Arche - to dom, nie praca od godziny 8 do 16. To opieka nad osobami pełnosprawnymi, która w pełni pokazuje ich wartość
2>
— To jest dom, a nie praca od godziny 8 do 16. Jesteśmy jak rodzina, która pokazuje wartość osoby z niepełnosprawnością i że nawiązanie relacji z nią jest możliwe i ubogacające — mówi Katarzyna Szubielska, dyrektor Wspólnoty L'Arche przy ul. Polańskiej na poznańskich Naramowicach.
Sukces, kreatywność, efekt — tym żyje świat. Oni chcą wtopić się w lokalną społeczność i nauczyć się kochać i akceptować siebie i innych. Mimo własnych ograniczeń i słabości. Tutaj nie liczy się wydajność, tylko drobne uczynki miłości. I czas, który nieco inaczej tutaj płynie. Jean Vanier, założyciel L'Arche, już od pół wieku pokazuje, że choć jest to trudne wyzwanie, to nie niemożliwe.
Kiedy 24-letni Kanadyjczyk, oficer marynarki, odwiedził swojego przyjaciela, o. Tomasza Philippe, kapelana w zakładzie psychiatrycznym w Trosly (Francja), był przerażony tym, co zobaczył. Obok osób chorych psychicznie, w placówce mieszkały osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Były faszerowane lekami, zostawione same sobie. Głęboko poruszony nieludzkim traktowaniem tych osób, postanowił zmienić życie chociaż kilku z nich. Był rok 1964 r. Jean Vanier kupił niewielki dom w Trosly — wiosce pod Paryżem i zamieszkał w nim z dwiema osobami z niepełnosprawnością, które zabrał z zakładu. Tak powstał pierwszy dom wspólnoty L'Arche. Dzisiaj w Trosly co drugi dom należy do L'Arche, która ma swoje wspólnoty już w 37 krajach na świecie.
— Dziś zmieniło się postrzeganie osób z niepełnosprawnością. Są one bardziej obecne w społeczeństwie, spotykamy je na ulicy, miejscach publicznych. Trzydzieści trzy lata temu, kiedy powstawała pierwsza w Polsce wspólnota Arki w Śledziejowicach, był to właściwie temat tabu. Wstydzono się ich, a na nas patrzono z pewną nieufnością — wspomina Szubielska. Obecnie L'Arche w Polsce ma sześć domów, dwa w Śledziejowicach, dwa we Wrocławiu i dwa w Poznaniu, ponadto Warsztat Terapii Zajęciowej i Środowiskowy Dom Samopomocy w Śledziejowicach, Punkt Wsparcia w Warszawie i mieszkania chronione we Wrocławiu.
Willowy klin poznańskich Naramowic, ul. Polańska. Tutaj mieści się „młodszy” dom Wspólnoty L'Arche w Poznaniu i jej biuro. Ten „starszy”, przy ul. Żytniej, obchodzi w tym roku 20-lecie istnienia, tak jak i wspólnota. — Jeden z mężczyzn pracujących przy jego remoncie zapytał, kto będzie w nim mieszkał. Kiedy usłyszał, że osoby z niepełnosprawnością, powiedział, że jego szwagierka jest taką osobą — opowiada Maciej Bajon, asystent w Arce. — Gdy Lidka weszła do domu, od razu powiedziała: „To jest mój dom”. I została — wspomina Bajon.
Dziś w obu poznańskich domach mieszka dwanaście osób z niepełnosprawnością i siedmioro asystentów. Kolejka oczekujących na przyjęcie jest bardzo długa. — To około 40 osób. Miejsce zwalnia się wtedy, gdy ktoś umiera albo odchodzi, ale to drugie zdarza się bardzo rzadko — stwierdza Szubielska. Dyrektorem Wspólnoty w Poznaniu została dwa lata temu. Jej droga do Arki? Była nauczycielką historii i WOS-u. W pewnym momencie pomyślała, że chciałaby zamieszkać w jakiejś wspólnocie anglojęzycznej. Napisała do L'Arche w Irlandii i przez dwa lata pracowała w domu w Cork jako wolontariuszka. — Jadąc tam, wiedziałam, kim jest taka osoba, ale nigdy z nikim takim nie mieszkałam. Otrzymałam tam wiele ciepła i akceptacji — wspomina. Po powrocie trafiła do Śledziejowic, potem zaproponowano jej pracę w sekretariacie fundacji, a od paru lat jest w Poznaniu.
W czym tkwi fenomen L'Arche? — Chodzi o to, by osoby z niepełnosprawnością nie były traktowane jako klienci, którymi trzeba się opiekować czy ich wyręczać, ale jako partnerzy, którym towarzyszymy. Stwarzamy im możliwość rozwoju, kładziemy duży nacisk na samodzielność — przekonuje Bajon. Mieszkańcy domów: Lidka, Marek, Kasia, Krysia, Bartek, Ola, Ela, Ala, Rafał, Adam i Artur uczestniczą w warsztatach terapii zajęciowej. Głównym punktem każdego dnia jest obiad o 15.30. — Wtedy wszyscy zasiadamy do stołu i każdy opowiada, co mu się dziś przydarzyło, dzielimy się radościami i troskami — mówi pan Maciej, pokazując nam obszerną jadalnię. Choć L'Arche sama wyrosła na gruncie katolickim, to każdy jej dom jest taki, jacy są jego mieszkańcy. W domu przy ul. Polańskiej większość stanowią katolicy. Na parterze, zaraz przy drzwiach, znajduje się mała kaplica pw. Chrystusa Miłosiernego z niezwykłymi malowidłami ukazującymi biblijne sceny, ale i samych mieszkańców domu. — Zaprojektowali ją Bartek z Darkiem — mieszkańcy domu przy ul. Żytniej, a na ściany ich koncepcję naniósł nasz przyjaciel, Piotr Drozdowicz — wyjaśnia Maciej, którego pokój mieści się dokładnie nad kaplicą. Mieszkańcy wspólnie modlą się w niej wieczorem, a co wtorek Mszę św. odprawia w niej o. Zygmunt Chmielarz, kapelan poznańskiej wspólnoty. Na niedzielną Eucharystię chodzą do kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej.
Maciej Bajon ukończył ekonomię, miał pracę, pewien prestiż i wolny czas dla siebie. Do Arki trafił po raz pierwszy trzy lata temu. — O L'Arche dowiedziałem się przez przypadek, podwiozłem tutaj koleżankę — wspomina. Zaczął do nich przychodzić najpierw jako wolontariusz, co dwa tygodnie, później co tydzień, aż w końcu postanowił zostać asystentem, ale zdezerterował. — Czułem, że praca w banku to nie jest to, co chciałbym robić. Pragnąłem służyć drugiemu człowiekowi, ale nie umiałem zrezygnować i oddać się Bogu. Zacząłem się modlić: Panie Boże, zrób coś. Ja zgłaszam swoją gotowość, tylko tyle — opowiada. Nie musiał długo czekać. — Dyrektor zaprosił mnie do biura i zmartwiony oznajmił, że konieczne są redukcje i muszę być zwolniony. Trzeba było widzieć jego minę, kiedy powiedziałem, że ja się bardzo cieszę — śmieje się pan Maciej. — Myślałem, że we wspólnocie będę wszystkich kochał, że czekają mnie same radosne chwile, ale tak naprawdę nie miałem pojęcia, na czym polega życie tutaj — dodaje. Codzienność w Arce to uczenie się małych uczynków miłości, życie Ewangelią i odkrywanie w drugim człowieku Jezusa Chrystusa. — On nie musi mieć wykształcenia, ale ja chcę mu towarzyszyć, podać leki, pomóc przy goleniu, wspólnie przygotować obiad, iść do kina, do teatru — wymienia. Przyznaje, że ma gorsze dni. — Wtedy podchodzi do mnie Adam, chwyta moją głowę obiema rękami i mówi: „Macieju, jesteś turbo pocieszony”. Dla mnie jest to jak gest błogosławieństwa — opowiada. Albo kiedy wchodzi do domu i Ola wita go słowami: „Maciusiu, jesteś piękny jak Jerzy Urban”, bo dla niej Urban jest piękny. — Osoby z niepełnosprawnością uczą mnie akceptować innych ludzi, pokazują, jak przełamywać bariery — dodaje. Kiedyś pracował w windykacji i wyciągał od ludzi pieniądze, dziś szuka funduszy, ale w innym celu i w inny sposób. Jest asystentem i fundraiserem, czyli „pozyskiwaczem” pieniędzy. Domy L'Arche utrzymują się w dużej części z dotacji Urzędu Miasta Poznania oraz darowizn. Mają grono przyjaciół, które regularnie ich wspiera. Każdy grosz się przyda, bo poznańska Arka chciałaby wybudować trzeci dom. Ale potrzebni są też asystenci, których zawsze brakuje. To ci, którzy towarzyszą osobom z niepełnosprawnością i mieszkają razem z nimi w domu. Życie w L'Arche jest piękne, ale i bardzo wymagające. Zmieniają się asystenci i wolontariusze, którzy pomagają doraźnie w sprzątaniu, myciu okien, przy robieniu kartek świątecznych. Aby zmienić postrzeganie osób z niepełnosprawnością w społeczeństwie, poznańska L'Arche rusza z projektem skierowanym do uczniów szkół podstawowych. Dzięki wsparciu aktora Aleksandra Machalicy i Teatru Nowego przygotowuje spektakle lalkarskie. Bohaterami są lalki (a nie mapety!) wizualizujące dziecko z zespołem Downa, poruszające się na wózku inwalidzkim albo niedowidzące. Spektakl jest tak zbudowany, że dzieci mogą nawiązać relację z postaciami i zrozumieć, że osoby z niepełnosprawnością są takie same jak one. — Szukamy szkół, w których moglibyśmy zaprezentować nasze przedstawienie — zachęca Szubielska. — Mieszkańcy domu pochodzą z różnych środowisk. Niektórzy nie mają już nikogo, inni mają rodziny. Zależy nam, by utrzymywali kontakty, ale to my jesteśmy dla nich pierwszym domem — mówi pani Kasia.
opr. mg/mg