Alfabet pisany podczas sjesty [GN]

Misjonarz, głosząc Ewangelię, często musi pamiętać o studni, jednak to Słowo Boże jest pierwsze!

Alfabet pisany podczas sjesty [GN]

O. Władysław Kozioł pracuje nad wydaniem pierwszego słownika polsko-gidarskiego. Autor zdjęcia: Roman Tomczak

— W ewangelizacji Gidarów równie ważna jak Słowo jest studnia z wodą — mówi o. Władysław Kozioł OMI, polski misjonarz, który skodyfikował język Gidarów i zapisał w nim Nowy Testament.

Kiedy przyjechał tu przed prawie 30 laty, Kamerun wyglądał inaczej niż dziś. Niemal wprost z lotniska trafił do miejscowości Guider, gdzie pośrodku sawanny leżała misja katolicka w Lam. Guider to centrum życia duchowego i społecznego Gidarów, jednego z ludów Kamerunu. Ta sawanna to było coś! Dla młodego zakonnika z małej podbolesławieckiej wsi pierwsza taka podróż w życiu. W 1981 r. o. Kozioł jeszcze nie wiedział, że przyjdzie mu w jej sąsiedztwie spędzić więcej lat niż w rodzinnej Modle.

Po co tu przyjechaliście?

Francuscy misjonarze oblaci przyjechali do Kamerunu w 1948 r. Wtedy na sawannie rosło jeszcze wiele drzew i o wiele częściej padały deszcze. To ważne, kiedy na sawannie są drzewa, bo wtedy woda deszczowa nie ucieka tak szybko w głąb ziemi. Dziś trawiasta sawanna nie daje schronienia ani zwierzętom, ani wodzie. Ta ostatnia szybko znika w jej głębinach i na próżno jej szukać. A woda dla tego 400-tysięcznego ludu jest najważniejsza. Bez niej nic nie istnieje. Z nią można myśleć o wszystkim. Na przykład o ewangelizacji.

U Gidarów osiedla powstają dookoła studni. Na oblackiej misji pierwsi zrozumieli to przed laty ojcowie Marian Biernat — Polak i Jean Gaudine — Francuz. — Kiedy wodzowie wiosek zapraszali nas, misjonarzy, do siebie, pytali: „Po co tutaj przyjechaliście? Co możecie nam ofiarować?”. To były bardzo ważne spotkania zarówno dla nich, jak i dla nas. Rozmawialiśmy zazwyczaj o życiu, czyli o wodzie — wspomina zakonnik.

A kiedy rozmawiali, z daleka, z bezpiecznej odległości, przyglądali im się inni mieszkańcy wioski — kobiety, młodzi mężczyźni, dzieci. Głównie chore dzieci. Siostry służebniczki badały tę sprawę wcześniej. Ich diagnoza była banalna i wstrząsająca jednocześnie: większość gidarskich dzieci choruje bądź będzie chorować z powodu skażonej wody, której codziennie używa się tam do picia. Bo tak już jest w tym kraju, że jeśli nie ma świeżej wody, bierze się ją z bajor pozostałych po porze deszczowej. Bajor, w których się pierze, myje, z których nocą piją dzikie zwierzęta, a w dzień — ludzie. Efekt — zarazki ameby.

— Postanowiłem wtedy, że będę im szukał wody. Świeżej, ukrytej w skalnych szczelinach. A przy każdej studni zbudujemy kaplicę — o. Władysław Kozioł jak dziś pamięta te dni.

Kilof z rozbitej ciężarówki

Jednak od pierwszej rozmowy z wodzem wioski do wbicia pierwszej łopaty mógł minąć długi czas. Kiedy już się zdecydowali, przed rozpoczęciem prac obyczaj gidarski wymagał złożenia ofiary ze śnieżnobiałego koguta. To wynikało ze starych wierzeń Gidarów, które każdą ingerencję w matkę ziemię nakazują okupić błagalną ofiarą. — Musieliśmy zaakceptować ten pogański zwyczaj dla dobra sprawy — tłumaczy o. Kozioł. — Inaczej podczas pracy czekaliby na nieszczęście, które niechybnie na nich spadnie. Gdyby wtedy na przykład umarło jakieś dziecko we wsi, oni by uznali, że to przez kopanie w ziemi bez złożenia ofiary. Wówczas nasza obecność we wsi stanęłaby pod dużym znakiem zapytania — rozkłada ręce zakonnik.

Kiedy zabierano się do ogólnowioskowego kopania, na sam grzbiet fali w społecznej hierarchii wsi wypływał... miejscowy kowal. — Był wtedy tak samo ważny jak przywódca wioski, bo przygotowywał narzędzia pracy dla kopaczy. Głównie kilofy i żerdzie. Za surowiec służyły wraki ciężarówek — opowiada zakonnik.

Na początku jest Słowo

We wsiach, w których budowano nowe studnie, na ogół istniały już chrześcijańskie wspólnoty katechumenalne lub nawet żyli ochrzczeni Gidarzy. Jednak nawet tam, gdzie chrześcijaństwa jeszcze nie było, nie zdarzały się nigdy konflikty pomiędzy misjonarzami i autochtonami. Studnia jednoczy wszystkich. Najpierw przy pracy nad jej budową, później podczas czerpania wody.

— Zanim pomożemy Gidarom zbudować studnię, najpierw muszą poznać Słowo — o. Kozioł nie ma wątpliwości co do kolejności i zapewnia, że oblaci w Kamerunie trzymają się tej zasady bardzo sztywno. Na tę prawidłowość złożyły się obserwacje innych misji, które najpierw oferowały Gidarom chleb, a później oczekiwały od nich skupienia się na słowie Bożym. — I klops! — mówi o. Władysław, który wraz z konfratrami preferował metodę dokładnie odwrotną, nazywaną nawet metodą polską. — Pomagała mi w tym moja praca magisterska, w której skupiłem się na słowach Jezusa kuszonego na pustyni: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”.

To Słowo miało wkrótce oznaczać dla Gidarów więcej, niż mogli marzyć ich przodkowie. Więcej nawet niż woda i chleb.

Język jak bajka

Kiedy o. Władysław budował w Kamerunie swoje pierwsze studnie, nie znał języka Gidarów. To — jak twierdzi nasz oblat — niezwykle bogaty, pełen odcieni i niedomówień język. Każde słowo ma dwa znaczenia: jedno z gatunku świata widzialnego, drugie — niewidzialnego. Trawom, liściom, drzewom przypisuje się dwa znaczenia, w tym także cechy ludzkie.

Po 15 latach pobytu wśród Gidarów o. Władysław posługiwał się już swobodnie językiem gidarskim. — Najbardziej poznałem ten język, kiedy spisywałem gidarskie bajki i opowiadania. Bajki były o zwierzętach, opowiadania — o ludziach — mówi.

Kiedy do przełożonych o. Władysława dotarło, że ten zajmuje się tłumaczeniami z gidarskiego, zaproponowali mu poważną, naukową pracę nad stworzeniem alfabetu tego języka, a później zapisaniem pierwszej w historii Gidarów księgi — Nowego Testamentu. — Mówili: „Zabierz się za to wszystko, to będzie najważniejsza część naszej pracy tutaj”. No to się zabrałem, nie rezygnując — oczywiście — z moich dotychczasowych obowiązków na misji. Po prostu na 16 lat zrezygnowałem z popołudniowych sjest — śmieje się zakonnik.

W swojej pracy nad alfabetem gidarskim o. Koziołowi pomagały międzynarodowe normy, opracowane dla języków z grupy tchadique. O. Władysław nie pracował sam. Miał do pomocy innych polskich zakonników, językoznawców oraz gidarskich tłumaczy, m.in. ks. Jeana Mengle, nauczyciela w misyjnej szkole katolickiej.

Wśród osób, które miały największy wkład w ostateczny kształt gidarskiej Ewangelii, byli o. Krzysztof Zielenda, rektor Instytutu Filozofii im. św. Józefa Mukasa w Jaunde, oraz o. prof. Jarosław Różański z Warszawy.

Wszyscy pracowali w Centrum Badań Tradycji i Języka Gidarskiego, założonym specjalnie w tym celu w 1993 r. — Pamiętam, że wiele czasu poświęcaliśmy na dyskusje. To był nasz sposób na opisanie gramatyki tego języka — wspomina o. Różański. — Praca była ciekawa, choć nie zawsze łatwa. Było przy niej dużo emocji, troska o to, czy to się przyjmie, czy Gidarzy zaakceptują wyniki naszej pracy. Uczyliśmy się trudnej sztuki kompromisu.

Trudności pojawiały się także wtedy, kiedy trzeba było opisać słowo, którego Gidarzy nie znali. — W Ewangelii pojawia się np. słowo „śnieg”. Jak tu opisać coś, czego Gidarzy nie widzieli na oczy? — wspomina z uśmiechem o. Jarosław Różański.

W gidarskim nie ma także słowa „mieć”. Nie można więc powiedzieć „ja mam”. — Trzeba użyć zwrotu „znaleźć”, „odkryć”. Bo — według Gidarów — człowiek znalazł to, co posiada. Nie „mam koszulę”, tylko „koszula jest dla mnie”. Za to pojęcie „mój mąż” to co innego. Ma to tak wielkie znaczenie jak zdanie „moja ręka”. Nawet gdy ją sobie odetnę, to i tak nie będzie już należała do kogoś innego — polski zakonnik tłumaczy lingwistyczne zawiłości gidarskiego.

A jest ich znacznie więcej i jeszcze bardziej zaskakujących. Na przykład prawda. Jest to coś, co jest dojrzałe, jak owoc. Kłamstwo zaś to coś, co zostało już zrodzone, ale jest niedojrzałe. W gidarskim nie ma także słowa „Bóg”. Aby móc wyrazić to jedno z podstawowych w procesie ewangelizacji pojęć, należy użyć sformułowania: „Ten, który mówi (chce, pragnie) i wszystko się staje”. Trafne? A jakże!

Prace nad przetłumaczeniem na gidarski całego Pisma Świętego prowadzili także misjonarze ewangeliccy, osiadli w Kamerunie. Jednak pierwsze pełne tłumaczenie Nowego Testamentu udało się skończyć jako pierwszemu na świecie polskiemu zakonnikowi. Pierwodruk ukazał się dwa lata temu, kiedy swoje „imprimatur” pod nim postawił abp Kamerunu Bertoua. Później odbyła się intronizacja Słowa Bożego w sanktuarium Bożej Rodzicielki we Figuil, w Kamerunie północnym. Podczas uroczystości obecni byli m.in. wodzowie wszystkich plemion gidarskich.

— Tego dnia język gidarski urodził się na nowo. Zyskał swoją tożsamość i wiarygodność. Udowodnił, że nie jest językiem prymitywnym, przeciwnie — jest bogaty w słowa i sformułowania bardzo subtelne i mądre — uważa o. Kozioł.

Przetłumaczoną na gidarski Ewangelię zaakceptowali już lingwiści na całym świecie. Egzemplarz Emanman Meleketeni (po gidarsku: Nowy Testament) powędrował także do Biblioteki Watykańskiej. Obecnie polski oblat spędza urlop w rodzinnej Modle. Ale nie próżnuje. W zaciszu domowym przygotowuje pierwszy w historii słownik polsko-gidarski. Docelowo ma się w nim znaleźć ponad 9 tys. haseł.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama