Rozmowa z s. Małgorzatą Chmielewską, posługującą ubogim w ramach wspólnoty Chleb Życia
— Wspólnota „Chleb Życia” to grupa dwustu osób różnych narodowości, działających w 30 krajach, żyjących razem z ludźmi ubogimi wokół Chrystusa w Eucharystii. Jacy jesteście?
Mieszkamy razem, bez klauzury. Są wśród nas kapłani, zakonnice i zakonnicy, małżeństwa i osoby niekonsekrowane, które wybrały celibat. Żyjemy razem z porzuconymi dziećmi i ubogimi. Zdecydowaliśmy się być na co dzień z ludźmi skazanymi przez społeczeństwo lub przez siebie samych na śmierć duchową i fizyczną.
— Co jest dla Was najważniejsze?
Żyjemy w świecie bardzo brzydkim i jeśli ktoś tego nie dostrzega, nie potrafi stanąć w prawdzie. Oczywiście jest wokół nas także wiele piękna, ale ono nie potrzebuje naprawy. A nasza Wspólnota zajmuje się tym, co trzeba i można zmienić na lepsze. „Duch Święty spoczął na mnie, abym ubogim głosił Dobrą Nowinę”.
Przemiana świata zaczyna się od człowieka, którego spotykam na ulicy. Mamy dom na głębokiej wsi, w której mieszka czterdziestu pijaków i dwadzieścia starych babć. Niedawno odkryliśmy tam rodzinę, której ojciec przebywa w więzieniu, a matka, cztery córki w wieku 21, 20, 18 i 16 lat oraz dziewiętnastoletni syn zostali bez grosza na życie. Nie mieli własnego gospodarstwa, a PGR, w którym pracowali, zlikwidowano. Wyłączono im prąd i wydano nakaz eksmisji. Mimo usilnych próśb nie otrzymali żadnego wsparcia od pomocy społecznej, „bo to ludzie z marginesu”. Cała wieś odwróciła się od nich, bo „te dziewczyny, to przecież k...”. Z tego też powodu Proboszcz nie chciał wziąć najmłodszej na spotkanie młodzieży, po czym okazało się, że właśnie ona zachowywała się na nim wzorowo. Jedna z nich zachorowała ciężko psychicznie. Nie odzywała się do nikogo, podejmowała próby samobójcze.
Dowiedzieliśmy się o nich od dobrego policjanta, lokalnego świętego w mundurze. Krok po kroku zaczęliśmy pomagać tej rodzinie, by nie znalazła się na bruku. Dobrzy ludzie z Krakowa spłacili ich dług. Inni życzliwi pomogli włączyć światło. Podjęliśmy próby znalezienia dla nich miejsca w szkołach. Ale najważniejsze było to, że dziewczyna chora psychicznie, która nie jadła, nie piła, kontaktowała się z otoczeniem pisemnie, zaczęła wracać do życia. Po wielu miesiącach, po raz pierwszy nie ukrywając twarzy za włosami, odezwała się do mnie: „Jestem tak brzydka, że nie mogę pójść do szkoły”. Uznaliśmy to za jej zmartwychwstanie. Za zmartwychwstanie całej rodziny. Kiedy zapytałam, gdzie była pomoc społeczna, gdzie był kurator sądowy, Ksiądz Proboszcz refleksyjnie dodał — gdzie był proboszcz? Już dzisiaj Kościół wie, że nie wolno spraw biednych powierzać tylko władzy.
— Ten przykład pokazuje, jak wspólnota „Chleb Życia” rozumie swoje zadania. A Siostra?
Kiedy myślę o sobie, dociera do mnie, jak bardzo mało korzystam z nieprawdopodobnej mocy Chrystusa, którą mi dał na chrzcie świętym. Chciałabym umieć czerpać z owej mocy przemiany świata, tkwiącej w Chrystusie, który jest we mnie. „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, żeby on zapłonął”. Przed każdym spotkaniem, na którym dzielę się naszymi doświadczeniami, pytam moje współsiostry i współbraci, o czym mam mówić. Przed rekolekcjami, na które mnie kiedyś zaproszono, usłyszałam: „Powiedz im, czym jest świat bez Boga i czym może być z Bogiem”. Gdy wybierałam się do Wrocławia, przyjaciele namówili mnie, bym przekazała młodym ludziom, że ubogim może stać się każdy z nas. Przerażająca samotność, która czeka wielu młodych księży i ludzi świeckich bardzo często doprowadza do alkoholizmu i narkotyków. A świat zmierza w tym kierunku, by człowiek ubogi znalazł się za przezroczystą szybą luksusowego przytułku, w którym jedzenie będzie podawane przez automaty.
— Co robić, by tak się nie stało?
W tej rzeczywistości wyzwaniem dla nas, chrześcijan, jest konsekwentne tkwienie przy tych, w których żyje Chrystus. Trzymanie się pazurami tych, których współczesne, konsumpcyjne społeczeństwo usiłuje zepchnąć na margines. Nasz świat składa się z niewielkiej grupki ludzi materialnie dobrze się mających i z ogromnej, wciąż powiększającej się, rzeszy nędzarzy. Nie tylko w Polsce rośnie liczba osób bezrobotnych i bezdomnych. W tym roku po raz pierwszy już latem zabrakło miejsc w naszych schroniskach.
Co możemy zrobić? Młodzi ludzie wyjeżdżają do Nigru w Afryce, by nauczyć malowania na tkaninach trędowate muzułmańskie kobiety, wyklęte i wyrzucone z wioski. Dzięki temu nie muszą one żebrać i zarabiają na siebie. Młodzi ludzie przez lata prowadzą w Dominikanie przedszkole dla dzieci ulicy, osiągając prostymi metodami tak wspaniałe efekty, że zainteresowało się nimi tamtejsze Ministerstwo Edukacji. Ich wychowankowie są najlepsi w swoich klasach. Kiedyś zorganizowaliśmy akcję, w czasie której każde dziecko idące do I Komunii św. przyniosło kilogram cukru. Zebraliśmy 300 kg tego produktu dla biednych w Rumunii. Istnieją tysiące możliwości naprawy świata. Na przykład klerycy z seminarium mogą zrezygnować z obiadu raz w miesiącu, przeżyć dzień o chlebie i wodzie, by przekazać zaoszczędzone pieniądze na dożywienie konkretnych osób.
— Skoro to wiemy, dlaczego jesteśmy bierni?
Bo diabeł sieje w nas ducha niemożności. Szatanowi nie zależy, by czterdziestu pijaków i dwadzieścia staruszek miało kaplicę i kościół, by ludzie w Rwandzie nie wyrzynali się nawzajem. Diabeł bardzo nie lubi przemiany świata w świat miłości i piękna. Dlatego uciekamy przed cierpieniem własnym i cudzym. Rozkładamy ręce, bo wydaje nam się, że nie możemy zaradzić wojnom, głodowi, zakażeniom wirusem HIV i innym cierpieniom. Ale te problemy są także problemami Chrystusa. Jeśli więc nie podejmiemy tego wyzwania, miniemy się z Nim. Nie ma innej drogi w chrześcijaństwie, jak przez człowieka cierpiącego, ponieważ w nim cierpi Chrystus. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych...”.
„Liczymy na wasze świadectwa, by uczyć świat, czym jest miłość” — to zdanie, skierowane do wszystkich ubogich i cierpiących, jest wyzwaniem na XXI wiek.
— Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg