Siostra Emidia, urodzona w 1920 r., spędziła większość życia zakonnego na misjach. Na starość odkryła nowe powołanie. Podkreśla, że ludzie starsi są potrzebni, choć ich posługa wobec otoczenia zmienia swój charakter
«Wszyscy znamy ludzi starych, którzy mogą być wymownym przykładem zdumiewającej młodości i żywotności ducha. Tych, którzy się z nimi stykają, potrafią słowem pobudzać do działania, dodając otuchy własnym przykładem. Oby społeczeństwo umiało w pełni docenić ludzi starych, którzy w pewnych częściach świata — mam na myśli zwłaszcza Afrykę — słusznie są darzeni szacunkiem jako 'żywe biblioteki' mądrości, strażnicy bezcennego dziedzictwa ludzkiego i duchowego». Tak pisał w Liście do ludzi w podeszłym wieku Jan Paweł II, tak też uważamy i my, którzy mamy szczęście mieszkać razem z osobami w podeszłym lub bardzo podeszłym wieku, które nadal potrafią uczyć nas, jak żyć, jak sobie radzić w okresie schyłku fizycznego i psychicznego, jak podchodzić do tego ostatniego doświadczenia, jakim jest przejście do życia wiecznego.
Siostra Emidia urodziła się 95 lat temu. W roku 2005 doznała ciężkiego udaru mózgu, w wyniku którego ma unieruchomione nogi i jest zmuszona do poruszania się na wózku inwalidzkim. Umysł na szczęście zachowała jasny. Parę lat przed chorobą kierowała jeszcze wspólnotą i szkołą: współsiostrze, która zasugerowała, że jest już za stara do roli przełożonej, z pewną ironią odpowiedziała, że papież Wojtyła i Carlo Azeglio Ciampi mają tyle samo lat co ona: jeden kierował Kościołem, drugi państwem włoskim.
Nie przypuszczam, by ta odpowiedź Emidii była podyktowana dumą, chciała natomiast w ten sposób pokazać, że dla niej starość jest porą życia, którą powinno się przeżywać pogodnie, jak gdyby nigdy nic. Przez wiele lat pracowała jako nauczycielka, była misjonarką w Afryce, sekretarką generalną zgromadzenia, kierowała ośrodkiem duchowości i robiła jeszcze wiele, wiele innych rzeczy: dlatego zapytałam ją, jak przeżywała swoją drogę ku starości i w jaki sposób zbiegło się to z chorobą. «Nigdy nie miałam wrażenia, że się starzeję», odpowiedziała, a co do choroby, dodała: «Wszystko było darem Bożym, który przyszedł znienacka; czułam, że nadchodzi coś nowego, zdawałam sobie sprawę, że moja pamięć nie jest już taka, jaka była. Lecz nie ciążyło mi to, bo ja wszystko oddałam w darze Jezusowi dla tej historycznej dla Kościoła chwili, a ta moja przemiana w moim odczuciu zachodziła powoli».
Potem siostra Emidia opowiedziała o dniu, kiedy dostała udaru mózgu: «To się stało 31 maja 2005 roku, odprawiałyśmy Nieszpory, przygotowałam wszystko, ale podczas modlitw końcowych poczułam nagle, że nie mogę mówić, nie mogłam otworzyć ust, a odmawianie modlitwy dokończyła jedna z sióstr. Odczułam to pierwsze uderzenie, ale nie czułam się stara, nie pomyślałam, że to starość; myślałam raczej, że Bóg mnie potrzebuje, że chce ode mnie czegoś innego. Bo jakiś czas przedtem matka generalna była w Afryce i kiedy przyjechała do nas, do naszej wspólnoty, powiedziała, że chciałaby otworzyć kaplicę codziennej adoracji. Usłyszałam w sobie coś jakby głos: «Tam ciebie chcę», a kiedy skończyłyśmy nasze zebranie, podeszłam do matki generalnej i powiedziałam jej: «Pragnę być obecna w kaplicy adoracji». Przez trzy miesiące leżałam w szpitalu ze względu na mój stan, a potem zostałam przeniesiona do Codogno, gdzie zaczęłam przebywać codziennie w kaplicy adoracji».
Zapytałam siostrę Emidię, dlaczego ludzie zwykle mówią, że starość jest ciężarem. «Starość jest wielką wartością — owszem, niektórzy myślą, że to coś niepotrzebnego, do wyrzucenia — a przecież jest cennym darem; jednoczy nas z Panem, podsyca miłość Boga i każe dużo myśleć o tym, co dzieje się na świecie; gdyby więcej ludzi wiedziało, co to znaczy siedzieć na wózku inwalidzkim... jeden Pan tylko wie, jaki pożytek można w takim stanie przynosić Kościołowi i ludziom. I jeszcze adoracja: przebywać z Jezusem godzinami, słuchać Jego głosu, prosić Go o to, o co inni przychodzą prosić, to bezcenne dobro». W kaplicy adoracji jest duży ruch, przychodzi wiele osób, czasem tylko na chwilkę i po to, by poprosić siostrę Emidię o modlitwę w jakiejś szczególnej intencji. Są osoby, które przychodzą ze sprawami innych, nie mających odwagi poprosić.
Siostra Emidia bardzo dużo czyta: książki, artykuły, czasopisma, nie tylko religijne, także artykuły na tematy kulturalne i historyczne. Lecz tym, co ją pochłania całkowicie, jest lektura «L'Osservatore Romano», którą to gazetę odbiera nabożnie, jakby ją przysyłał sam Papież. «Kiedy czytam 'L'Osservatore', jestem w samym sercu Kościoła, teraz już szybko się męczę, a dla mnie czytać tak mało to wielka ofiara, jeszcze parę miesięcy temu czytałam bardzo wiele, nawet te krótkie paragrafy pisane drobnym drukiem. Ale informuję się na bieżąco i żyję razem z Kościołem, jego nadziejami i troskami».
Czego się nauczyła w tych ostatnich latach? «Znalazłam sens tych drobnych spraw, które przedtem zdawały mi się nic niewarte; zrozumiałam, że niewarto robić z byle czego problemu: żyję tym, co zsyła mi Pan, służy Mu to dla wyższego dobra. Dzisiaj Pan tego właśnie chce. Pamiętam, jak chciałam pojechać do Afryki, tamto Jego wezwanie też było nagłe i niespodziewane. Ale dzisiaj teraźniejszość jest taka».
Siostra Emidia jest osobą utrzymującą wielkie i głębokie relacje z innymi ludźmi. Zawsze była w doskonałych stosunkach ze wszystkimi, często otoczenie nie rozumie, jak ona to robi. Przysłowiowa jest ilość kartek z życzeniami, które wysyła na Boże Narodzenie i na Wielkanoc, z okazji imienin i urodzin, rocznic ślubu i z okazji chrztów, wysyła kondolencje, a także gratulacje z okazji ukończenia studiów, zdobycia tytułu naukowego: o nikim nie zapomina. «Utrzymuję stosunki z ludźmi, których spotykam, i z tymi, którzy są daleko; odwiedza mnie wiele osób, także byłe uczennice sprzed trzydziestu czy czterdziestu lat, które są już babciami i prababciami: przychodzą mnie odwiedzić, ale głównie po to, żeby poprosić o modlitwę, opowiedzieć o swoich kłopotach».
Tutaj siostra Emidia zaczyna mi opowiadać o losach swoich byłych uczennic, istne powieści i romanse, z których wyszłyby całe seriale telewizyjne. Dramatyczne dzieje, które utkwiły jej w sercu. Za te osoby Emidia modli się wciąż, dzień i noc; tak, dlatego, że kiedy budzi się w nocy — a budzi się często — modli się intensywnie w intencjach, które jej polecają.
Pamięć siostry Emidii nie jest już tak świeża jak niegdyś, ale jeszcze w ubiegłym roku spisała swoje wspomnienia z czasów, kiedy była sekretarką generalną swojego zgromadzenia: wspomnienia z okresu Soboru Watykańskiego II, odnowy życia religijnego, aktualizacji Konstytucji, różnych celebracji w zgromadzeniu, i uczyniła to w sposób bardzo szczegółowy. Kiedy nie była czegoś pewna, pisała do archiwum generalnego w Rzymie z prośbą o informacje.
Tak, ona także jest «żywą biblioteką», młodzi księża przychodzą do niej z prośbą o przełożenie artykułów na łacinę, młodsze siostry pytają o informacje o przeszłości zgromadzenia, znajomi proszą o sporządzenie takiego czy innego pisma. Wiele osób przychodzi nie tylko po to, by poprosić o modlitwę, przychodzą też szukając pociechy: nie sposób wyliczyć, ile łez już otarła siostra Emidia! Kiedy czyta jakiś list pełen smutnych opowieści, bardzo się martwi i modli się. Krewni przyprowadzają jej prawnuki, żeby im wyjaśniła wartość sakramentów, wartość nauki, konieczność i potrzebę uczenia się języków obcych.
Gdy któraś z sióstr ciężko choruje lub jest umierająca, Emidia stara się być przy niej, trzyma ją za rękę, towarzyszy w drodze na spotkanie Oblubieńca. Dziewczynom z obsługi robi coś w rodzaju katechezy, daje do czytania książki i gazety: po skończonej lekturze «L'Osservatore» przekazuje gazetę jednej z nich, dla męża.
Teraz siostra Emidia mówi z trudem, choroba dokucza jej coraz bardziej, lecz jej spojrzenie jest pogodne, i pomimo że czasem jasno widać, że jest niezadowolona, kiedy się z czymś nie zgadza, jest zawsze przytomna, uważna, panująca nad sytuacją. Chce wiedzieć, co dzieje się w zgromadzeniu, ile jest nowicjuszek, ilu nowych kardynałów mianował Papież, jak została rozwiązana taka czy inna sprawa i kiedy odbędą się śluby.
Siostra Emidia jest również dobrą przyjaciółką. Czasem z zagranicy przyjeżdżają ludzie — i duchowni, i świeccy — którzy poznali ją bardzo wiele lat temu. Widząc ją ponownie, wybuchają płaczem wspominając pierwsze spotkanie. Pamiętają przede wszystkim sposób, w jaki ich przyjęła, jej nadzwyczajną uprzejmość i życzliwość, jak dwoiła się i troiła, by im pomóc w potrzebie.
Ot tak, dla przykładu, chcę opowiedzieć, co zrobiła Emidia w roku dwutysięcznym, kiedy dom, którym kierowała, zapełnili młodzi ludzie, przybyli na światowy dzień młodzieży. To byli młodzi Polacy, spali w śpiworach, porozmieszczani po domu wszędzie gdzie się dało, w przygotowanych dla nich pomieszczeniach. Młoda para małżonków podeszła do niej nieśmiało i zapytała, czy znajdzie się dla nich jakiś kącik, gdzie mogliby być sami; to była ich podróż poślubna i wybrali na nią właśnie okazję ŚMD, starając się nie wydać za dużo pieniędzy. Siostra Emidia przygotowała dla nich pokoik z łóżkiem małżeńskim, postawiła kwiaty, słodycze, napisała kartę z życzeniami i zapewniła wiele innych drobnych udogodnień. Oczywiście młodzi Polacy byli uszczęśliwieni.
Jej młodość ducha jest coraz żywsza, choć nie może jej okazywać tak jak dawniej. Tak mówi Jan Paweł II w Liście do ludzi w podeszłym wieku: «Wiele osób znajduje zrozumienie i wsparcie u ludzi starych, samotnych lub chorych, ale umiejących dodać otuchy przez życzliwą radę, milczącą modlitwę, świadectwo cierpienia znoszonego z wytrwałą ufnością. Właśnie wówczas, gdy słabną ich siły i zdolność działania, nasi sędziwi bracia i siostry stają się szczególnie cennymi narzędziami tajemnych zamysłów Opatrzności». To jest cały portret, «identikit» siostry Emidii, misjonarki. W każdych okolicznościach życia.
Siostra Emidia Bergamaschini urodziła się 3 grudnia 1920 r. w wiosce, która dzisiaj jest dzielnicą miasta Crema. Wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego założycielką była Francesca Cabrini, w r. 1939. Po ukończeniu studiów na wydziale literatury klasycznej Katolickiego Uniwersytetu Najświętszego Serca — jej profesorem był o. Agostino Gemelli — pracowała jako nauczycielka i dyrektorka szkół średnich. W Afryce kierowała szkołą tamtejszej misji. Po powrocie do Włoch pełniła funkcję sekretarki generalnej kongregacji w Rzymie. W 2005 r. z powodu problemów zdrowotnych została wysłana do Codogno, gdzie zamieszkała w domu dla sióstr w podeszłym wieku. Spędza wiele godzin dziennie, rano i po południu, w kaplicy adoracji.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (6/2015) and Polish Bishops Conference