na wyniki badań
Sposoby wyjaśnienia
Skąd wziął się „mój” rak?

Rak jako wyzwanie

Złośliwy!

Odkąd postawiono diagnozę, wciąż prześladuje mnie pojęcie „złośliwy”. Kompletnie mi się nie podoba. Czuję, że wszystko we mnie broni się przed nim. Nie chcę, by rosło we mnie coś złośliwego. A może to nie rośnie we mnie, tylko przy mnie? Jakkolwiek by patrzeć, nie chcę mieć nic wspólnego z tym, co jest złośliwe!

W kolejnych tygodniach ludzie często zadają mi to pytanie. Słowo to wypowiadają bądź omijają bardziej lub mniej zręcznie, od czasu do czasu rozmówca zdaje się wyczuwać mój wstręt do tego określenia. „A może on nie jest złośliwy...?”, słyszę pytanie. „Jest”, odpowiadam wtedy i czuję, jak wszystko we mnie wzbrania się przed tym sformułowaniem.

Na świecie jest tyle zła, na które patrzę z bezradnością. Myślę o obszarach, na których obecnie panuje kryzys, o Iraku, Sudanie, Afganistanie... Gdzie okiem sięgnąć, wszędzie chciwość, przemoc, wyzysk, brak skrupułów! Niekiedy odnoszę wrażenie, że to, co złośliwe, ma skłonność do eskalacji i coraz energiczniej dąży do przejęcia władzy. Dostrzeżenie tego sprawia mi ból, a na domiar złego teraz „siedzi” to również we mnie!

A przecież moje ciało jest świątynią Boga, jak mówi Pismo Święte (por. 1 Kor 3,16). To dla mnie niewyobrażalne, że w tym sanktuarium rozprzestrzenia się coś tak podstępnego! Modląc się, próbuję zgłębić problem. Obraz ciała jako świątyni Boga nie opuszcza mnie. Zawsze fascynowało mnie to, że mieszka we mnie żywy Bóg. Ta świadomość uszczęśliwia mnie i chcę przyznać miejsce Bożemu gościowi.

Jak jednak połączyć to ze „złośliwym”? Czy nie jest tak, że to, co złe, zagnieździło się przy zewnętrznym murze „fasady świątyni”? Ten „mur” zgodnie z naturą w ciągu życia niszczeje, staje się kruchy i niepozorny. Po prostu czeka na renowację, gdyż w kontekście „materiału” jest zbudowany na pewien czas. Za Jego czasów wyblakły blask muru odrodzi się na nowo.

Tymczasem sfera, w której uobecnia się Bóg, Przenajświętszy, należy do wieczności i pozostanie nienaruszona. Nie znajdzie tam miejsca nic, co jest złośliwe, chyba że człowiek świadomie otworzy bramy świątyni, aby umożliwić wstęp temu, co ciemne.

Należy prosić Ducha Świętego o zamknięcie i strzeżenie bram świątyni. Moce ciemności są podstępne i sprytne, nasz ludzki rozum im nie dorównuje. „Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności” (Ef 6,12a).

Jednak wróćmy do murów świątyni. Spokojne podejście do „uszkodzeń muru” z pewnością dobrze nam zrobi. Przypuszczalnie uda nam się osiągnąć ten spokój dzięki ciągłemu zwracaniu się do wnętrza. Właś­nie w ten sposób odnajdziemy radość, siłę i zachętę. Jest to przecież zanurzanie się w Bożej obecności, która daje całej świątyni podstawę istnienia, wyjątkowość i niezniszczalność.

Będąc w swej istocie dotkniętym i umocnionym przez Boga, można wzrastającym szkodom w „murach” przyznać to miejsce w myśleniu i jestestwie, które im się należy, gdyż nie da się uniknąć zużycia „substancji budowlanej”! Solidność „materiału budowlanego” odgrywa równie dużą rolę. Podobnie przedstawia się sprawa z „warunkami środowiska”: „zbyt silne promieniowanie cieplne”, „gwałtowne nawałnice”, „burza i gradobicie” dodatkowo pozostawiają efekty swojego działania. Ponadto „mury” nadgryza po prostu ząb czasu.

Naszym zadaniem jest przyczynić się do „utrzymania murów świątyni w dobrym stanie”! Przepełniona bojaźnią troska o chroniące je inicjatywy jest oczywiście niestosowna. Prowadzi do „stresu wywołanego konserwacją budynku”, który przynosi więcej szkody niż pożytku.

Zatem jest, jaki jest, czyli złośliwy! Dlaczego, na Boga, właśnie ja mam zostać oszczędzona przez to, co złośliwe? Dlatego, że jestem chrześcijanką? Co za absurdalny pomysł! Co za próżna myśl!

W życiu doczesnym właśnie to, co złośliwe, rozprzestrzenia się na różne sposoby, i żaden człowiek ani żadna sfera nie pozostaną przezeń pominięte. Na tym świecie istnieje światło i cień, dobro i zło. Jesteśmy w drodze do światła pozbawionego cienia, do czystego dobra, do którego jeszcze nikt nie ma dostępu!

W konfrontacji z różnymi sposobami gry, jakie stosuje zło, zyskujemy szansę, by zwyciężyć w łączności z Tym, który już pokonał wszelkie zło.

Często słyszy się doniosłe zdanie: on lub ona przezwyciężył/przezwyciężyła raka. To nie jest to, co mam tutaj na myśli. Zwyciężył ten, kto wielokrotnie zaatakowany przez zło, zwiąże się z Dobrym, aby w łączności z Nim ostatecznie bez szwanku dotrzeć do celu.

Możliwe zatem, że był złośliwy (tymczasem jestem po operacji). I na swój sposób cieszę się z tego, że nie jest we mnie, lecz poza mną!

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama