Historia nawrócenia i przemiany życia - rozmowa z aktorem Jimem Caviezelem, odtwórcą roli Jezusa w filmie Pasja
Sławny amerykański aktor, odtwórca roli Jezusa w „Pasji” Mela Gibsona — Jim Caviezel przybył do Polski na zaproszenie Rycerzy Kolumba, aby promować film pt. „Wyzwolenie kontynentu: Jan Paweł II i upadek komunizmu”. Dokument można było obejrzeć 2 kwietnia br., w rocznicę śmierci św. Jana Pawła II. Aktor pracuje z najlepszymi reżyserami z Hollywood, aktualnie można go oglądać w serialu „Impersonalni”. Wspólnie z żoną — nauczycielką języka angielskiego — adoptowali troje chorych na nowotwory dzieci, które wychowują, dbając o ich rozwój i powrót do zdrowia.
Przy okazji wizyty w Polsce Jim Caviezel odbył swoistą pielgrzymkę do miejsc związanych z naszą historią, w tym szczególnie z Janem Pawłem II. W Krakowie aktor odwiedził m.in. Dom Arcybiskupów Krakowskich oraz zwiedził katedrę na Wawelu.
Był w sanktuarium w Łagiewnikach, gdzie modlił się i nawiedził celę, w której zmarła św. Faustyna. Potem udał się do sanktuarium św. Jana Pawła II na Białych Morzach.
Odwiedził także były niemiecki obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau, a w Warszawie poznał historię w Muzeum Powstania Warszawskiego. Był gościem na XXIII Targach Wydawców Katolickich w Warszawie, podczas których spotkanie z nim cieszyło się wielkim zainteresowaniem czytelników.
* * *
MARIA FORTUNA-SUDOR: — Jim, jesteś po raz pierwszy w Krakowie. Jak postrzegasz miasto Jana Pawła II?
JIM CAVIEZEL: — W pewnym sensie po raz kolejny spotkałem Papieża, bo nawiedziłem miejsca, gdzie znajdują się jego relikwie. To dla mnie niezwykłe, że mogę być w kraju Karola Wojtyły. On jest moim duchowym ojcem. Odwiedziłem też kard. Stanisława Dziwisza, którego znam z Watykanu, gdzie byłem najpierw na audiencji u Jana Pawła II, a potem na jego pogrzebie. Zobaczyłem tu interesujący świat. Poznałem krakowskich kapłanów, siostry zakonne. Widzę ludzi modlących się w kościołach. Podoba mi się wasza wiara w Matkę Bożą, która, jak czytam, bardzo kocha Polskę. To, co mnie uderzyło, to grób prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Mocno przeżyłem tragedię, w wyniku której oni zginęli. Macie wielu bohaterów! Oczywiście, mają ich także inne narody, ale to u was można poznać losy odważnych i równocześnie świętych ludzi, którzy wpłynęli na historię nie tylko Polski. To niezwykły panteon!
— Pytam o Twoje odczucia również dlatego, że masz słowiańskie korzenie, a u nas się mówi, iż słowiańska dusza jest romantyczna. Odnajdujesz cząstkę siebie w tej części Europy?
Tak, jest to prawdopodobne. Jestem stworzony do przygód! Niebezpieczeństwo mnie prowokuje, zachęca, przywołuje. Ktoś mi powiedział, że zło jest bezsilne, jeśli się go nie boimy. Nie chcę żyć jak tchórz. Już jako mały chłopiec obawiałem się tej cechy.
— A czego potrzebuje człowiek, aby nie być tchórzem?
Jan Paweł II, Ronald Reagan czy Matka Teresa mieli odwagę być sobą. Ich życie mi uświadomiło, że aby zmieniać świat, nie trzeba wielu ludzi. Bo to nie zależy od liczby osób, które się w to zaangażują, ale od stopnia ich wiary. Jeśli towarzyszy nam służenie prawdzie, jeśli mamy wytyczone dobre cele, to możemy wiele osiągnąć i nie musimy się bać. Pamiętam, jak Jan Paweł II przybył do Ameryki i powiedział młodym ludziom: „Oddzielcie się od tego skorumpowanego pokolenia! Bądźcie świętymi!”. Wtedy sobie uświadomiłem, że nie urodziłem się, aby się dopasowywać do innych, lecz aby się wyróżniać. A potem, gdy poznawałem Jana Pawła II, jego niezłomną postawę i naukę, zrozumiałem, że aby góry poruszyć, musisz mieć wiarę.
Ale w moim życiu nie zawsze tak było. W 1983 r. nie poszedłem na spotkanie z Papieżem. Tłumaczyłem się przygotowaniem do testu z hiszpańskiego, który i tak nie poszedł mi najlepiej. Myślę, że wtedy bałem się spojrzenia Jana Pawła II. To dotknięcie jakby piorunem (śmiech) miało nastąpić później. Stało się, gdy grałem Chrystusa, podczas kręcenia sceny Kazania na górze.
— Często podkreślasz, że Jan Paweł II odegrał ważną rolę w Twoim życiu...
Najbardziej w nim kocham jego zapewnienie, że Bóg nas kocha. Postrzegam Jana Pawła II jako mojego papieża. On przyjechał do Ameryki, mówił także do młodych artystów, podnosił nam poprzeczkę. Gdy go usłyszałem, próbowałem znaleźć takie filmy, które mają przesłanie i pokazują przemianę człowieka, jego odkupienie, i właśnie w nich grać.
Chodzę teraz drogami, ulicami, które przemierzał Karol Wojtyła, i myślę sobie, jak musicie być dumni z tego, że on jest waszym rodakiem. Niektórzy Amerykanie polskiego pochodzenia tracą wiarę. Mam ochotę im powiedzieć: czy wy nie pamiętacie, że Jan Paweł II pochodził z waszego kraju?! To przecież ten papież powiedział: „Totus Tuus”, i nauczył mnie, dlaczego przez Maryję mogę kierować się do Jezusa. Powtarzał też: „Nie lękajcie się! Wypłyńcie na głębię, zarzućcie sieci!” (Aktor idealnie naśladuje głos Papieża, cytując jego słowa. Ta chwila jest dla mnie szczególna). Zrozumiałem, że nie mogę być usatysfakcjonowany bylejakością. I zostałem przemieniony, aby zagrać Jezusa w filmie „Pasja”.
— Czytałam, że ten film wywarł na Ciebie duży wpływ.
Kiedy przygotowywałem się do roli, zacząłem się głębiej zastanawiać nad wiarą, nad Jezusem. I doszedłem do wniosku, że On jest. Dostrzegałem Go w niektórych spotkanych ludziach. Na pewno był w Janie Pawle II. Suma tych różnych osób, przypominających mi Jezusa, dała obraz Chrystusa, którego zagrałem.
— Byłeś pewny, że podołasz, że sobie poradzisz?
Słyszałem wewnętrzny głos, że nie powinienem grać Jezusa, że nie jestem wystarczająco dobry. To myślenie towarzyszyło mi cały czas. To były podszepty diabła, on próbował zasiać we mnie zwątpienie. Powtarzał: „Ty nie jesteś wystarczająco dobry do tej roli. Ja ciebie znam, chłopaku. Nie chcę cię widzieć!”. Nie było łatwo sprostać zwątpieniu...
— Jak sobie z nim radziłeś?
W takich chwilach przypominała mi się historia Adama i Ewy, pytanie Stwórcy: „Kto wam powiedział, że jesteście nadzy?”. I zastanawiałem się, czyja to opinia, że nie jestem wystarczająco dobry. No i przede wszystkim się modliłem.
— W czasie kręcenia filmu doświadczyłeś także bólu, cierpienia.
Fizycznie ta rola prawie mnie zabiła. Codziennie przez wiele godzin przygotowywano mnie do niej, wykonując makijaż. Uderzył we mnie piorun, doświadczyłem autentycznych bolesnych ran w czasie biczowania, miałem operację na sercu, przeżyłem hipotermię. Na wzgórzu, podczas ostatniego ujęcia filmu, wyczuwałem obecność zła. Było to jakby nawiedzone miejsce. Może to był wiatr, który słyszałem? Jednak miałem świadomość, że ten towarzyszący mi lęk nie jest od Boga. Słyszałem wewnętrzny głos: „Jesteś martwym człowiekiem”. Gdy wychodziłem na tę górę, zobaczyłem, że chmury jakby się obniżały. Całym ciałem wyczuwałem strach. Byłem pełen obaw, ale jednocześnie w moim sercu była moc. I powiedziałem: „Diable, to jest najlepsza wiadomość, jaką kiedykolwiek usłyszałem. Mogę dzisiaj umrzeć, lecz nie umrę jak tchórz!”.
Ale to właśnie „Pasja” pozwoliła mi w pełni zrozumieć sens Przeistoczenia w czasie Eucharystii. Od czasu powstawania tego filmu wiem, że za każdym razem na ołtarzu to nie zwykły chleb, ale Ciało Jezusa jest łamane. On za każdym razem przemienia się na ołtarzach całego świata. I przychodzi do mnie jako dobry Pasterz.
— Wiele osób zarzucało twórcom filmu, że epatują cierpieniem, że obraz jest zbyt okrutny. Co sądzisz o cierpieniu?
Lubimy ludzi odnoszących sukces. Takich idoli, którzy się wszystkim podobają. Tymczasem Pan Jezus cierpi. To była najtrudniejsza część roli do zagrania. Wręcz odczuwałem ból, którego On doświadczał. I uświadomiłem sobie wtedy, że Jezus umierający na krzyżu za nasze grzechy najbardziej cierpiał z powodu samotności, z powodu tego, że nie jest kochany. Na krzyżu odczuwałem cierpienie Jezusa, Jego samotność i ból. To my zadajemy Bogu cierpienie. Dlatego staram się tak żyć, aby Go nie ranić.
Wielu katolików do mnie przychodziło, aby mi powiedzieć: „Wiesz, nie lubię tego filmu, bo jest w nim za dużo cierpienia...”. Oni nie widzą, nie dostrzegają, że odkupienie dokonuje się przez cierpienie. A tymczasem ludzie starają się go unikać. Odwracają się, odchodzą od tych, którzy cierpią. Mówią, że to dla nich zbyt trudne do zniesienia. To smutne. Jan Paweł II nauczył mnie przyjmować cierpienie.
— Jesteś w środowisku hollywoodzkim jednym z nielicznych aktorów tak odważnie przyznających się do wiary w Chrystusa. To łatwe być sławnym, wierzącym aktorem?
Kocham moją wiarę i Bogu za nią dziękuję! I to jest najważniejsze. A w życiu często jest tak, że jeśli odrzucamy świat, to ludzie się od nas odwracają. Bojaźliwość to grzech doczesności. Człowiek, chcąc być lubianym, potrafi się podporządkować. No właśnie, świat najwyżej może cię lubić, a miłość pochodzi od Boga. To co wybierasz? Bycie lubianym przez wielu sprawia, że zostajesz odsunięty od tego, co najważniejsze. Rezygnujesz z bycia sobą. Wtedy nie ma we mnie pasji ani odwagi. Odkładam je na bok. Uważam, że miłość do Boga jest zarezerwowana dla rycerzy, dla prawdziwych wojowników, takich jak Jan Paweł II. Znam mężczyzn w moim wieku i starszych. Oni mają duuużo pieniędzy, ale nadal są niedojrzałymi chłopcami, nastolatkami. To w filmie „Waleczne serce” Mel Gibson przekazuje nam przesłanie, że każdy mężczyzna umiera, ale niewielu tak naprawdę żyje. Chcę żyć odpowiedzialnie i w tym pomaga mi moja wiara. Czy to jest łatwe? Na pewno nie, ale trzeba się starać!
opr. mg/mg
(obraz) |