Jakie naprawdę korzyści przynosi sport zawodowy?
Sport zawodowy nie przynosi żadnych korzyści społecznych. Między bajki można włożyć teorie o wpływie sukcesów zawodowych gwiazd sportu na tężyznę fizyczną społeczeństwa.
Ludzie wcale nie upodabniają się do swoich idoli, co zresztą w przypadku enerdowskich pływaczek i amerykańskich tenisistek jest faktem wysoce krzepiącym. Sport zawodowy nie uczy też szlachetnej rywalizacji, raczej cwaniactwa (np. „boska ręka” Maradony) i tego, że pieniądze dają przewagę nawet powolniejszym i głupszym. Sport zawodowy jest też oazą wszelkich nacjonalizmów i złych emocji towarzyszących lokalnym i etnicznym konfliktom. Otoczenie zawodowego sportu jest w końcu niezgłębionym oceanem chamstwa i wulgarności. Tylko na stadionie można obrzucić najgorszymi obelgami niewinnych ludzi — poza stadionem trafiłoby się za to przed sąd, na stadionie można trafić co najwyżej do klubu zasłużonego kibica.
Zawodowy sport jest biznesem, którym rządzą wielkie pieniądze. Czysta rywalizacja jest potrzebna o tyle, o ile konieczne jest podtrzymanie wiarygodności tego interesu w oczach milionów widzów, i co za tym idzie, reklamodawców i sponsorów. Jest to jednocześnie biznes bardzo wyjątkowy: mało kto emocjonuje się przecież pojedynkiem japońskiego Canona i amerykańskiego Hewlett-Packarda na rynku drukarek atramentowych, a prawie wszyscy trzymaliśmy kciuki za Małysza i będziemy kibicować naszym piłkarzom w Korei i Japonii. Emocje, widowiskowość, niespodzianki — to wszystko powoduje, że ludzie (czyli my) chcą sportu, chcą go oglądać i za niego płacić.
Kto chce, niech płaci. Ja chodzę na mecze i płacę. Nie mogę natomiast zgodzić się z tym, żeby z publicznych pieniędzy, czyli z podatków, finansować chuligaństwo towarzyszące sportowi. Przyszła wiosna i z regularnością jaskółek i bocianów pojawili się na ulicach i stadionach piłkarscy chuligani. Wraz z nimi zdemolowane pociągi, powybijane szyby w autobusach, połamane krzesełka na stadionach. I policja. Policja czeka na dworcach, by eskortować pijanych kibiców przez całe miasto. Policja czai się w zakratowanych pojazdach na zapleczu stadionów. Uzbrojona po zęby policja w zwartym szyku wkracza do akcji, a czasem nawet strzela gumowymi pociskami. Policja ochrania autobus drużyny przeciwnej przed atakiem kamieniami i kijami bejsbolowymi.
Jednym słowem policja robi, co do niej należy, a my za to płacimy. Pieniędzmi, strachem i narzekaniami, że za mało patroli na mieście, że policja nie ma czasu łapać złodziei itp. Nie powinno być na to społecznej zgody. Jeśli sport ma problemy sam ze sobą, to płacić za nie powinni ci, którzy na sporcie zarabiają. Mam na myśli również sportowców. To nie jest stado niewiniątek sterroryzowanych przez złych kibiców. Sportowcy to świetnie opłacani zawodowcy, zarabiający grube pieniądze kopaniem piłki. Ich psim (przepraszam: sportowym) obowiązkiem jest dbać o poziom widowiska i lansować pozytywne wzorce zachowań. Tymczasem kilka tygodni temu pewien drugorzędny piłkarz z pierwszoligowego klubu po strzeleniu gola z radości zdjął koszulkę, a pod nią całemu stadionowi ukazał się napis „hooligans” i rysunek buldoga. Stadion zawył z radości. PZPN oczywiście napiętnował piłkarza Bartłomieja J., a nawet ukarał go finansowo. Grzywna wyniosła 1000 zł. Ile wyniosła premia za strzelenie gola — nie wiem, wiem tylko, że w wielu trzecioligowych klubach premie są wyższe niż rzeczone tysiąc złotych.
Takimi zachowaniami piłkarze podcinają gałąź, na której siedzą. Może od piłkarzy nie należy wymagać aż takiej refleksji, w końcu płacą im za kopanie, a nie myślenie. Ale działaczom płaci się już właśnie za myślenie, i to oni powinni zabronić piłkarzom podbiegania po meczu do trybuny i dziękowania chuliganom, którzy przez cały mecz wulgarnie poniżali zawodników przeciwnej drużyny i wyśpiewywali piosenki, w których informowali sędziego o tym, co zrobią z jego żoną, jeśli jeszcze raz odgwiżdże spalonego. To oni powinni uświadomić piłkarzom, że nie mogą chodzić na piwo z osobnikami o fantazyjnych ksywach „Łysy”, „Bejsbol” czy „Żyleta”. To oni powinni zachęcić piłkarzy do publicznych wystąpień i zachowań o charakterze edukacyjnym, piętnujących chamstwo i przemoc na stadionach. Jeśli działacze i piłkarze tego nie zrozumieją, „kibol” obróci się przeciwko nim. Obrzuci Olisadebe bananami, rzuci petardą w Dudka. „Kibolowi” wszystko jedno, najważniejsza jest zadyma. Wtedy zostanie już tylko policja. Przynajmniej do momentu, w którym niechodząca na stadiony większość zażąda ich zamknięcia.
opr. mg/mg