A bramy piekielne go nie zmogły...

Rozmowa z księdzem Krzysztofem Gołębiewskim - misjonarzem pracującym przez pięć lat w Kobryniu na Białorusi

A bramy piekielne go nie zmogły...

Ks. Krzysztof Gołębiewski jest zakonnikiem ze Zgromadzenia Małe Dzieło Boskiej Opatrzności - Orioniści. Kapłanem jest od dziesięciu lat. Przez pięć lat pełnił obowiązki proboszcza w Kobryniu na Białorusi. W tym czasie odbudował kościół parafialny i cmentarz wojenny polskich żołnierzy poległych w 1920 roku na Polesiu. Na początku lipca wrócił do Polski.

Tomasz Kuc - dziennikarz TVP O/Białystok

Tomasz Kuc: Księże Krzysztofie teraz kościół w Kobryniu to jedna z najpiękniejszych świątyń na Białorusi, ale wtedy, gdy 1 sierpnia 1997 roku ksiądz przyjechał po raz pierwszy kościół wyglądał zupełnie inaczej.

Ks. Krzysztof Gołębiewski: Kościół w Kobryniu został zbudowany w 1843 roku - jest to kościół zabytkowy i przez wiele dziesiątków lat pełnił funkcję kościoła dekanalnego. Kiedyś przy tym kościele rezydowała kapelania wojskowa. W okresie międzywojennym był kościołem garnizonowym WP. W czasie wojny i zaraz po niej kościół w Kobryniu był czynny. Dopiero w 1962 roku, za czasów Nikity Chruszczowa został zamknięty i zamieniony na magazyn. Później go zdewastowano i zupełnie zamknięto. W latach osiemdziesiątych pełnił funkcję miejskiego śmietnika. Tutaj było miejsce schadzek okolicznych pijaków. Dwa razy w latach osiemdziesiątych kościół płonął. Wtedy to zawalił się dach.

Kiedy oddawano kościół w 1989 roku był to tylko wypalony szkielet. Przez sześć lat od odzyskania murów kościół odbudowano do stanu surowego. Zrobili to moi poprzednicy. Kiedy ja przyjechałem był już strop, dach, drzwi, był położony tynk. Pełnił już miejsce świątyni, miejsca spotkania z Bogiem. Brakowało jeszcze wszystkich sprzętów i akcesoriów liturgicznych. Było tylko tabernakulum, krzyż i boczne ołtarze: Świętego Antoniego i Matki Bożej Wniebowziętej, ale ludzie już przychodzili. Mimo takiego stanu kościół miał klimat świątyni, może nie kamiennej, ale dusz i serc. Po wielu dziesiątkach lat zniszczeń w tej świątyni można było modlić się, można było porozmawiać po polsku, można było zebrać i bez strachu porozmawiać z sąsiadami. To ważne bo trud odbudowy świątyni wszystkich zintegrował.

Początkowo do kościoła w Kobryniu przychodziło niedużo osób 200 - 230 z kilku rodzin. Potem ta wspólnota zaczynała rosnąć. Stało się coś znamiennego, bo kiedy z powrotem w tym domu zamieszkał Chrystus - Bóg, wielu ludzi wracało. Ja to znam z opowieści moich poprzedników i parafian. A od 1997 roku sam jestem świadkiem odradzania się Kościoła. Tutaj każda świątynia jest miejscem integrującym ludzi nie tylko w modlitwie, ale także we wspólnej pracy i spotkaniach parafialnych. Chociaż nie mamy na to pozwolenia państwowego równolegle z katechizacją rozwija się nauka języka polskiego. W Kobryniu widziałem ludzi, którzy po wielu latach powracali do Kościoła. Ktoś z sąsiadów im powiedział, że otworzyli kościół, a może była potrzeba pochowania kogoś bliskiego. Kiedyś powiedziała mi pewna stara kobieta, która po latach przyszła do kościoła, że warto jednak w zgodzie z Panem Bogiem umrzeć. Przesłanki powrotów jak widać były różne - od zachęty sąsiedzkiej do głębokiej potrzeby duszy. Często dziadkowie przyprowadzali swoje wnuki czy nawet dorosłe dzieci. Z roku na rok liczba wiernych w parafii w Kobryniu się zwiększa. Wiele osób po chrzcie w wieku dorosłym przystępuje do pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej. Ci są najgorliwsi. Dziś po pięciu latach mojego pobytu i czternastu latach od oddania kościoła w Kobryniu w parafii jest ponad tysiąc osób.

T.K.: Ziemie Białorusi przez wiele setek lat były ziemiami chrześcijańskimi. Potem był czas prześladowań i odwrócenia się od Boga. Czy teraz możemy mówić o misjach w tym kraju ?

Ks. K.G.: Często mówiąc o krajach misyjnych myślimy o Afryce czy Ameryce Południowej. Są to miejsca, gdzie nie znają Chrystusa. Ale kraje dawnego Związku Sowieckiego - Rosja, Ukraina czy Białoruś to także kraje misyjne. To prawda, że ludzie tu mieszkający Chrystusa znają od blisko tysiąca lat, wtedy kiedy przyszła tutaj ewangelizacja średniowiecza. My teraz stoimy przed koniecznością reewangelizacji tych ziem. Trzeba wrócić do czegoś, co zostało zniszczone, zapomniane pod stosami frazesów ideologii nienawiści. Trzeba ludziom tu mieszkającym przypomnieć, że kiedyś tworzyli wspólnoty parafialne i rodzinne, również w małżeństwach mieszanych, ale chrześcijańskich.

T.K.: Często Kościół na Wschodzie kojarzy się tylko z ludźmi starszymi, którzy mimo prześladowań wytrwali w wierze, ale tutaj w Kobryniu na każdej Mszy Świętej, nawet w dzień powszedni widzimy sporo dzieci i młodzieży.

Ks. K.G.: Może nie jest ich tak dużo, jak by się chciało. Ale są. Dlaczego? Dlatego, że może przyprowadzili ich tutaj dziadkowie, którzy przetrwali największe prześladowania wojenne i powojenne. Ta wiara najstarszych parafian została przekazana im z miłością dziadka czy babci, którzy opowiadali wnukom nie tylko bajki, ale także o Jezusie. Początkowo do kościoła przychodziły dwa pokolenia - najstarsi i najmłodsi. To właśnie babcie tych najmłodszych nauczyły żegnać się i modlić, nauczyły „Ojcze nasz” po polsku. To właśnie babcie pierwsze pokazały kościół i przyprowadziły swoje wnuki. Później dzięki tym najmłodszym parafianom do kościoła zaczęli przychodzić rodzice, czyli to średnie pokolenie. Teraz dopiero jest nadzieja, że ten kościół nie opustoszeje i nie zostanie zamknięty, tym razem z braku wiernych, bo kiedy najstarsi odchodzą, to mają swoich następców. Te dzieci, które oni wychowali, nauczyli pacierza wróciły do Kościoła...

Kościół jest wieczny, bo przenosi się z pokolenia na pokolenie. A w Kobryniu te pokolenia są.

T.K.: Kilka razy miałem okazję porozmawiać z księdzem Kardynałem Kazimierzem Świątkiem - zwierzchnikiem Kościoła Katolickiego na Białorusi. Mówił o prześladowaniach Kościoła, o cierpieniach, wywózkach za wiarę do łagrów. Kardynał Świątek podkreślał wtedy jednak, że trwanie Kościoła na Białorusi jest świadectwem, że nie jest on tylko dziełem ludzkim.

Ks. K.G.: Tak to prawda. Oczywiście i teraz także problemów nie brakuje, bo nigdy nie brakuje ludzi walczących z Chrystusem. Bo jeśli mówimy, że Bóg istnieje, że daje łaskę i dary to nie możemy zapominać, że istnieje też ten, który powiedział Bogu „nie będę służył”. Nadal szatan istnieje i jego poplecznicy natchnieni złym duchem, walczący z Kościołem. Oni są na całym świecie. Chrystus powiedział jednak Piotrowi - „Ty jesteś Opoka i bramy piekielne nie zmogą Kościoła, który zbuduję na tej Opoce, na Twojej wierze”.

Ludzie wierzący nie tylko posiadają wiarę, ale też miłość i nadzieję na lepsze. Wielu prześladowanym tutaj za wiarę pozostała nadzieja. Opowiadano mi, że w Kobryniu była kobieta, która przez wiele lat w każdą sobotę, nawet wtedy kiedy kościół był zamknięty, modliła się na schodach zrujnowanej świątyni. Miała nadzieję, że będzie mogła znów modlić się w kościele. Początkowo wiele osób śmiało się z niej, ale dzięki jej wierze i nadziei coraz więcej osób zaczęło się modlić pod zamkniętym kościołem. Tak powstawała tutaj pierwsza wspólnota, która po latach doczekała się księdza w Kobryniu i własnego kościoła.

Teraz po latach w całej Białorusi, oddawane i budowane są Kościoły. Powstało nawet międzydiecezjalne seminarium w Pińsku. To wielka zasługa wielkiej postaci - księdza Kardynała Kazimierza Świątka, który sam przeżył prześladowania, pobyt w celi śmierci, zesłanie. To także zasługa wielu księży, którzy przetrwali ten czas prześladowań i nienawiści. Teraz cieszą się owocami wiary, nadziei i miłości.

W latach siedemdziesiątych czynownicy sowieccy obiecywali pokazać światu ostatniego kapłana katolickiego w Związku Radzieckim. I co się stało? Czynowników nie ma, sojuza nie ma, a Kościół, mimo że boleśnie doświadczony, przetrwał, wrócił i idzie ku odnowie, wzrasta. Tutejszy człowiek jest nie tylko wierzący, ale także uparty przy swoim. Niektórych można było zapisać do partii komunistycznej, ale on wracał do domu i po kryjomu modlił się przed ikoną prawosławną czy obrazem katolickim. Wiara na Białorusi jak cebulka kwiatu zakopana w ziemi po podlaniu wodą zakwitła i wzrasta. Podstawą tego wzrostu, oprócz wiary starszych, była łaska Boża, która w sakramentach świętych nawet tajnie udzielanych była cały czas tutaj.

T.K.: Czy teraz jeszcze katolicy na Białorusi mają nadal problemy z wyznawaniem Chrystusa, chodzeniem do kościoła i przyjmowaniem sakramentów ?

Ks. K.G.: Oficjalna walka z Kościołem skończyła się. To nie znaczy jednak, że znikły wszystkie trudności. W ludziach pozostaje jeszcze mentalność sowiecka, takie „homo sovieticus”. Nie da się przecież tak od razu zmienić człowieka, którego się indoktrynuje przez dziesiątki lat, pierze się mózg i duszę. To dotyczy nie tylko władz na Białorusi różnego szczebla, ale to dotyczy także zwykłych ludzi, ot choćby i moich parafian. Indoktrynacja komunistyczna była oparta na strachu i donosicielstwie. To jeszcze nie minęło, zwłaszcza w średnim i starszym pokoleniu. Nadal bardzo trudno znaleźć w tych ludziach zaufanie, otwarcie. Jeszcze dziś wiele osób ma w naturze lęk i strach, choćby przed tym czy sąsiad nie doniesie, że ktoś był w kościele, chociaż był w nim także i z tego samego śpiewnika pobożne pieśni śpiewał. Nadal jest bardzo trudno. Chociaż minęło już kilka lat od upadku Związku Radzieckiego i powołania suwerennej Białorusi, pewnych nauczonych przez lata nawyków nie da się tak od razu zmienić. Ludzie dawnego systemu pozostali nadal we władzy. Tu funkcjonuje przyzwyczajenie do pewnego systemu zachowań. Niektórzy urzędnicy nadal stwarzają pewne kłopoty, trudności. Widać u nich takie niechciejstwo, czy chęć pokazania swojej władzy.

Ten dawny sowiecki człowiek istnieje nawet w Kościele na Białorusi, bo przecież młodzi księża stąd pochodzący i tutaj wychowani, to są dzieci tego systemu. Nie da się tego wszystkiego wyrwać tak od razu. Potrzeba na to długich lat a może kilku pokoleń.

T.K.: Czy odbudowując kościół w Kobryniu miał ksiądz jakieś problemy ?

Ks. K.G.: Odbudowując kościół wspólnie z parafianami doświadczyliśmy różnych zachowań władz. Od wielkiej życzliwości popartej uśmiechem i dobrym słowem do zachowań przedziwnych. Były kłopoty, nawet dość poważne wynikające ze złośliwości władz lub niezrozumienia, a nawet niechęci do wspólnoty parafialnej i do mnie jako kapłana. Tutaj nawet proste rzeczy, jak zakup żwiru, piasku, cementu wymagają stosownego stempelka na pozwoleniu. Nieraz trzeba chodzić wiele razy, aby urzędnik go na papierze przystawił. Być może nie jest to wielka trudność, ale uciążliwość, zwłaszcza gdy ktoś chce szybko zakończyć budowę. Urzędnik tak naprawdę nic z tego nie ma, ale dla zasady przedłuża formalności. Tutaj często słyszy się od urzędników znamienne słowa „padumajem” (pomyślimy) .

T.K.: Ksiądz już kończy swoją pięcioletnią służbę w parafii w Kobryniu. Przez ten czas na pewno nazbierało się wiele wspomnień, ale czy ksiądz pamięta swój przyjazd do Kobrynia, swoje pierwsze spotkanie ze wspólnotą parafialną, swoją pierwszą Mszę odprawioną w tym kościele.

Ks. K.G.: Doskonale pamiętam ten dzień. Przyjechałem wtedy z jednym z moich parafian, który teraz studiuje w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Byłem zaskoczony, bo parafianie czekali na mnie z chlebem i solą. Trochę się wzruszyłem. Patrzę normalni ludzie, może trochę inaczej ubrani niż w Polsce, mówią ze wschodnim zaśpiewem i witają mnie ze łzami w oczach. Wszedłem do świątyni i zobaczyłem ogromny całkowicie pusty i mroczny budynek a w głębi wspaniale oświetlone zachodzącym sierpniowym słońcem tabernakulum. Pojawiło się wtedy wiele myśli, ale jedna przebijała - „O Boże czy ja sobie tutaj poradzę”. W pierwszym momencie chciałem nawet jechać do Kardynała Świątka i powiedzieć mu, że wracam do Polski. Tego dnia nie odprawiałem Mszy, bo było już późno. Następnego dnia lotem błyskawicy rozeszła się w Kobryniu wieść, że do parafii przyjechał ksiądz i tutaj zostaje. Na Mszę, a było to w środku tygodnia, przyszło ponad dwieście osób, czyli prawie cała parafia. To było wspaniałe uczucie, że jestem tutaj naprawdę potrzebny. Nigdy tego nie zapomnę.

T.K.: Czy ksiądz nie żałuje tych pięciu lat spędzonych w Kobryniu na Białorusi?

Ks. K.G.: Absolutnie nie. Była to ogromna szkoła życia. Spotkałem tutaj wspaniałych kapłanów jak ksiądz Kardynał Kazimierz Świątek, Biskup Wielikosielec, ksiądz Tadeusz Olszewski czy ksiądz Jan Wasilewski. To są księża, którzy trwali tutaj mimo prześladowań czy przyjechali jako pierwsi, aby pomóc w odradzaniu Kościoła na Białorusi. Nie żałuję, bo od wielu ludzi nauczyłem się cierpliwości podczas trudności i niepowodzeń. Moi parafianie często powtarzali „Ksiądz, nie denerwuj się, u nas jest dużo czasu, a Bóg jest na niebiosach”.

To była też wielka szkoła życia duchowego. Nie zapomnę pierwszego sakramentu chrztu jakiego tu udzielałem. Nie zapomnę pierwszego sakramentu bierzmowania w mojej parafii, kiedy najmłodsza osoba miała kilkanaście lat a najstarsza blisko dziewięćdziesiąt. Biskup, który udzielał wszystkim tego samego sakramentu płakał razem z wiernymi. Tego się nigdy nie zapomni. Kiedy przyjechałem to parafianie byli jak taka gromadka rozrzuconych kamieni, dzisiaj ułożyły się one w piękna mozaikę.

T.K.: Co teraz jest największym księdza marzeniem?

Ks. K.G.: Marzę, żebym mógł kiedyś za kilkanaście, a może i za kilkadziesiąt lat przyjechać do tego kościoła i zobaczyć, że ta wspólnota nadal się rozwija. Zobaczyć, że ci ludzie, z którymi wspólnie uczyłem się żyć Ewangelią, przy tej Ewangelii wytrwali. Bo tak już w życiu jest, że jeden sieje, inny musi pola dopatrzyć a jeszcze inny zbiera plony. Chciałbym kiedyś te plony zobaczyć... ale może na to trzeba będzie długo czekać....

W uroczystość Świętych Piotra i Pawła 2003 roku rozmawiał

Tomasz Kuc - TVP O/ Białystok

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama