Często sprowadza się krzyż do banału albo podnosi się banał do rangi krzyża
Muszę przyznać już na wstępie, że na to pytanie nigdy nie znalazłem satysfakcjonującej odpowiedzi. Jezus zaprasza: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie. Niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23). Ale co to znaczy — zaprzeć się samego siebie? Co to znaczy — wziąć własny krzyż? I co to w końcu znaczy — naśladować? No właśnie, zwłaszcza naśladować. Czy da się naśladować — jakby nie było — samego Pana Boga, mimo że wcielonego i w ludzkiej postaci? Jak nie popaść w banał, by z naśladowania nie wyszła nam nędzna imitacja?
Przepaść między krzyżem Pana a naszymi własnymi krzyżykami wydaje się niepokonalna. Jezus wziął na siebie wszystkie nasze grzechy. On — sprawiedliwy, niósł na sobie całą ludzką niesprawiedliwość. Cierpienie duchowe niewyobrażalne, którego pewno nie wyrazi żaden ból fizyczny ani żaden film nie opisze. Jak się do tego mają nasze krzyże? Czy da się je zdefiniować — jak chce ksiądz Dariusz Kowalczyk — jako „coś, co boli, dokucza, niepokoi”?2. Nie wiem. Żeby przypadkiem krzyżem nie nazwać strzykania w kościach, przegranej w totka czy chwilowego zawodu miłosnego. Tak, niejednokrotnie w kazaniach sprowadza się krzyż do banału albo podnosi się banał do rangi krzyża.
|
fragment pochodzi z książki:
ks. Andrzej Draguła CZY BÓG NAS KUSI?
55 pytań o wiarę
ISBN: 978-83-277-1033-8 wyd.: Wydawnictwo WAM 2015 |
Krzyżem szafuje się w każdej bolesnej sytuacji. Krzyż to mąż alkoholik, niepełnosprawne dziecko, długoletnia choroba. Czy jednak nie za szybko biegniemy z taką teologiczną diagnozą? Nieraz słyszałem bunt tych, którzy prosili, by krzyża nie sprowadzać do cierpienia, a raczej widzieć w nim doświadczenie miłości. Matka kochająca swoje niepełnosprawne dziecko nie nazwie go krzyżem, choć zapewne niejeden gorliwy przyjaciel (w tym niejeden ksiądz) chętnie pośpieszyłby z takim właśnie pocieszeniem — wzorem tych, co pouczali Hioba.
Czy czasami krzyżem nie jest coś zgoła innego? Sensem Jezusowego krzyża nie jest cierpienie, bo to tylko narzędzie zbawienia, a nie jego sedno. Sensem jest odkupieńcza miłość, ta, która „gładzi grzechy świata”. Dobrze byłoby pamiętać o słowach św. Alfonsa Marii de Liguorii, który pisał o Jezusie: „Kontemplujemy mękę Chrystusa. Ale trzeba nam pamiętać, że On dużo bardziej nas umiłował, aniżeli cierpiał”. Naśladować Chrystusa to włączyć się w tę odkupieńczą miłość.
2 D. Kowalczyk, Co to znaczy nieść swój krzyż?, „Tygodnik Powszechny” 40/2009.