Milczenie elit [N]

O zaniku poczucia misji społecznej wśród polskich uczonych i przyczynach bylejakości debaty publicznej

Wiesława Lewandowska: — „W obronie prawdy” — taki tytuł nosi list otwarty grupy pracowników naukowych UW poświęcony bylejakości polskiego życia publicznego i zagubieniu misji uniwersyteckich elit. Czy zgadza się Pani Profesor z tezami tego „Listu”?

Prof. Jadwiga Staniszkis: — Przede wszystkim bardzo pochwalam autorów za to, że w ogóle odważyli się przeciwstawić większości swego środowiska i oczywiście całkowicie zgadzam się z treścią tego „Listu”. O poruszonych w nim problemach sama staram się mówić, ilekroć tylko mam okazję być w mediach...

— Do których nie jest Pani tak często zapraszana, jak inni komentatorzy...

Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli jestem zapraszana, to tylko dlatego, że media, nawet te komercyjne, muszą zachować jakieś wrażenie obiektywności. I tylko dzięki temu czasem udaje mi się dotrzeć do szerszej publiczności z tym, co chcę powiedzieć, o czym, według mnie, trzeba mówić, a nie mówi się... Niestety, dobrze wiem, jaką cenę trzeba za to płacić w środowisku naukowym.

— Jaką? Za jakie wypowiedzi zbiera Pani największe cięgi od kolegów uczonych?

W ostatnim czasie przede wszystkim za pozytywne wypowiedzi o Lechu Kaczyńskim, za wsparcie dla Jarosława Kaczyńskiego oraz za popieranie takiego stanowiska w sprawie katastrofy smoleńskiej, jakie przedstawiono m.in. właśnie w tym „Liście” pracowników naukowych UW. Wielu ludzi z naszego środowiska uważa, że analizowanie przyczyn katastrofy smoleńskiej to oszołomstwo, niemal jakieś wynaturzenie, a nawet, jak to zupełnie absurdalnie określono — pielęgnowanie „kultury śmierci”. Ja natomiast uważam, że absurdalne jest raczej niezajmowanie się tą sprawą, a zwykłą niegodziwością są kpiny z tych, którzy dociekają prawdy. Cieszy więc, że to właśnie naukowcy z UW podkreślają kardynalny błąd premiera Tuska, który zgodził się, bez jakiejkolwiek dyskusji z polskimi prawnikami, na przyjęcie rosyjskiej propozycji zastosowania konwencji chicagowskiej i jej art.13 do wyjaśniania tragedii smoleńskiej. Podobno nawet minister obrony Bogdan Klich zaraz po katastrofie zaproponował premierowi zwrócenie się o pomoc do dowództwa NATO, a Donald Tusk po rozmowie z premierem Rosji Putinem odmówił...

— Autorzy „Listu w obronie prawdy” zarzucają elitom intelektualnym, zwłaszcza uniwersyteckim, że inspirują tylko namiastkę debaty publicznej, że „odciągają uwagę od meritum spraw i rzeczowych argumentów”.

To prawda. Elity uniwersyteckie chętnie zabierają głos, gdy chodzi o dyskredytowanie inaczej myślących, wprost nie dopuszczają możliwości zajmowania innych stanowisk (zwłaszcza popierających prawicę). Sama wielokrotnie doświadczyłam z tego powodu jeśli nie wprost agresji, to na pewno ironii i lekceważenia. Ja się tym nie przejmuję, ale wielu moich kolegów milcząco ulega tej presji otoczenia. Takie stanowisko, jak np. prof. Marcina Kuli — zarzucające prezydentowi Kaczyńskiemu wszystko, co najgorsze — było i jest obecnie bardzo powszechne. Trzeba jasno powiedzieć, że, niestety, w tym elitarnym środowisku, nawet wśród dobrych i przyzwoitych naukowców, mamy do czynienia prawie wyłącznie z tego typu, według mojej oceny, dość prymitywnym nastawieniem.

— Podziela Pani Profesor wyrażoną w „Liście” opinię, że środowisko uniwersyteckie, które powinno „dążyć do Prawdy”, zajmuje się głównie „uszczypliwościami na żenującym poziomie”?

Tak, i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Osobiście lubię Uniwersytet ze względu na studentów, a nie na środowisko... Niedawno w swej uniwersyteckiej poczcie odnalazłam stary list z życzeniami na Nowy Rok 2010 od pani prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Na standardowym druku Pierwszej Damy widnieje odręczny dopisek dotyczący 2009 r.: „to był trudny rok”... Zważywszy, że nie byłam dla pani Marii szczególnie bliską osobą, a mimo to podzieliła się ze mną swoim rozgoryczeniem, zastanawiam się, jak bardzo musiała przeżywać te wszystkie ataki, ten nieprzyjazny i nienawistny klimat wokół Prezydenta, tę niesprawiedliwość ocen ferowanych przez autorytety i bezrefleksyjnie powtarzanych potem przez zwykłych ludzi.

— Dlaczego śp. prezydent Lech Kaczyński był i, niestety, pozostaje ulubionym obiektem krytyki polskich autorytetów?

Tak naprawdę — trudno to pojąć. Trudno mi zrozumieć, dlaczego te autorytety z prostej przyzwoitości nie protestowały, kiedy obrażano go i jako Głowę Państwa, i jako człowieka. Mało tego, dlaczego same go obrażały? Dlaczego w tych kompetentnych gronach nie poddawano rzeczowej ocenie jego projektów, a tylko śmiano się z nazwiska, z wyglądu...? A potem, po 10 kwietnia, z jakim pobłażaniem i lekceważeniem mówiono o dorobku prezydenta Kaczyńskiego... Tymczasem dzisiaj wiadomo, że jego koncepcje — już bez złośliwych komentarzy i w milczeniu — nabierają ważności. To jego wizję południowego wymiaru polityki energetycznej UE będzie realizowała polska prezydencja, to dzięki jego poparciu dla Gruzji w kluczowym momencie jest ona dziś zapraszana do stowarzyszenia z NATO i UE. To on był kontynuatorem zarzuconej przez PO Giedroyciowskiej formuły europejskiej integracji Ukrainy. Warto by też dziś zapytać, dlaczego nikt nie krytykuje gaf prezydenta Komorowskiego, które wcale nie są takie bagatelne, a zdarzają się nawet i te szkodliwe dla kraju, jak np. przygotowanie przez Kancelarię Prezydenta materiałów dla prezydenta Ukrainy Janukowycza po rosyjsku... Dlaczego jednego można było niszczyć i atakować, niemal linczować, tylko dlatego, że chciał jakoś zachować ideały solidarności, połączyć wolność ze sprawiedliwością, doprowadzić do przejrzystości elit, że likwidował WSI...? Dlaczego drugiemu wszystko uchodzi na sucho? Dlatego, że niewiele robi i kokietuje elity? Widać to, co robił Kaczyński, było przez większość elit traktowane jako zagrożenie ich interesów... Stąd ten nieprzytomny atak.

— Jak Pani Profesor ocenia podnoszony przez autorów „Listu” brak pozytywnej aktywności elit, a zwłaszcza środowisk akademickich w życiu kraju?

Cóż, to godne ubolewania, że nasze środowiska naukowe (nie tylko zresztą one) od pewnego czasu nie biorą udziału w publicznej debacie na temat wprowadzanych w Polsce rozwiązań gospodarczych i socjalnych. Środowiska naukowe integrują się dziś głównie wokół własnych interesów, a nie wokół tak ważnych spraw publicznych, jak dylematy rozwojowe. Bardzo brakuje dyskusji specjalistów o możliwych sposobach wyjścia z problemów strukturalnych polskiej gospodarki. A przecież nawet w czasach komunizmu środowiska naukowe — Towarzystwa Naukowe, socjologiczne, ekonomiczne, prawnicze — często pisały rozmaite listy otwarte, sporządzały raporty, które krążyły w obiegu nieformalnym (np. raport sporządzony przez środowisko „Doświadczenie i Przyszłość”). Po prostu ludzie poczuwali się do obywatelskiej aktywności, a dziś mamy tylko bierność, żadnej inicjatywy, żadnego pozytywnego działania... Jedyną aktywnością, do jakiej środowiska naukowe są zdolne się zmobilizować, to obrona własna, jak np. kilka lat temu przed lustracją... Środowiska intelektualne popierają PO mimo wielu złych zapisów w ustawie o PAN, o stopniach naukowych oraz w ustawie o szkolnictwie wyższym, mimo dalszych cięć na badania naukowe i rozwój. Zapomina się, że hasło „1% PKB na kulturę” było hasłem kampanii wyborczej Jarosława Kaczyńskiego. Nawet przypominanie tego nie jest mile widziane.

— „Prawdziwa elita protestowałaby na taki styl publicznej debaty”, czytamy w „Liście”. Nie ma w Polsce prawdziwych, przyzwoitych elit, czy może są tylko „niewidoczne”?

Ci, którzy ośmielają się protestować, są rzeczywiście znacznie mniej widoczni, a przez dominującą i dobrze przez media nagłośnioną większość poddani ostrej krytyce, polegającej głównie na wyśmianiu, przyklejeniu etykietki np. oszołoma lub fundamentalisty... Uważam, że zbyt długo już trwa ta sytuacja wyniszczająca wszystkich, wprowadzająca całe środowisko naukowe w taki spolaryzowany i powierzchowny dyskurs, w ciągłe przerzucanie się emocjami. Stare strachy i nowe mity — antysemityzm, tradycjonalizm, klerykalizm, teokracja, fundamentalizm — nie wiadomo dlaczego ciągle są podsycane, co u wszystkich wywołuje poczucie zagrożenia. Stąd może te dziwne zachowania i wypowiedzi tych, którzy powinni być wzorcem przyzwoitości intelektualnej. Coraz trudniej więc mówić o misyjnym zaangażowaniu środowisk akademickich.

— Jak powinno się dziś rozumieć misję uczonego?

Tak jak zawsze. Przypomnę tu ideę „Wszechnicy Solidarności”, gdzie chodziło o to, żeby się dzielić wiedzą z jak największymi grupami ludzi, a jednocześnie nie obniżać standardu pracy naukowej, czego miernikiem są dziś publikacje zagraniczne. Ja w miarę możliwości staram się łączyć te dwie powinności naukowca, właśnie w poczuciu społecznej misji.

— Autorzy „Listu” zwracają uwagę na głęboki kryzys tak rozumianej misji uniwersytetu.

Tak, w pełni zgadzam się z tą tezą „Listu”. Warto także zastanowić się nad przyczynami tego zjawiska. Moim zdaniem, obecny kryzys środowiska uniwersyteckiego bierze się stąd, że — szczególnie w naukach humanistycznych — doszło do negatywnej selekcji, która dokonuje się od co najmniej 1968 r., kiedy to wprowadzono na wyższe uczelnie tzw. marcowych docentów, którzy dziś są profesorami, a którzy dobrali sobie odpowiednią kadrę. Później następowały kolejne czystki w czasach Gierka, potem w stanie wojennym... Głęboko zdegenerowana jest dziś zwłaszcza polska humanistyka. A do tego trzeba dodać jeszcze tragiczną sytuację całej polskiej nauki, pauperyzację naukowców, która powoduje, że najlepsi rezygnują z zaszczytnego kiedyś uprawiania nauki i idą tam, gdzie mają większe wyzwania intelektualne. Z pauperyzacją przyszła komercjalizacja, a z nią obniżenie poziomu, apatia...

— Stąd ta zbiorowa niezdolność środowiska do realizacji wyższych celów?

Raczej niechęć. Obserwujemy takie wygodne dołączanie się środowisk akademickich do obozu władzy, która nie stawia dziś wyższych wymagań. Daje tu o sobie znać wspomniana, trwająca przez dziesięciolecia i pokolenia selekcja negatywna, której głównym efektem jest właśnie bierność i koniunkturalizm. Do tego dochodzi jeszcze wiążące się z niedofinansowaniem nauki poczucie materialnego zagrożenia, niepewność jutra i frustracja. Szkoda tylko, że ta frustracja nie jest adresowana do konkretnych autorów złych rozwiązań w sferze nauki. Jakoś nie słyszy się protestów środowiska, że właśnie wprowadza się kolejną możliwość łatwiejszego dostępu do stopnia doktora habilitowanego, że nie zwiększa się finansowania nauki, lecz wprowadza administracyjny, zależny od państwa przydział pieniędzy, co wymusza potulny stosunek do władzy. Do tego trzeba jeszcze dodać znaczny spadek kompetencji naukowych, ponieważ nowe wyzwania coraz częściej przerastają możliwości poszczególnych środowisk naukowych. Może stąd to wyłączenie się z obywatelskiego zaangażowania.

— „List w obronie prawdy” ostrzega wręcz przed nihilizmem, ku któremu prowadzą społeczeństwo dzisiejsze elity. Czy to nie przesada?

Nie, uważam jedynie, że tylko używanie słowa „elity” jest tu przesadą. Te niby-elity, o których tyle mówimy, podważają i negują wszystko, czego same się boją. Tym sposobem rzeczywiście, korzystając ze swej pozycji, pokazują drogę donikąd. Tak, zgadzam się z autorami „Listu”, że niby-elity torują drogę do społecznego nihilizmu, także dlatego, że wyśmiewają się z prostych ludzi starających się zachować szacunek dla wartości.

„List w obronie prawdy” pracowników naukowych Uniwersytetu Warszawskiego został opublikowany w „Niedzieli” nr 8, z datą 20 lutego 2011 r., pod pierwotnym tytułem „Misja uniwersytetu — aspekt dzisiejszy”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama