Andrzej Bobola to przykład świętego, który potrafił wśród trudnych uwarunkowań politycznych skupić się na apostolstwie i głoszeniu ewangelii
Święty Andrzej Bobola jest nam dany przez Boga, aby orędował za nami w niebie w trudnych sprawach naszej Ojczyzny. Wygląda na to, że również na ziemi bardzo zabiegał o to samo. Podobnie jak inni Święci Polacy.
„Dziwnie jest ze Świętymi. Naprawdę nie wiadomo, która ich opowieść życiowa jest bardziej interesująca, czy ta ziemska od kolebki do grobu, czy tamta pozaziemska - za grobem. Bo jednak oni żyją! Właśnie Święci Pańscy są krzyczącym dowodem, że życie ludzkie nie ustaje, lecz zmienia się tylko na pełniejsze, wspanialsze, nieskończone”.
Cytat ten pochodzi z broszurki poświęconej św. Andrzejowi Boboli wydanej w 1938 roku i wspaniale oddaje pewne misterium jakie jest w Świętych.
Jednak do owych dwóch opowieści życiowych, o których mowa wyżej, chciałbym jeszcze dołożyć trzecią, która wydaje mi się równie ciekawa jak tamte dwie. Jest to opowieść, o której często nie wspominamy, czasami wręcz ze wstydem jej unikamy, a dzieje się tak dlatego, że daliśmy sobie narzucić współczesną narrację, która mówi, że księża czy też biskupi, nie powinni się mieszać do polityki. I ramy tej narracji nakładamy również na życiorysy Świętych bardzo często pozbawiając je istotnych wiadomości i kontekstów, bez których nie potrafimy w pełni sobie zdać sprawy z rzeczywistej wartości ich życia i działania. Jeżeli już jest mowa o działaniach politycznych ludzi Kościoła, to prawie zawsze nabierają one bardzo negatywnych barw, a właściwie niemal jednoznacznie czarnego charakteru typu kardynał Richelieu. A ponieważ o Świętych nic złego się nie powinno pisać, a więc Boże broń od przypisania im jakichś politycznych funkcji. W ten sposób poznajemy historię niepełną, szczątkową, a często oszukaną. Co mnie bardzo dziwi, bo przecież mamy wiele zakładów badawczych z historii Kościoła, więc nie rozumiem, dlaczego nie dostarczają nam one takich krytycznych biografii, w których, jestem tego pewien, nasi Święci nabraliby jeszcze większego blasku. Mało tego, być może znacznie więcej osób, również niechrześcijan, zrozumiałoby dlaczego Kościół jest tak ważny i tak potrzebny Polsce. Jednak wygląda na to, że daliśmy sobie wmówić, że w historii Kościoła nie warto grzebać, bo tam są same straszne rzeczy, więc lepiej nie wychodzić na głębię, tylko zająć się jakimiś płyciznami w stylu historia organów w kościele parafialnym. Z całym szacunkiem dla tejże historii jakże ważnej dla lokalnej społeczności, ale czy nie byłoby bardziej pożądane na poziomie akademickim najpierw odkłamać co nieco choćby przebieg reformacji? A nóż się okaże, że jednak katolicy to nie było samo zło?
Właśnie obchodziliśmy wspomnienie św. Andrzeja Boboli, męczennika i patrona Polski. I można postawić pytanie, co w tak zwanej opinii publicznej wiadomo o naszym, było nie było, patronie? Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że wielu wie o straszliwej śmierci męczeńskiej jaką poniósł, której szczegóły są zbyt drastyczne, aby je czytać dzieciom. Pewnie nieco mniejsza grupa wiedzieć będzie, że był jezuitą, a już całkiem niewiele osób znać będzie kontekst jego śmierci. I póki co mówię o tym najbardziej znanym, a mianowicie, że św. Andrzej był „duszochwatem”, nawracał chrześcijan innych wyznań na katolicyzm i Kozacy w straszny sposób go zamordowali. Czy coś poza tym wiadomo? Ja się przyznaję bez bicia, że pominąwszy jeszcze kilka innych wiadomości, które znam choćby z racji modlitwy brewiarzowej i czytania zamieszczonych tam informacji, na tym się moja wiedza o Patronie Polski kończyła.
Na szczęście trafiła w moje ręce mała książeczka wydawnictwa Klinika Języka zatytułowana „Śledztwo w sprawie śmierci św. Andrzeja Boboli”. Jej autorem jest Gabriel Maciejewski, który przedstawia cały kontekst pewnego konfliktu, który się rozgrywał w naszym kraju w XVIII wieku, a którego najbardziej krwawą i widoczną ofiarą był św. Andrzej Bobola. Nie będę w tym miejscu streszczał hipotez pana Maciejewskiego, ale nazwijmy to umownie, wrzucę kilka kamyczków, które uruchomią naszą wyobraźnię. Zanim to jednak nastąpi chciałbym jeszcze kilka faktów z życia Andrzeja Boboli przypomnieć, aby tekst ten mimo wszystko ubogacił naszą wiedzę.
Urodził się on w 1591 roku w polskiej rodzinie szlacheckiej, która była ofiarna i wierna katolicyzmowi. W 1611 roku Andrzej wstąpił do zakonu jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach złożył śluby zakonne i przeniósł się do wileńskiego Kolegium Akademickiego, gdzie po ukończeniu studiów filozoficznych oraz teologicznych w 1622 roku przyjął święcenia kapłańskie. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Andrzej jako młody mężczyzna był dość porywczy i uparty, słowem miał trochę ludzkich przywar, ale podczas formacji seminaryjnej tak mocno pracował nad sobą, że kiedy przyszedł moment ślubów wieczystych, należał do najlepszych. A potem jego misyjne życie znajdziemy często opisane w taki sposób: „Obchodząc miasteczka i wioski, wstępował do lepianek, głosił kazania, uczył podstawowych prawd wiary oraz udzielał sakramentów. Był znany ze swoich wybitnych zdolności krasomówczych oraz daru zdobywania ludzkich serc. Cechowała go głęboka miłość do Boga i bliźniego. Podczas epidemii, która w 1628 roku nawiedziła Wilno, o. Bobola z narażeniem życia niósł potrzebującym pomoc materialną i wsparcie duchowe. Z wielką ofiarnością oddawał się pracy misyjno-oświatowej na Polesiu, licznych wyznawców prawosławia jednając z Kościołem katolickim, czym zyskał sobie przydomek „Apostoła Pińszczyzny”. Był człowiekiem głębokiej modlitwy, praktykującym ascezę i wyrzeczenia. Podczas wypraw misyjnych zadowalał się nieraz samym chlebem i wodą. Odznaczał się wielką pokorą, cierpliwością, opanowaniem i posłuszeństwem”. Oczywiście najczęściej przeczytamy, że został zamordowany przez Kozaków z zemsty za nawracanie prawosławnych.
To istotna dla nas informacja, ale tylko drobna część układanki. Bo trzeba pamiętać, że św. Andrzej Bobola był jezuitą. Jezuici zaś, sprowadzeni przez kardynała Hozjusza, działali w zakresach proponowanych przez politykę królewską, to był stały modus operandi jezuitów, inaczej nie mogliby z takim powodzeniem prowadzić swoich misji. Na terenach, o których mówimy, konkurowali nie tylko z arianami, ale również z Żydami, dla których byli konkurencją poprzez Arcybractwo Miłosierdzia i Bank Pobożny, przez który udzielali pożyczek (konkurując również z innymi zakonami na tym polu). No i byli jeszcze okrutni Kozacy, którzy mieli chrapkę na utworzenie udzielnego księstwa na Białej Rusi (co później okazało się mrzonką). I trzeba pamiętać, że św. Andrzej Bobola napisał co prawda tekst ślubów lwowskich królowi Janowi Kazimierzowi, ale jezuici odmówili „zrzutki” finansowej na wojnę, o którą poprosiła zakony małżonka króla. Nie wiemy czy św. Andrzej wędrując ku Brześciowi Litewskiemu, kiedy poniósł śmierć męczeńską, nie miał jakichś innych celów oprócz ewangelizacyjnych, w każdym razie Gabriel Maciejewski uważa, że mający miejsce 16 maja „mord na zakonnikach w czarnych habitach, to był mord celowy, zaplanowany, gangsterska pokazówka, która sparaliżowała całą ludność południowej części Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Miał on pokazać, że los Polski jest już przesądzony i będzie ona rozbita i pokawałkowana. To co napisałem, to oczywiście wielki skrót, może nie do końca zrozumiały, ale ufam, że zachęci Was do sięgnięcia do źródeł. Nie tylko dlatego, że warto dokładnie zobaczyć kontekst historyczny tego strasznego wydarzenia i poznać wszystkie strony ówczesnego konfliktu, ale również z powodu dalszych losów Andrzeja Boboli po śmierci, bo jak napisałem na początku, opowieść o życiu Świętych po ich śmierci, jest równie ciekawa. Ciało św. Andrzeja zachowa się w doskonałym stanie do tego stopnia, ze zadziwi nawet towarzyszy komunistów, którzy go nie zniszczą, a on sam w objawieniach przepowie wolność Polski i że zostanie jej patronem. Co później miało rzeczywiście miejsce. Ale o tym poczytacie gdzie indziej.
Podobnie jak coraz więcej można przeczytać o działalności na poziomie polityki globalnej św. Jana Pawła II, którego 100-lecie urodzenia właśnie obchodziliśmy. Związek Radziecki nie próbowałby za pośrednictwem Bułgarii i Aliego Agcy zabić Jana Pawła II, gdyby nie był on groźny na polu politycznym. Choćby w książce Paula Kengora „Papież i prezydent” znajdziemy na to mnóstwo dowodów, ale również w kolejnych Biuletynach IPN. Andriej Gromyko nazwał Jana Pawła II „kutym na cztery nogi”, a Leonid Breżniew „groźnym przeciwnikiem ideologicznym i politycznym socjalizmu”. A co możemy powiedzieć o działalności bł. ks. Jerzego Popiełuszki albo Prymasa Tysiąclecia, na którego beatyfikację czekamy? Wszyscy oni byli bardzo mocno zaangażowani w politykę, czyli w troskę o dobro wspólne i również dlatego trafili na ołtarze. Bo Święci są zanurzeni w tym świecie i operują na wszystkich dostępnych dla siebie poziomach, oczywiście w ramach Bożego prawa. I rezygnowanie z takiej działalności jest naiwnością i zaniedbaniem. Weźmy choćby obecnego papieża Franciszka, który pisze encyklikę o ekologii. O ekologii! A stosunek do ekologii jest na dzień dzisiejszy bardziej polityczną płaszczyzną, niż swego czasu był nią podział na prawicę i lewicę. Nie dajmy się więc zwariować zaklęciom politycznej poprawności. Niech się cieszą nasi przeciwnicy, że w ramach Prawa Kanonicznego sami się zrzekamy biernego prawa wyborczego, ale niech nam nie zabraniają troszczyć się o dobro naszych wiernych w każdym wymiarze życia społecznego. A nasi Święci Patronowie niech nam wypraszają skuteczność i wytrwałość.
opr. mg/mg