Rozmowa z bpem Józefem Pazdurem, przechodzącym właśnie na biskupią "emeryturę"
- Jubileusz 75 lat życia, piętnastolecia sakry biskupiej i złote gody święceń kapłańskich to nie tylko wspomnienia, ale także refleksja - co dalej?
- Nie chcę być biskupem w stanie spoczynku. Pragnę dzielić się swoim doświadczeniem i dopóki starczy mi zdrowia, będę do dyspozycji wszystkich ludzi, którzy zechcą korzystać z mojej posługi. Nadal chcę być ojcem duchownym dla wszystkich, którzy wydeptali ścieżki do mojej kaplicy i mieszkania przy ul. Kanonia 12, gdzie metropolita wrocławski kard. Henryk Gulbinowicz pozwolił mi pozostać. Mam też nadzieję, że spędzając wolny czas pod okiem Matki Bożej Dobrej Rady i Mądrości Serca w Sulistrowiczkach będę mógł udzielać dobrych rad i uczyć mądrości serca.
- By móc w taki sposób służyć ludziom, trzeba wiele przeżyć.
- Wybuch wojny przerwał edukację w I Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Długosza w Nowym Sączu. Kiedy Niemcy przegonili nas z państwowej szkoły, ojcowie cystersi ze Szczyrzyca zorganizowali tajne komplety, a potem Prywatne Koedukacyjne Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące. Dzięki nim ukończyłem szkołę i przygotowałem się do matury, którą zdałem 6 lipca 1946 r.
- Po nauce w Górskiej Szkole Rolniczej w Łososinie Górnej koło Limanowej i roku studiów agronomicznych we Wrocławiu miał Ksiądz Biskup zostać inżynierem rolnikiem.
- Szukając w zrujnowanym Wrocławiu śladów polskości, trafiłem do nieodgruzowanego jeszcze kościoła pw. św. Michała. Ławki zrobiono z desek ułożonych na cegłach. Z nadpalonego drewna zbito ołtarz, nakryto go białym obrusem i ustawiono na nim zapalone świece w lichtarzach wyciągniętych z pogorzeliska. Wszystko było przygotowane do Mszy św., wierni czekali, tylko kapłana nie było. Wtedy pomyślałem, że mogę pomagać ludziom będąc księdzem.
- 7 października 1947 roku trafił Ksiądz Biskup do seminarium duchownego, którego gmach wymagał odgruzowania i odbudowy.
- Do rektoratu u sióstr elżbietanek przy pl. Strzeleckim zgłosiło się nas dwudziestu. Niektórzy jeszcze w mundurach i wojskowych butach. Smutni panowie, chcąc zniechęcić nas do seminarium, organizowali tak zwany kocioł - wpuszczali wszystkich, nikogo nie wypuszczali i myszkowali po całym budynku. Nauczeni doświadczeniami z partyzantki chodziliśmy za nimi, by niczego nie podrzucili. Do święceń kapłańskich w wigilię Wigilii 1951 roku dotrwało czternastu. Wysłano nas w teren przeogromny. Jeden ksiądz obsługiwał kilka parafii.
- 15 marca 1952 r. rozpoczął Ksiądz Biskup posługę w Oleśnicy...
- ...gdzie w sutannie, pelerynie lub płaszczu, ku radości wiernych, powoziłem furmanką, by dotrzeć do wszystkich wsi na lekcje religii. Każdy dzień wtedy był prymicyjny. Moim kolejnym zadaniem było prowadzenie majątku kurialnego w Trestnie i opieka nad pracującymi tam klerykami. Potem zostałem wychowawcą chłopców śpiewających w Scholi Cantorum prof. Edmunda Kajdasza we Wrocławiu. Kiedy chór rozwiązano, wysłano mnie na studia do ATK w Warszawie, a następnie do Rzymu. Tam poznałem wielu niezwykłych ludzi, a wśród nich papieża Jana XXIII. Obserwowałem Sobór z zaplecza. Po powrocie zostałem ojcem duchownym w seminarium. W tym czasie najtrudniejsze były chwile, gdy miałem do czynienia z nieszczerością. W pierwszym biskupim dokumencie musiałem neoprezbitera odsunąć od ołtarza. To było bardzo bolesne.
- A jak zaczęła się posługa w purpurze?
- 8 grudnia 1984 r. bp Tadeusz Rybak napisał mi żartobliwą kartkę: "Cóżeś to narozrabiał, że musisz się zgłosić do Księdza Prymasa?". Trzy dni później w Warszawie dowiedziałem się, że Ojciec Święty chce, bym został biskupem. Zapragnąłem przeżyć ten dzień razem z pokoleniami kapłanów, z którymi byłem tak bardzo związany, dlatego 12 stycznia 1984 r. na moją prośbę wyświęcono mnie na biskupa w katedrze wrocławskiej. Przez ostatnie lata najwięcej radości dawały mi wizytacje w parafiach, które łączyłem z odwiedzinami w szkołach, szpitalach, domach opieki społecznej. Jeśli mnie zaproszono, spotykałem się też z pracownikami urzędów, straży pożarnej, policji.
- Jakiego kapłana potrzeba nam w XXI wieku?
- Duszpasterz musi być szczególnie wrażliwy na człowieka, szanować jego godność, widzieć w nim ikonę Bożą. Powinien być gotowy do ofiary misyjności Kościoła i umieć zrezygnować z wygód nawet na rzecz życia na pustyni. W XXI w. potrzebujemy kapłana, który kocha Boga nade wszystko, a człowieka pomimo wszystko i jak siebie samego.
- Dziękuję za rozmowę i życzę Ekscelencji, by zawsze czuł się biskupem seniorem, a nie emerytem.
opr. mg/mg