O metodzie medytacji proponowanej przez o. Brunona Koniecko OSB, opartej na Modlitwie Jezusowej
Czego tak naprawdę człowiek poszukuje w swoim życiu? Jaki jest sens naszej egzystencji? Czy jest jakaś nadzieja na lepsze jutro? Medytacja — szansa czy zagrożenie? Ciężko streścić tak głęboki, a wręcz nieskończony temat, jakim jest medytacja chrześcijańska. Narosło wokół niej wiele kontrowersji i nieścisłości. Rozmowa z Brunonem Koniecko OSB, autorem książki „Medytować to...” i prowadzącym sesje medytacyjne „Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa”.
Jacek Zelek: Na początku określmy samo słowo medytacja bez odniesień do chrześcijaństwa. Medytacja to...
Brunon Koniecko OSB: Jest to spojrzenie na rzeczywistość z różnych punktów widzenia. To również wyjście z siebie, aby zobaczyć to, co jest przede mną, co jest obok mnie, za pomocą tego, co posiadam, czyli rozumu, zmysłów ciała. Medytacja może dać mi wgląd w to kim jestem, ale również w ten świat, w którym istnieję. Medytacja daje możliwość poznania.
Mówisz o rozumie i zmysłach ciała. Czy nie trzeba ich wyłączyć mówiąc o medytacji?
Można. Tylko od razu powstaje pytanie, w jaki sposób możemy poznać świat i samego siebie bez pomocy naszego rozumu oraz zmysłów ciała.
Czy w medytacji chodzi o poznanie zmysłowe?
Między innymi. To wiąże się z kwestią, do czego medytacja ma prowadzić.
Czy jesteśmy w stanie określić cel medytacji?
Tak, ale musimy wziąć pod uwagę tradycję i zwyczaje danej szkoły medytacji.
Chodzi o punkty wspólne w mówieniu o medytacji...
Medytacja jako doświadczenie zawiera elementy wspólne różnych religii. Poznanie siebie, poznanie świata to niektóre z tych punktów. Możemy tutaj mówić o swego rodzaju dialogu międzyreligijnym.
Ojciec Jan M. Bereza OSB pisał w jednym z artykułów, że dialog z innymi tradycjami religijnymi możliwy jest jedynie na poziomie duchowym, na poziomie praktyki medytacji bez względu na wyznanie.
Oczywiście. Można chociażby wspomnieć o wspólnym doświadczeniu medytacji, którym możemy się dzielić z innymi, o naszym przeżywaniu ciszy.
Jednym z takich punktów wspólnych to potrzeba mistrza, nauczyciela, który poprowadzi ucznia dalej.
W doświadczeniu religijnym jest to niezwykle ważna sprawa, jednak nie zawsze mamy to szczęście spotkać taką osobę. Często bywa tak, że człowiek zainteresowany praktyką medytacji zaczyna sam, szuka po omacku...
... i jest zagrożenie, że pobłądzi.
Polegając tylko na swoim rozumie, nie zawsze możemy dojść tam, gdzie chcemy. Podobnie jest i w przypadku interpretacji Pisma Świętego, potrzebna jest pewna instancja, która nam pomoże zrozumieć jego przesłanie.
W przypadku medytacji mamy różnego rodzaju szkoły.
Mistrz czy — jak to woli — nauczyciel pomaga nam nie tylko zrozumieć, ale i zweryfikować nasze doświadczenia podczas medytacji. On wskazuje na które rzeczy należy zwracać uwagę. Dzięki swojemu doświadczeniu może ukazywać nam pułapki, które na nas czyhają. Mistrz uwrażliwia na pewne sprawy, na które, przy własnym błądzeniu po omacku, nie zwrócilibyśmy uwagi. To nam pomoże w dojrzewaniu na drodze medytacji i w podążaniu dalej...
Jest mistrz, poznaliśmy zasady praktyki. Jak poznać, że wszedłem na drogę medytacji?
Często bywa tak, że sami nie uświadamiamy sobie, że oto właśnie w tej chwili rozpoczęliśmy medytować. Ciężko określić taki konkretny moment, uczucie, że oto podjąłem praktykę i już są pierwsze owoce. Dla mnie osobiście medytacja to droga, którą idę i dopóki żyję nie mogę powiedzieć, że tę drogę przeszedłem i już wszystko zrobiłem. To nie jest góra, po której idę i osiągam szczyt i już nic więcej nie mam do przejścia. Medytacja to ciągłe podążanie naprzód, do celu, z uwzględnieniem tego, że ja nie wiem, kiedy ta droga się skończy.
Ale czy jest jakieś uczucie, coś takiego namacalnego, co daje mi medytacja?
Można to porównać do relacji z drugim człowiekiem. Jeżeli spotykamy kogoś na swojej drodze, to podejmujemy z nim rozmowę, dialog, poznajemy się wzajemnie. Tworzy się wtedy jakaś relacja. W zależności od tego, jak nasze drogi się potoczą, ta relacja może być bliższa lub dalsza. Może ona trwać i dalej rozwijać się lub zakończyć. Dzięki niej dostrzegam, jak bardzo mi zależy na tej drugiej osobie i co powoduje pragnienie spotkania się z nią. Każdy może osobiście powiedzieć o owocach spotkania z drugim człowiekiem. Tak samo w medytacji możemy mówić o pewnych owocach. Nie zawsze one będą się pojawiać od razu, ale stopniowo będziemy je dostrzegać. Tak jak myśl o spotkaniu z bliską nam osobą będzie powodować w nas pozytywne emocje, tak samo podążanie w głąb medytacji będzie w nas rodzić pragnienie jej praktykowania.
Z medytacją nierozłączna jest technika (wyprostowany kręgosłup, odpowiednia pozycja), którą wiele osób krytykuje.
Czasami zapominamy, że jesteśmy istotami złożonymi z elementu fizycznego, duchowego, niektórzy wskazują jeszcze na element psychiczny. Każdy z tych obszarów w doświadczeniu medytacji jest ściśle powiązany z innym. Nieuporządkowanie w jednym, odbija się w innym i będzie to miało w ostatecznym rachunku wpływ na jakość naszej medytacji. Nie możemy mówić o sztywnych granicach tych sfer w człowieku. Są to naczynia połączone. Do praktykowania medytacji siedzącej, dobrze jest stosować sprawdzone techniki, ponieważ one nam pozwolą dłużej na niej trwać oraz być bardziej świadomym jej przeżywania. Technika pomaga nam w różnych rozproszeniach. Natomiast niewłaściwa pozycja może nam przeszkadzać w praktyce.
W przypadku medytacji siedzącej można wskazać na kilka istotnych punktów:
A gdzie pozycja lotosu?
Jest możliwa, choć początkowo trudna do uzyskania. Nie każdy jest w stanie, w pozycji lotosu, praktykować medytację. Jeżeli nie jest możliwe, abyśmy usiedli na poduszce, możemy skorzystać z krzesła, oczywiście z zachowaniem tych dwóch, pierwszych punktów, o których mówiłem wyżej, czyli wyprostowanym kręgosłupie i bezruchu. Dlaczego jest to takie ważne? Z bardzo prostego powodu: aby nasze ciało nam nie przeszkadzało, ale pomagało w skupieniu.
Mimo swojego konkretnego zadania technika w medytacji jest często krytykowana, jako coś zaczerpniętego ze Wschodu.
Myślę, że te zarzuty wynikają z braku naszej świadomości, że technika nie stanowi istoty medytacji. Jest czymś co nam pomaga, ale się w niej nie zawiera. Ona nam może pomóc posłuchać naszego oddechu, posłuchać naszego serca. Często bywa tak, że sami nie wiemy jak oddychamy. Jakoś szczególnie się nad tym nie zatrzymujemy, oddech jest czymś naturalnym, co jest nam dane. Patrząc od strony pytania jak oddychamy, często jest to oddech nieregularny, płytki, szybki. Dzięki technikom medytacji możemy zobaczyć swoją wewnętrzną kondycję, również tą fizyczną. Wtedy widzimy, czy mamy do czynienia ze spokojem, wyciszeniem, czy też z wewnętrznym rozbieganiem. To wszystko ma swoje efekty w samej medytacji. Jak już wspominałem, jeśli jest coś nieuporządkowane w jednej sferze, to być może całe nasze życie jest nieuporządkowane...
Pokutuje strach przed ciałem, albo lepiej ciało jako siedlisko zła i grzechu...
Już filozofia platońska mówiła o tym, że ciało jest więzieniem duszy. Ojcowie Kościoła również akcentowali wyższość duszy ponad ciałem. Jednak Kościół nigdy nie potępił cielesności w człowieku.
Wydaje się, że jednak w pewnych środowiskach akcenty zostały mocno przesunięte, przez co mamy ciągłe pretensje w kierunku medytacji.
Myślę, że warto tutaj spojrzeć na Mszę świętą. Popatrzmy na różnorodność postaw ciała, gestów, symboli. Pojawia się pytanie, na ile mamy świadomość, że ciało również odgrywa swoją rolę w Eucharystii. Jeżeli nie staramy się zgłębiać naszej tradycji, która opiera się na harmonii cielesno-psychiczno-duchowej, to wtedy nie dziwmy się na pewnego rodzaju zarzuty z różnych stron Kościoła.
Wspomnieć można tutaj herezję negującą człowieczeństwo Jezusa.
Nie tylko. Herezje szły w obu stronach, negując zarówno Bóstwo, jak i człowieczeństwo Chrystusa. Wynika to z braku zrozumienia natury Syna Bożego.
Punktem wspólnym jest tutaj harmonia, którą należy zachować pomiędzy tym co cielesne (technika medytacji), a tym co duchowe (trwanie przy Bogu).
Wtedy wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Medytacja chrześcijańska to...
To przede wszystkim spotkanie z Bogiem i myślę, że o tym musimy nieustannie pamiętać. Jeżeli wyrywamy medytację z modlitwy, to nie mamy wtedy do czynienia z medytacją chrześcijańską. Wtedy jest to z naszymi myślami, może jakieś oczyszczanie umysłu, czy stosowanie specjalnej techniki. Jednak te zewnętrzne praktyki nie będą prowadziły do spotkania z Bogiem. Medytacja chrześcijańska zawsze i wszędzie ma prowadzić do spotkania z Obecnym. Jest to trwanie w Jego obecności, trwanie przy Tym, który zawsze jest przy mnie, choć ja nie zawsze jestem przy Nim. Medytacja chrześcijańska ma mi uświadomić moją obecność wobec Boga, a przede wszystkim Jego obecność wobec mnie.
Jakie były początki Twojej przygody z medytacją chrześcijańską?
Zainteresowanie pojawiło się na początku mojego życia klasztornego. W nowicjacie miałem okazję odwiedzić opactwo w Lubiniu i tam uczestniczyliśmy w krótkiej sesji medytacyjnej. To było moje pierwsze doświadczenie tego typu modlitwy. Bardzo mnie to zainspirowało do dalszych poszukiwań.
Co było takiego pociągającego w medytacji chrześcijańskiej?
Przed wstąpieniem do opactwa tynieckiego praktykowałem modlitwę spontaniczną. Byłem we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym. Zmiana sposobu życia spowodowała, że zacząłem szukać innego sposobu modlitwy. Medytacja chrześcijańska pokazała mi alternatywną drogę, z której chciałem skorzystać w moim dążeniu do Boga.
Zrezygnowałeś z modlitwy spontanicznej, która kładzie nacisk na emocje...
Niekoniecznie. Każda modlitwa może mieć związek z emocjami.
Wydaje mi się, że nie powinna... Tradycja modlitwy nieustannej raczej emocje umieszcza w kategoriach czegoś, co przeszkadza w skupieniu.
Pamiętajmy o złożoności człowieka jako istoty cielesno-psychiczno-duchowej. Nie możemy całkowicie wyłączyć żadnej sfery naszego życia.
Ale możemy ją ograniczyć.
Powinniśmy ją odpowiednio ukierunkować.
Miałem okazję kiedyś widzieć takie spotkanie z modlitwą spontaniczną. Wszyscy wstają, wyciągają ręce do góry, śpiewają i modlą się. Ekspresja uczuć.
Modlitwa spontaniczna tak w dużym skrócie może wyglądać. Nie wydaje mi się jednak, aby we wspólnotach charyzmatycznych był kładziony nacisk na, jak powiedziałeś, ekspresję uczuć. Niemniej wypowiadanie na głos tego, co siedzi w człowieku jest ważne. Moim zdaniem taka forma modlitwy jest potrzebna i ma swoje miejsce w Kościele. Dzięki wielości form modlitwy, każdy według własnych potrzeb może korzystać z bogactwa duchowego Kościoła.
Obawiam się, że w przypadku modlitwy spontanicznej, może dojść do niebezpiecznej sytuacji sprowadzenia doświadczenia duchowego tylko do emocji. O co mi chodzi? Modlitwa powinna się rozwijać. Dziecko, które korzysta z książeczki do modlitwy, w wieku dorosłym już z niej nie korzysta, idzie dalej, aż osiągnie stan wyciszenia, przebywania bez słów z Bogiem. W tym wszystkim chodzi mi o problem zastoju, stanięcia w miejscu i zredukowania modlitwy do emocjonalnych fajerwerków duchowych.
Zgadzam się. Tak jak w relacjach międzyludzkich powinien następować rozwój, tak samo w modlitwie i życiu duchowym człowieka. Inaczej powinniśmy się modlić będąc dziećmi, a inaczej w wieku dorosłym, ponieważ dojrzewamy, zmieniamy się. W związku z tym organicznie, nasza modlitwa powinna być inna, bardziej dojrzała i świadoma. Trudno jednak o konkretne wzory i schematy drogi duchowej. Każdy jest prowadzony indywidualnie przez Boga. Przy praktykowaniu różnych form modlitwy musimy być wyczuleni na to, czy dana modlitwa mnie zmienia, w którym kierunku idę. Jeżeli autentycznie się modlę, to moje relacje i stosunek do bliźniego powinien być przesiąknięty miłością i szacunkiem. W przeciwnym wypadku faktycznie możemy być ludźmi pobożnymi, ale niekoniecznie religijnymi.
Potrzebujemy kierownictwa, tej relacji mistrz — uczeń.
Od tego powinniśmy rozpocząć. Nie jesteśmy w stanie w pełni sami sobie pomóc. Potrzebujemy kogoś doświadczonego, kto uwrażliwi nas na różne elementy naszej drogi do Boga. Obiektywny osąd naszej duchowości pozwoli nam pozbyć się własnych subiektywnych, nieraz fałszywych opinii o sobie samym.
Wrócę jeszcze do pytania: co było takiego wyjątkowego w medytacji chrześcijańskiej, że zostawiłeś to, co wcześniej praktykowałeś?
Cisza. To było coś, co mnie dotknęło. Ona pozwoliła mi spojrzeć z zupełnie innej strony na moją relację do Boga. To natomiast w dużej mierze wiąże się ze sposobem życia, które podjąłem, czyli z życiem mniszym. Poza tym — prostota. Medytacja nie wymaga specjalnego wysiłku, szukania odpowiednich słów modlitwy.
Na jakich autorytetach oparłeś Twoją drogę duchową? Kto był Twoim kierownikiem duchowym?
Pierwszym moim nauczycielem był o. Maksymilian Nawara OSB z Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej z Lubinia, który wprowadził mnie w praktykę medytacji. On udzielał mi pierwszych wskazówek. Uczestniczyłem w sesjach medytacyjnych organizowanych w Lubiniu, dzięki czemu pogłębiałem tę formę modlitwy. Poza tym czerpałem z pism Laurence'a Freemana OSB oraz w mniejszej mierze z tekstów Johna Maina OSB.
W przypadku Freemana wiele jest obiekcji co do jego pewnych sformułowań w odniesieniu do medytacji chrześcijańskiej.
Trzeba pamiętać, że są to tylko inspiracje i pewne wskazówki. Fundamentem modlitwy dla mnie jest Pismo Święte, a w przypadku praktyki medytacji ogromną pomocą są teksty z Filokalii.
Wracając natomiast do tych kontrowersji, które narosły wokół sformułowań ojca Freemana: to, że ktoś jest dla mnie autorytetem i czytam jego teksty, to nie znaczy, że muszę w 100% zgadzać się z jego koncepcjami. Wybieram tylko to, co mi pomaga w praktykowaniu medytacji chrześcijańskiej. Laurence Freeman ma swój sposób przekazywania pewnych nauk. Osobiście niektóre rzeczy inaczej bym sformułował, np. mówiąc o medytacji chrześcijańskiej nie używałbym słowa mantra. W tym przypadku można stosować inne określenie, które nie będą się kojarzyć z Dalekim Wschodem.
Jednak są to tylko słowa, które w taki, a nie inny sposób opisują konkretną rzeczywistość. Czy warto walczyć o to, żeby przeformułować dany zwrot?
Popatrzmy na historię Kościoła. W IV w. wybuchł wielki spór doktrynalny o określenie zaczerpnięte z filozofii greckiej — homoousios (współistotny). Nie był to zwrot biblijny, a został wprowadzony do teologii, do wyznania wiary. Spory powstawały także w późniejszych okresach. Sam sposób określenia czegoś tak a nie inaczej jest ważny, ale nie najważniejszy. Istotne jest to, co rozumiemy pod danym pojęciem.
Dla osób, które krytykują używanie słowa mantra w mówieniu o medytacji chrześcijańskiej, nie jest ważna istota samej medytacji, ale samo słowo, bo nie jest ono z tradycji chrześcijańskiej...
Jeszcze raz wrócę do historii Kościoła. Dzięki temu, że wprowadzono termin homoousios (zaczerpnięty z filozofii pogańskiej), po wielu latach sporów, wypracowano język, który był bardziej przystępny w wyrażaniu się o naturze Trójcy Świętej. Kropla drąży skałę. Podobnie może być i w przypadku medytacji chrześcijańskiej. To, co teraz jest atakowane, za parę lat może się okazać czymś pomocnym w lepszym zrozumieniu istoty praktyki.
Na gruncie chrześcijańskim mamy bogactwo form medytacji chrześcijańskiej. Mamy Światową Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM), Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu, czy też praktykę modlitwy Jezusowej w Tyńcu. W tym całym bogactwie fundamentem powinien być szacunek do form, technik czy też słów, które wypracowali założyciele, m.in. słowa mantra, które używał John Main OSB. Mimo takiej elementarnej zasady, jakim jest szacunek, pojawia się nieustanna krytyka.
Masz słuszność. Przykładowo Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu co roku organizuje sesję medytacyjną z mistrzem zen. Ideą takich spotkań jest propagowanie dialogu religijnego na fundamencie medytacji chrześcijańskiej. W jakimś stopniu również i w Tyńcu zaczerpnąłem z Lubinia pewne inspiracje, które dotyczą formy praktyki podczas prowadzenia rekolekcji Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa.
Od lipca prowadzisz sesje medytacyjne z modlitwą Jezusową w opactwie tynieckim. Pół roku doświadczenia medytacji z ludźmi. Jakie wrażenia?
Odbiór jest bardzo pozytywny. Nie spotkałem się jeszcze z jakimkolwiek głosem, który całkowicie by negował ideę samych rekolekcji Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa.
Czy pojawiła się jakaś krytyka?
Oczywiście pojawiły się pewne uwagi uczestników, dotyczące różnych spraw.
Mogę prosić o konkrety?
Zdarzały się obiekcje dotyczące czasu samej medytacji. Niektórzy zwracali uwagę, że trochę za długo trwa sama praktyka modlitwy Jezusowej.
Jaki czas przewidziałeś podczas rekolekcji na samą medytację?
Podczas jednej praktyki jest to 20-25 minut.
Strasznie krótko...
Trzeba mieć na względzie osoby, które po raz pierwszy spotkają się z tego typu modlitwą. Aspekt czysto fizyczny daje o sobie znać i trzeba to brać pod uwagę. Nie każdy wytrzyma od razu kilka razy w ciągu dnia 20-25 minutową medytację.
Czy pojawiły się podczas Twoich rekolekcji jeszcze jakieś trudności natury duchowej?
Pewna część ludzi, którzy przyjeżdżają do nas po raz pierwszy, przeżywa trudności związane z nowym miejscem, opanowaniem porządku rekolekcji, punktualnością. Wynika to trochę z tego, że podczas rekolekcji tkwią mentalnie w swoim świecie zawodowym i rodzinnym. Ciężko się im skupić. Trwa w ich głowie nieustanny rozgardiasz, wspomnienia, plany. Wszystko to nie prowadzi do wyciszenia.
Nie wydaje Ci się, że 3 dni takich rekolekcji to za mało, żeby się wyciszyć?
Sądzę, że na początku drogi medytacji chrześcijańskiej, jest to zupełnie wystarczające, aby zasmakować w tym sposobie modlitwy. Rekolekcje są inspiracją, aby przygotować człowieka na dalszą drogę. To pokazanie mu trudności i tego, co go czeka, gdy podejmie wytrwałą praktykę modlitwy Jezusowej. Jest to również pewna zachęta do tego, aby modlitwę Jezusową praktykować również w swoim własnym środowisku, a być może nawet zachęcać innych do tej formy modlitwy.
Muszę tutaj wspomnieć o zmianach, po tym jak przejąłeś prowadzenie rekolekcji Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa. A były to zmiany, można by rzec, o 180 stopni. Głównie dotyczy to samej formy prowadzenia sesji. Maty, poduszki, metanie, medytacja w ruchu, ceremonia koła...
Nowa formuła rekolekcji Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa w dużej mierze bazuje na blisko 30-letnim doświadczeniu Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu. Tam pod kierownictwem ojca Maksymiliana zbierałem doświadczenie. Widząc owoce działania lubińskiego ośrodka, stwierdziłem, że warto zaszczepić pewne elementy praktyki medytacji chrześcijańskiej w Tyńcu. Pokazać to szerszej publiczności. Dlatego są trzy formy praktyki medytacji:
Jak mówiłem już wcześniej, człowiek jest istotą złożoną i na modlitwie staje w całej swojej pełni cielesno-duchowej. Nigdy nie możemy zapominać o żadnej z tych sfer.
Jak to wygląda od strony praktycznej? Otwierasz salę, ludzie wchodzą...
Na samym początku każdy wybiera sobie miejsce, gdzie będzie medytował.
Jaki jest układ sali?
Są dwa rzędy mat i poduszek. Każdy siedzi naprzeciw innego uczestnika rekolekcji. Warto tutaj zauważyć, że układ jest podobny jak w chórze mnichów, gdzie w prezbiterium po lewej i prawej stronie zajmują miejsca bracia, kiedy uczestniczą w Oficjum. Widać tutaj podobieństwo modlitwy Jezusowej z Liturgią Godzin, do której zaproszeni są wszyscy uczestnicy rekolekcji.
Oś główna sali skupiona jest wokół krzyża, przed którym zawsze zapalamy świecę, aby podkreślić, że gromadzimy się przy Chrystusie.
I co dalej?
W następnej kolejności każdy wybiera przedmiot, na którym będzie siedział podczas praktyki. Będzie to więc mata i poduszka, albo niski stołek lub krzesło.
Jako prowadzący zajmujesz miejsce naprzeciw krzyża.
Tak. Przed rozpoczęciem samej praktyki następuje krótkie wyjaśnienie programu rekolekcji i samej techniki medytacji. Każdą praktykę modlitwy rozpoczynamy i kończymy dźwiękiem.
Masz do tego specjalny przyrząd?
Misa dźwiękowa służy do sygnalizowania rozpoczęcia medytacji i zakończenia modlitwy. Po sesji każdy z uczestników wykonuje lekki ukłon w kierunku sąsiada. Jest to forma podziękowania za wspólną medytację. To elementy zaczerpnięte z ośrodka lubińskiego.
Znajomi z WCCM pytali mnie kiedyś, po przeczytaniu opisu Twoich rekolekcji, dlaczego nie zaczynacie sesji medytacyjnej od znaku krzyża. Oni tak robią na każdym spotkaniu i byli trochę zaskoczeni, dlaczego w Tyńcu nie jest tak samo.
Po pierwsze w samym centrum sali medytacyjnej jest krzyż. Po drugie dotyczy samej praktyki, staramy się modlić nieustannie i pozostawać w ciągłej obecności Bożej. Czynienie znaku krzyża zazwyczaj kojarzy się z rozpoczęciem modlitwy, a medytacja chrześcijańska ma nas doprowadzić do trwania w modlitwie nieustannej, dlatego u nas nie wykonujemy znaku krzyża, aby bardziej uwrażliwić na nieustanne trwanie w obecności Bożej.
Każda szkoła medytacji ma swoją formę modlitwy. Przypadek wyżej opisany pokazuje trochę bolesną prawdę, że chcielibyśmy aby to, co my praktykujemy podejmowali wszyscy inni, dokładnie tak jak my to robimy. Znowu brak szacunku i zrozumienia. Jest to pewna forma narzucania innym swoich słusznych racji, bez względu na wszystko. Mam tutaj na myśli również osoby, które krytykują medytację chrześcijańską.
To trochę tak, jakbyśmy chcieli ograniczać Ducha Świętego w Jego działaniu. Już sama struktura Kościoła pokazuje, jak wiele mamy form, nawet samej liturgii, nie mówiąc już o innych aspektach. Zobaczmy, że nie mamy w Kościele katolickim jednego ustalonego sposobu sprawowania obrzędów. Są różne obrządki i o żadnym z nich nie możemy powiedzieć, że jest najlepszy. Tym bardziej mogą być rozmaite formy praktyki modlitwy, dotyczy to również medytacji chrześcijańskiej.
Jak z takimi osobami dyskutować?
Pokazać bogactwo Kościoła, w różnych wymiarach.
Usłyszymy, że mamy wypracowaną medytację chrześcijańską, która opiera się na lekturze Pisma Świętego, a więc po co sięgać po inne formy?
Modlitwa Jezusowa nie stoi w opozycji do medytacji chrześcijańskiej. Istotą jest ciągłe powtarzanie formuły modlitewnej, w tym przypadku zdania, które zaczerpnięte jest z Pisma Świętego.
Jednak modlitwa Jezusowa nie może zakończyć się tylko i wyłącznie na mechanicznym powtarzaniu formuły. Ona ma prowadzić modlącą się osobę w głąb, do spotkania z Bogiem. To trwanie w Obecności, w ciszy, gdzie słowa już zanikają, nazywamy modlitwą serca.
W swojej książce Medytować to... napisałeś, że powtarzanie jednej formuły może uśpić. W szkołach zen mistrz, kiedy uczniowie medytują i zdarzy się komuś przysnąć, chodzi wokół nich i specjalnym kijem trąca medytującego, żeby wrócił do pierwotnej czujności.
Nazywa się to kyosaku. Trudno jednak wskazać złoty środek na przysypianie podczas medytacji. Różne przyczyny mogą mieć wpływ na taką sytuację. Najbardziej powszechną to zmęczenie i stres. Dlatego trudno się dziwić, że nasza wytrzymałość jest taka słaba.
Albo bujamy w obłokach...
Może i tak być (śmiech). Często zdarza się, że cała nasza medytacja będzie nieustannym zmaganiem się ze snem, z naszymi myślami. Nie powinno to nas zniechęcać, dzięki takiemu doświadczeniu widzimy nas samych, nasze słabości.
Jeżeli ciągle się potykamy na drodze, którą idziemy, to w pewnym momencie mamy tego wszystkiego dość. Czego się złapać, żeby utrzymać kierunek?
Wytrwałość jest tutaj fundamentem. Wiele osób rezygnuje, bo kilka miesięcy medytują i nic... Nie chodzi o zdobywanie kolejnych umiejętności. Jeżeli tak myślimy, to jest to wielka pomyłka. Wierne trwanie w praktyce mimo wszystko jest tutaj kluczem. Czasami warto zmienić porę naszej praktyki, ponieważ jest dla nas nieodpowiednia. Wtedy może się okazać, że nastąpi poprawa.
Czy są jakieś zalecenia, jeśli chodzi o ilość czasu spędzonego na medytacji?
Nie ma reguły, każdy musi wypracować swoją osobistą ilość czasu, jaki poświęca na modlitwę. Lepiej zacząć od mniejszego okresu niż zrazić się niepowodzeniami np. przy próbie 30-minutowej medytacji. Roztropność pełni tutaj ważne zadanie.
W swoich refleksjach, w książce Medytować to... nakreśliłeś taki rys, powiedzmy, teologii medytacji. Nie skupiłeś się na samej praktyce, ale bardziej na duchowości. Pokazałeś pozytywną i radosną stronę praktyki, jednak nie można zapominać o tym, że wejście na pustynię związane jest z ciężką walką z samym sobą, z demonami...
To prawda. W taki sam sposób można to zobrazować na przykładzie relacji z drugą osobą. Budowanie trwałej i bliskiej relacji wymaga trudu i czasu.
Zdarza się i tak, że człowiek w zderzeniu z klasztorną ciszą nie wytrzymuje. Szybkość i hałas życia odziera nas ze zdolności zatrzymania się i wyciszenia.
Jest to jakiś znak współczesnego świata. Teraz dochodzi już do tego, że sami bombardujemy siebie informacjami, doznaniami, ponieważ ich potrzebujemy. Stało się to dla nas czymś naturalnym, nie potrafimy inaczej funkcjonować. Z drugiej strony odczuwamy pewien niepokój i nieuporządkowanie. W konfrontacji z ciszą medytacji naturalne jest, że odzywa się nasze wnętrze, to co jest głęboko w nas. Nasze demony zaczynają wychodzić na zewnątrz.
Wspominasz również o byciu tu i teraz.
To pomaga nam przeżywać teraźniejszość, ponieważ przeszłości już nie wrócimy, a przyszłości nie znamy. Mimo tego, że wspominanie przeszłości i wyciąganie wniosków jest pozytywne, podobnie i planowanie, jednak kierowanie tylko na to uwagi będzie nas skutecznie odciągać od chwili obecnej.
Piszesz, że oddech podczas medytacji może nam pomóc w skupieniu się na chwili obecnej, na byciu tu i teraz.
To jest coś wewnętrznego, co jest nam dane, coś co jest dla nas naturalne. Poznając nasz oddech poznajemy samych siebie. Wydawać by się mogło, że jest to błaha sprawa, oddech... jednak to pozwala nam dostrzec coś, na co wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, a tym samym dojrzeć piękno przeżywanej chwili tu i teraz.
Aby oddech złączyć ze Świętym Imieniem.
Ojcowie Pustyni mieli bardzo dobrą intuicję i wyczucie harmonii. Mówiąc o oddechu i praktyce modlitwy Jezusowej pokazali nam i wszystkim przeciwnikom, jak bardzo jest tutaj ważne połączenie tego aspektu cielesnego (oddech) i duchowego (modlitwa Jezusowa). Ojcowie Pustyni, jak to czytamy w Filokalii, wyraźnie mówią o technice modlitwy, czy to opisując metodę oddechu, czy też określając formułę. Dlatego musimy się czasami zastanowić, co krytykujemy, bo może się okazać, że podcinamy gałąź, na której sami siedzimy.
Napisałeś takie słowa: Podczas medytacji stajemy się inni... Co to znaczy?
Ponieważ bardziej poznajemy siebie. A jak poznajemy siebie, to odkrywamy coś innego o sobie samym. Praktyka medytacji pomaga nam odkryć te części nas samych, które są przed nami ukryte, których sobie do tej pory nie uświadamialiśmy. Nasze wyobrażenia, czy to o nas samych, czy o Bogu będą powoli oczyszczane.
Co z pojawiającymi się myślami, które nacierają na nas podczas medytacji?
Niech płyną, najważniejsze, aby nie skupiać się na jakiejś myśli, bo wtedy dajemy im przyzwolenie i tym samym tracimy kontrolę. Pozwalamy, aby taka myśl popłynęła sobie dalej i mocno trzymamy się formuły modlitwy Jezusowej, dzięki której wracamy na prostą drogę praktyki. I oczywiście wytrwałość. Nie możemy się zniechęcać, ten natłok myśli ma prowadzić do tego, żeby zaprzestać praktyki, a nie o to tutaj chodzi. To, co pokonuje demony, to wierność i wytrwałość.
Kolejnym aspektem, który jest niezwykle istotny to higiena umysłu przed medytacją. To, czym nasiąkniemy przed modlitwą, wróci do nas podczas praktyki.
Dlatego też zawsze zwracam uwagę podczas rekolekcji, że lepiej przed każdą sesją modlitwy Jezusowej przyjść nieco wcześniej i uspokoić swój umysł, a nie wpadać do sali w ostatniej sekundzie, ledwo łapać oddech i siadać do medytacji. Wyciszenie przed modlitwą jest niezwykle istotne, trzeba zostawić to, o czym się wcześniej myślało, słuchało czy oglądało. Przygotowanie ma prowadzić do jeszcze ściślejszego wejścia w relację z Bogiem.
Na koniec, takie krótkie podsumowanie. Jak rozpocząć praktykę medytacji chrześcijańskiej? Od czego zacząć, w co się zaopatrzyć? Co warto przeczytać... Vademecum dla tych, którzy nie mogą przyjechać do Tyńca.
Dobrze jest zapoznać się z Opowieściami pielgrzyma, które są takim wprowadzeniem do modlitwy Jezusowej. Obowiązkowo należy przeczytać Filokalia, gdzie mamy teksty źródłowe. Wiele osób używa podczas powtarzania formuły modlitwy Jezusowej czotki, za pomocą której liczy wezwania. Co do samej praktyki:
Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg