Dla Polski, która olbrzymim wysiłkiem dołączyła do politycznego świata Zachodu, rozpadanie się Unii Europejskiej jest bardzo złą wiadomością...
Dla Polski, która olbrzymim wysiłkiem dołączyła do politycznego świata Zachodu, rozpadanie się Unii Europejskiej jest bardzo złą wiadomością.
Mężczyzna powinien wspierać kobietę w jej obowiązkach matki. Kobieta jest predysponowana do rodzenia i wychowywania dzieci. Homoseksualizm jest grzechem. Te trzy zdania każdemu normalnie myślącemu człowiekowi wydają się dość oczywiste. Te trzy zdania spowodowały jednak największy kryzys polityczny w historii Unii Europejskiej.
Wypowiedział je podczas przesłuchania w Parlamencie Europejskim profesor Rocco Buttiglione, filozof i polityk włoski powołany przez przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Barroso na stanowisko komisarza do spraw wewnętrznych. Buttiglione jest liderem włoskiej chadecji i osobistym przyjacielem Ojca Świętego, ale przede wszystkim politykiem niezwykle umiarkowanym. Został wysunięty przez włoski rząd Silvio Berlusconiego między innymi dlatego, że uchodzi za człowieka kompromisu. Tymczasem stał się obiektem zbiorowej napaści socjalistów, zielonych i liberałów w Parlamencie Europejskim. Kulminacją typowo komunistycznej nagonki na katolika otwarcie przyznającego się do własnej wiary była wypowiedź katalońskiego socjalisty Josepa Borella: „Buttiglione nie powinien zajmować się kwestiami sprawiedliwości, tylko burakami". Głosy większości europejskich gazet i rozgłośni telewizyjnych były włączeniem się w tę nagonkę.
Przewodniczący komisji, były portugalski premier Jose Barroso na początku się nie poddawał. Zapowiedział, że nie zmieni składu komisji, który miał być poddany pod głosowanie w Parlamencie Europejskim w ubiegłą środę. Trwało gorączkowe liczenie głosów. Chadecy i frakcja Europy Narodów byli za komisją, socjaliści przeciw. Języczkiem u wagi okazali się liberałowie i eurosceptycy. Kiedy okazało się, że ich głosów Barroso nie pozyska, na kilka godzin przed głosowaniem wycofał się, zapowiadając, iż w ciągu kilku tygodni przedstawi nowy skład komisji. Oto zwycięstwo demokracji - zachłysnęły się lewicowe gazety. Na dodatek podwójne. Parlament Europejski traktowany dotąd (nie bez racji) jako gromada kosztownych darmozjadów zaznaczył swoją rolę polityczną, a lewica utarła nosa Barroso, który zaczął swoją pracę wyjątkowo energicznie i zapowiadał się na pierwszego od czasów Jacqu-esa Delorsa przewodniczącego Komisji Europejskiej, który ma jakąś wizję przyszłości Europy i będzie starał się ją wprowadzić w życie.
Mam nadzieję, że Barroso nie da się zaszantażować lewicy i zachowa w swojej komisji Rocco Buttiglione, choć brukselskie plotki głoszą, że powierzy mu mniej prestiżowe stanowisko komisarza do spraw ochrony środowiska. Ofiarami wojny o komisje staną się też zapewne: węgierski postkomunista Laslo Kovacs, który podczas przesłuchań jako komisarz do spraw energii wykazał się tak kompletnym brakiem przygotowania, że parlamentarna komisja odmówiła mu rekomendacji oraz przedstawicielka liberałów, Holenderka Neelie Kroes, która zasiadała w radach nadzorczych ponad 50 wielkich firm i jako komisarz UE miałaby zbyt wiele okazji do konfliktu interesów.
Najgorsze jednak, że komisja złożona w większości ze sprawnych fachowców i zaczynająca swoje działania wyjątkowo dobrze może mieć od samego początku przetrącony kręgosłup. Tymczasem Europa, o ile ma w sposób sensowny kontynuować proces integracji, potrzebuje wyrazistego przywództwa. Rozszarpywana przez coraz liczniejsze wewnętrzne podziały Unia Europejska wyraźnie dryfuje. Podpisana w Rzymie konstytucja zamiast jednoczyć Europę, podziały tylko pogłębiła. Najprawdopodobniej w większości spośród jedenastu krajów, które zapowiedziały referenda konstytucyjne (w tym i w Polsce), projekt konstytucji zostanie przez obywateli odrzucony. No to co dalej? Jak dotąd nie ma pomysłu.
Żeby było jeszcze trudniej, Niemcy będące finansową lokomotywą zjednoczonej Europy przeżywają najgłębszy kryzys gospodarczy od lat pięćdziesiątych, a projekt dalszego rozszerzania UE wyhamował wobec perspektywy przyjęcia Turcji i bardzo prawdopodobnego akcesu Izraela.
Wreszcie, choć jest to sprawa bodaj najtrudniejsza i powinna być wymieniona na wstępie, rozpoczęła się właśnie debata o nowym budżecie UE. To zaś oznacza powrót do sporów o Wspólną Politykę Rolną oraz o fundusze strukturalne. A dokładniej o ilość pieniędzy wnoszonych i uzyskiwanych przez poszczególne kraje z brukselskiej kasy. Nawet w czasach, gdy Unia była organizmem w miarę jednolitym, każdorazowa wojna o budżet groziła jej rozpadem. Co będzie, gdy dojdzie do tego spór o konstytucję oraz o politykę zewnętrzną Wspólnoty -szczególnie o relację Unia-USA?
Wydaje się, że marzenie o powstaniu Stanów Zjednoczonych Europy możemy odłożyć do lamusa na bliżej nieokreślony, ale raczej długi czas. Będziemy mieli wymarzoną przez polityków francuskich Unię Różnych Prędkości. Zróżnicowanie przebiegać będzie jednak wcale nie po linii stara i nowa Europa. Wygląda na to, że poszczególne państwa będą uczestniczyły w tych fragmentach procesu jednoczenia, które dla nich samych okażą się wygodne. Brytyjczycy pozostaną poza strefą euro i obszarem Schengen, Skandynawowie zrezygnują z angażowania się we wspólną politykę zagraniczną, i tak dalej.
Spór o komisję Barroso pokazał jeszcze jedno zadziwiające zjawisko zachodzące we współczesnej Europie. Używając metafory, można powiedzieć, że jest nim zmiana sztandaru lewicy. Zamiast starej czerwonej flagi lewica powiewa tęczowym sztandarem homoseksualistów. Poczynania nowego premiera Hiszpanii Jose Luisa Zapatero są tego najlepszym przykładem. Prawa do tak zwanych małżeństw homoseksualnych stały się pierwszym krokiem nowego rządu w Madrycie. Geje, lesbijki, anty-globaliści i pacyfiści są z reguły aktywistami partii lewicowych. Ich hasło przypomina trochę dawny ruch hippisów: „zabrania się zabraniać", mówią. Oczywiście wyjątkiem w oceanie tolerancji są normalne rodziny, ciężko pracujący spokojni obywatele i „faszyści" chodzący do kościoła i niewstydzący się swojej wiary. Niebywała nagonka na Rocco Buttiglione dokonywana przez całą lewicę, podjęte przez lewaków ryzyko rozbicia całej skomplikowanej konstrukcji europejskiej - w dużej części lewicy podporządkowanej - dowodzą zacietrzewienia ideologicznego. Chciałbym się mylić, ale podejmowane we francuskich i belgijskich szkołach wysiłki, by zmusić księży do rezygnacji z sutanny, a zakonnice z habitu, za chwilę doprowadzą do tego, że krzyżyk dyskretnie zawieszony na szyi będzie powodem do wyrzucenia ucznia ze szkoły. W odróżnieniu od napisu - „jestem gejem" na koszulce.
Obserwujemy paradoksalne zjawisko. Z jednej strony europejska polityka ulega renacjonalizacji, bo projekt wspólnej Europy okazał się za trudny do realizacji, a z drugiej strony od Portugalii po Turcję ludzie wyznający przekonania moralne bądź religijne stają się obiektem zmasowanej agresji. Zabawne, że nikt nie widzi związku pomiędzy brakiem moralnych fundamentów a porażką koncepcji jedności Europy. Tymczasem wybitny francuski pisarz i minister w rządach de Gaulle'a Andre Malraux powiedział już pól wieku temu, że Europa XXI wieku będzie chrześcijańska albo nie będzie jej wcale. Gromady jednoczycieli pozornych, zwolenników jakiejś dziwacznej Europy regionów, a dokładniej Europy bez narodów, rozwijając swoje tęczowe sztandary prowadzą szybko i sprawnie do tego, by Europy po prostu nie było. Dla Polski, która olbrzymim wysiłkiem dołączyła do politycznego świata Zachodu, rozpadanie się Unii Europejskiej jest bardzo złą wiadomością. Obciążeni garbem postkomunistycznych nawyków zamiast do świata wolnej gospodarki trafiamy do dziwacznego cyrku zaludnionego przez feministki i „kochających inaczej". Tym ważniejszy wydaje się sojusz polsko-amerykański. Uchodzący w USA za lewaka John Kerry w świetle swoich wypowiedzi o narodzie, religii i moralności nie miałby szans na akceptację Parlamentu Europejskiego. A George Bush jako „fanatyk" codziennie rozpoczynający dzień od modlitwy zostałby w tym towarzystwie prewencyjnie aresztowany za faszyzm. I tylko głos bardzo lewicowego chrześcijanina Romano Prodiego, który stwierdził, iż zapowiedzi zmniejszenia dystansu pomiędzy Europą a Ameryką zawarte w strategii lizbońskiej Unii Europejskiej okazały się pobożnym życzeniem, każe zastanowić się nad tym, czy prawo do aborcji na życzenie i do adopcji dzieci przez pary homoseksualne jest najważniejszym z praw człowieka. Ważniejszym od wyznawanego w Ameryce prawa do uczciwej pracy i trudnej wolności.
JERZY MAREK NOWAKOWSKI
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika WPROST.
opr. mg/mg