Placówka sióstr salezjanek w Abidjanie, objęta programem adopcji na odległość, to żywe historie afrykańskich dziewcząt - historie cierpienia, wojny, porwań
Misje salezjańskie 3/2014
S. Małgorzata Tomasiak wróciła na misję w Abidżanie (Wybrzeże Kości Słoniowej) po kilku latach pracy na innych misjach. Oto co pisze o dziewczynkach z placówki sióstr salezjanek, objętych programem Adopcji na odległość.
Nasz dom dla dziewcząt w Abidżanie na nowo zaczął się wypełniać. Część dziewcząt wróciła z wakacji. Przybyły też nowe. Razem jest ich teraz 25. Każda ze swoją trudną historią, tajemnicą i cierpieniem. Zapewne jakiś czas potrwa, zanim będziemy mogły do nich dotrzeć i pomóc leczyć rany w sercu i w świadomości. Naszym celem jest, by mogły one za jakiś czas wrócić do społeczeństwa i samodzielnie egzystować.
Wojna domowa zakończona. Pozornie wszystko wróciło do normy, ale rany i zaniedbania z czasu wojny wydają swoje trujące owoce. W sprawach dzieci różne organizacje robią wiele reklamy, ale niewiele angażuje się naprawdę do pracy z nimi. Dzieci, które do nas trafiają, były głównie przywożone z wioski do miasta pod pretekstem pójścia do szkoły. Dopiero na miejscu okazywało się, że zamiast edukacji czeka je ciężka praca. Źle traktowane, uciekają, włócząc się po ulicach. Często zatrzymuje je policja. Czasem ktoś się zlituje i da im trochę jedzenia. By przeżyć nieraz kradną. Wtedy też lądują na policji. Stamtąd na szczęście trafiają do nas. Droga powrotna do domu, do rodziny, jest długa. Najpierw trzeba ustalić, gdzie są najbliżsi. A to jest przeważnie wielką zagadką. Nieraz dziecko boi się powiedzieć prawdę. Jeśli jest małe, nie pamięta skąd przyjechało i jak się nazywają rodzice. Nagminną przyczyną oddawania własnych dzieci jest brak środków do życia.
Kilka dni temu nasz wolontariusz spotkał dziewczynkę ok. 9 lat z objawami tarczycy zewnętrznej. Mamy wrażenie, że dziecko nie ma tutaj rodziców. Że przywieziono je do pracy. Jednak z szyją zniekształconą chorobą mała nie wzbudza zaufania i dlatego błąkała się po ulicach. Na razie jest u nas i uczestniczy w zajęciach dzieci z grupy alfabetyzacji. Nauczycielka przypuszcza, że musiała już chodzić do szkoły, gdyż pisze ładne, równe literki.
Wczoraj siostraGeneviève powiedziała, że dzwonił tato Aminaty. Dziewczynka uciekła od rodziny, do której ją oddano. Ma 12 lat. Pamięta więc nazwę swej wioski i firmy autobusowej, której pojazdy tam kursują. Twierdziła, że kierowca autobusu zna jej tatę. Jedna z sióstr pojechała do tej firmy i opowiedziała historię dziecka. Wszyscy tam się zmobilizowali i znaleźli kierowcę. Ma on powiadomić tatę Aminaty. To dla nas wielka radość, że dziecko chce wrócić do domu. Byłyśmy bardzo wzruszone mobilizacją kierowców, którzy włożyli wiele wysiłku, by odnaleźć rodzinę dziewczynki.
Inny przypadek mamy w szkole. W grudniu przyszła do mnie dziewczyna (lat 17) prosząc o przyjęcie do szkoły.Chciałaby nauczyć się szyć, lecz nie ma ani grosza. Od dwóch lat pracowała u prywaciarza robiąc klapki. Zarabiała tam równowartość 20 zł za 12 godzin pracy dziennie. Ze łzami prosiła o możliwość nauki. Rodzice stracili wszystko w czasie wojny domowej. Pół roku temu przybyli do stolicy. Tutaj tato od czasu do czasu znajdzie jakąś dorywczą pracę, ale jego dochód starcza jedynie na przeżycie. Poprosiłam, aby przyszło któreś z rodziców, by potwierdzić, że dziewczyna mówi prawdę. Nura, bo takie jest jej imię, powiedziała, że tato nie przyjdzie, bo wstydzi się z powodu ich ubóstwa. Zapewniłam, że jeśli robi naprawdę wszystko, aby zapewnić byt, ale nie daje sobie rady, to nie ma się czego wstydzić. I przyszli w minioną niedzielę. Widziałam wielką szczerość w tym, co tata Nury opowiadał. Zaproponowałam, aby Nura uczyła się u nas i pomagała nam sprzedawać wypieki. Zgodzili się i do dzisiaj Nura pilnie uczy sięi wiernie wykonuje swoje zadania. Tak słownego dziecka już dawno nie spotkałam. Aż się serce raduje patrząc na nią. Bardzo wiele dziewcząt musi samodzielnie zapracować na szkołę. Dlatego Wasza pomoc to prawdziwy dar nieba!
Na koniec wspaniała nowina. Od lat marzyła nam się szkoła podstawowa. Dzięki niej mogłybyśmy pomóc rodzinom, które nie mają środków na opłaty za szkołę. Zwłaszcza, kiedy wiek dzieckajest już zaawansowany i nie może być przyjęte do placówek państwowych. Ścisnęłyśmy się trochę i oddajemy 6 klas do dyspozycji dzieci. Wszelkie formalności już są prawie załatwione. Czekamy na wizytę z ministerstwa i pozwolenie na otwarcie szkoły. Zaczynamy bardzo powoli, otwierając każdego roku po jednej klasie. W ten sposób chcemy wypracować wysoki poziom nauczania, co jest możliwe jedynie, gdy się ma swoich nauczycieli. Na początku będą to siostry. Gdy za jakiś czas trzeba będzie zatrudnić nauczycieli świeckich, to poziom szkoły będzie już wypracowany i łatwiej będzie motywować świeckich do solidnej pracy. Niestety, poziom nauczania na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w krajach sąsiednich pozostawia wiele do życzenia. Marzy się nam też rozwinięcie szkolnej ciastkarni i produkcję chleba. W ten sposób młodzież miałaby okazję do praktyki i wzbogacenia doświadczenia w branży piekarz-cukiernik. A zysk ze sprzedaży pomógłby w pokryciu kilku stypendiów. Ale póki co, priorytetem jest szkoła.
Zapewniając o modlitwie, z całego serca dziękuję darczyńcom za wierność i stałą pomoc naszej misji.
S. Małgorzata Tomasiak CMW
Wybrzeże Kości Słoniowej, Abidjan
Marzec 2014
Tekst pochodzi z czasopisma Misje Salezjańskie
opr. mg/mg